Calanthe, dziękuję za miłe słowa. Moje rozgadanie może wynikać stąd, że nadrabiam te parę dni, kiedy nie było do kogo gęby utworzyć. Nawet do zwierzątek nie miałem farta. Ot, idzie sobie taki Bazyl i ma co chwilę a to trzy jelenie, a to niedżwiedź. Idzie sobie taki Bartek, a tu dwa wilki albo stado żubrów. I stoi to wszystko, czeka, aż panowie aparat wyciągną, obiektyw dopasują, ostrość ustawią;-)
A u mnie nic! Nawet myszy.
Po wtorku nastąpiła środa i miałem zamiar przejść na zachód grzbietem Połoniny Wetlińskiej. Potem spaść na dół do Zatwarnicy i wyjść na górę do kolejnego schroniska. Pogoda była taka:
Grzbietem nie udało mi się daleko zajść. Najwygodniej byłoby się czołgać;-) Wiatr na szczęście zepchnął mnie we właściwym kierunku, czyli na północ. Poniżej grzbietu już tak nie wiało. Predyspozycji do bycia bohaterem nie mam, więc na grzbiet już nie wychodziłem.
Chaszczowanie w rakietach to męczące zajęcie. Patrzenie pod nogi pozwala tylko na ominięcie grubszych przeszkód. Te cieńsze ukryte są pod półmetrową warstwą puchu, potrafią złapać rakietę i nie puścić.
A z góry sypie się za kołnierz śnieg z gałęzi.
Od czasu do czasu nabierałem sił i oddechu.
I tak dotarłem na Jawornik (nie ten sam, na który koledzy jechali „koleją, koleją”) a potem do któregoś z potoczków źródliskowych Hylatego.
Tu wylałem z butelki zamarzająca wodę a nabrałem ciepłej z potoczku.
Przy wodospadzie trochę się zaniepokoiłem – czy ja czasem nie naruszam przepisów Nadleśnictwa Lutowiska. Przeczytałem dokładnie treść tablicy i uspokoiłem się.
Były wprawdzie intensywne opady śniegu, ale nie było równocześnie (koniunkcja) deszczu.
Wodospad był malowniczo przymarznięty.
Zakładki