cd. 2
Doszliśmy do Jeziora Niesamowitego, jeszcze 150 metrów od jego brzegów padał deszcz, snuły się mgły. Nagle... niemal wszystkie mgły i chmury się rozwiały. Zobaczyliśmy zielono-żółte ściany głównego grzbietu, kawałek niebieskiego nieba (po raz pierwszy od wyjazdu z Wrocławia) i za chwilę taflę jeziora.
Namioty rozbiliśmy błyskawicznie...
... i pośpieszne - całą naszą wrocławską ekipą - wyszliśmy na grzbiet, w rejon zwornika nad Małymi Kozłami. Zrobiło się nawet słonecznie, ale cała połonina parowała po kilkudniowych deszczach. W takich warunkach prędzej czy później musiało pojawić się "widmo Brockenu". I właśnie pełni ekscytacji je fotografujemy. Fotka samego widma mi, niestety, nie wyszła.
Dopiero po powrocie z grzbietu pierwszy posiłek w górach (pamiętam, jak nasz przewodnik, walczący kilka lat wcześniej w górach Hindukuszu Afganiec, ze zdumieniem patrzył, jak "robimy z proszku ziemniaki") a później jeszcze niezbyt długa, ale bardzo fajna, impreza.
11 sierpnia 1990 r. (sobota)
Pogoda OK! - wieczorem mgły
Jez. Niesamowite - wejście na grań - trawers Turkuła w stronę Połoniny Turkulskiej - Turkuł (1935) - Pożyżewska (1822) - Breskuł (1950) - trawers Howerli od południa - Przełęcz Hermanieska - Pietros (2020) - Przeł. Hermanieska - Howerla (2061) - Breskuł - trawers od zachodu Pożyżewskiej - północny wierzchołek Turkuła - przełęcz między Turkułami - zejście do Jeziora Niesamowitego.
Nasza rzeszowsko-lwowska kadra chyba w swoim namiocie w nocy zabalangowala, gdyż cała trójka nie wyrażała rano jakiegoś wyraźniejszego entuzjazmu na wyjście w góry. Na złożoną przez Leonida propozycję, aby jakąś na lekko przeprowadzoną wycieczkę rozpocząć dopiero za dwie-trzy godziny, czyli gdzieś już blisko południa, zakipieliśmy. Po na szczęście dość krótko trwającej dyskusji, dostaliśmy zgodę na samodzielny wyskok na Howerlę - "tam i z powrotem!". Ulga malowała się na twarzach obydwu stron właśnie zażegnanego konfliktu.
Poszliśmy zatem, najpierw w kilka minut złapaliśmy grzbiet, później skierowaliśmy się na północ, w stronę Howerli. Szliśmy przez Dancysza (1848 m n.p.m.), Pożyżewską (1822 m n.p.m.) i Breskuła (1912 m n.p.m.)
Spoglądaliśmy z góry na Kocioł Orendarski
Ze szczytu Dancysza można było zobaczyć, już za Jeziorem Niesamowitym z naszymi namiocikami, wyłaniającą się zza ramienia Turkuła postrzępioną grań - wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy czy Małych, czy też Wielkich Kozłów, a jeszcze dalej leżący w głównej grani Czarnohory zwornik Reber.
Tego dzisiaj w górach, i nie tylko w górach, się nie uświadczy! Wymiana pod kurtką, czyli improwizowanej ciemni fotograficznej, zerwanej w aparacie błony fotograficznej. Zerwany film to strata przynajmniej 4 klatek fotograficznych, a więc ponad 10% 36-klatkowego filmu.
Ponieważ obiecaliśmy naszemu kierownictwu, że pójdziemy "na Howerlę i z powrotem" gdzieś na wysokości Breskuła dokonaliśmy stosownych korekt w programie wycieczki. Postanowiliśmy wejść na "Królową Beskidów" (tak, tak - to Howerla, a nie niższa o przeszło 300 m Babia Góra, jest najwyższym szczytem Beskidów) nieco okrężną drogą - przez zakarpackiego Pietrosa (2020 m n.p.m.)!!! Dodaliśmy sobie, bagatela, raptem 16 kilometrów wędrówki i dobrze ponad 1000 metrów przewyższeń!!! Ale byliśmy szczęśliwi - sami, w kapitalnej scenerii i pogodzie i z ulgą, że... lwowski kolega Leonida nie jest chyba "kapusiem", bo gdyby był, to nawet po pijaku powinien iść z nami!
Korekta przebiegu wycieczki zaczęła się od trawersu południowo-zachodnich stoków Howerli. Wędrowaliśmy w stronę Przełęczy Hermanieskiej, która na niektórych nowszych mapach już nie występuje; między Howerlą a Pietrosem zaznaczane są teraz m.in. Połonina Lanczynieska, Połonina Skopeska i Przełęcz Kakaradza (1544 m n.p.m.)
Były fajne spotkania na połoninie
Żmudne jak diabli podejście na Pietrosa z blisko półkilometrowym przewyższeniem...
... i zasłużone bardzo późne drugie śniadanie na szczycie Pietrosa. Oraz sekundę potem deszcz i mgła, które uniemożliwiły wykonanie fotografii z wierzchołka.
Ale schodząc z Pietrosa ponad przełęczą, którą w swym kajecie nazwałem Hermanieską, odsłonił się widok na "dzwon" Howerli. Nasz obiecany kierownictwu cel - skrupułów i wyrzutów sumienia nie mieliśmy
Socjalistyczne olbrzymie kołchozowe szałasy pasterskie na Przełęczy Hermanieskiej (Lanczynieskiej?)
Pietros za nami...
... natomiast Howerla dopiero przed. Najpierw dla nas już znajomy widok na południowe "plecy" tej góry.
A potem zachodnią krótką dość ostrą grańką na sam szczyt.
Wreszcie doszliśmy. Mogliśmy już, zgodnie z umową zawartą z szefostwem, wracać do naszej bazy nad Jeziorem Niesamowitym. Grzbietem głównym zeszliśmy do Breskuła i aby nie powtarzać znanej już nam z porannej części wycieczki drogi granią, zbiegliśmy na dno Kotła Breskulskiego, strawersowaliśmy od zachodu Pożyżewską i zarastającym płaikiem wiodącym przez Kocioł Orendarski, kocioł pod Danceszem (z małym stawkiem Pod Danceszem) dotarliśmy o zmroku do Jeziora Niesamowitego.
Awantury nie było. Przypuszczaliśmy, że kierownictwo po naszym wyjściu w góry położyło się spać. Po popołudniowej pobudce "zrobiło" kolejną flaszkę (wskazywała na to dykcja szefa) i na dobrą sprawę nie zwróciło uwagi na naszą gigantyczną obsuwę czasową. Wieczór był miły; gitara, odrobina samogonu znalazła sie i dla nas.
Zakładki