Strona 1 z 3 1 2 3 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 1 do 10 z 22

Wątek: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (czarnohorskie wędrówki w 1990 r.)

  1. #1
    Bieszczadnik
    Na forum od
    12.2012
    Rodem z
    Świebodzice
    Postów
    28

    Domyślnie Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (czarnohorskie wędrówki w 1990 r.)

    W Czarnohorze zawsze mam dobrą pogodę. Zwłaszcza na Popie Iwanie. Kiedykolwiek tam byłem, a wdrapałem się na ten najpiękniejszy z czarnohorskich szczytów już czterokrotnie, zawsze miałem powalające dookolne widoki. Na sąsiednie Góry Marmaroskie, na równie bliski Beskid Huculski, na także oddalone o krok Połoniny Hryniawskie i trochę bardziej oddalony Świdowiec i Gorgany. Na wypiętrzające się gdzieś za szczytami Gór Marmaroskich najwyższe w całych Karpatach Wschodnich Góry Rodniańskie wreszcie...

    Tak było - pierwszy raz w moim życiu - w poniedziałek 13 sierpnia 1990 r.



    Podobnie niemal dokładnie 18 lat później, we wtorek 19 sierpnia 2008 r.



    Znowuż w sierpniowy wtorek - tym razem 25 sierpnia 2009 r.



    I wreszcie już nie w sierpniu, lecz na samym początku jesieni - w czwartek 27 września 2012 r. Chyba było tam wtedy najpiękniej





    Czarnohora - wielu to podkreśla - bywa bardzo kapryśna. Chłód i mgły w miesiącach letnich to często norma. Deszcze - standard. Skąd więc to moje szczęście do pogody w tych górach? Po ostatnim pobycie zacząłem doszukiwać się nawet jakichś irracjonalnych przyczyn.

    Może to była nagroda za cierpliwość? Za trwające równe dziesięć lat marzenia o wędrówkach po Czarnohorze. Marzenia - dodam tu - zdawałoby się całkowicie nierealne! O Czarnohorze mogłem czytać, mogłem polować we wrocławskich antykwariatach na przedwojenne widokówki z tych gór, mogłem studiować zdobyte gdzieś szczęśliwie mapy Wojskowego Instytutu Geograficznego (tzw. WIG-ówki)... ale być tam? Nie, to wydawało się niemożliwe. Dopóki Związek Radziecki trwał - a ten wydawał się być wieczny - Czarnohora była czymś nierealnym i bardziej od Himalajów od Wrocławia odległym!



    Ale na Czarnohorę mogłem za to popatrzeć! W sierpniu 1984 r. podchodziliśmy od strony zachodniej - od przełęczy Şetref - na główny grzbiet Gór Rodniańskich. Jeszcze przed Batriną, dzień drogi przed Pietrosulem, zobaczyliśmy ponad Górami Marmaroskimi jakieś wyższe od nich pasmo górskie... Wiedzieliśmy, że to musi być ona - Czarnohora. Wtedy też było pięknie! Godzinę, dwie gapiliśmy się w kierunku północno-zachodnim. Tylko że na kilku zrobionych wtedy przeźroczach tych naszych wymarzonych gór praktycznie nie widać...



    Na Howerlę, Popa Iwana, Breskuła, Kostrzycę i inne czarnohorskie szczyty, doliny i uroczyska zachorowałem - pamiętam to dokładnie - w listopadzie 1980 r. Był to drugi miesiąc mojego studiowania we Wrocławiu. Wcześniej chodziłem po górach, mieszkałem wszak u stóp Sudetów, spacer z domu na zamek Książ nie trwał dłużej niż 45 minut. Ale na studiach zaczęło się czytanie. Odkryłem bibliotekę Ossolineum oraz zbiory naszej Biblioteki Uniwersyteckiej. W moje ręce trafiły - na początek tylko w bibliotekach - przedwojenne tomy "Wierchów" i przewodniki Henryka Gąsiorowskiego po Beskidach Wschodnich (później zdobyłem to wszystko we wrocławskich antykwariatach). No i najważniejsze - po powstaniu "Solidarności" w sierpniu 1980 r. o naszych dawnych Kresach zaczęły pojawiać się artykuły w periodykach krajoznawczych i turystycznych. W "Wierchach", w wydawanym co miesiąc "Gościńcu", w wydawnictwach studenckich kół turystycznych. Oficyna "PAX" wydała pozostający przez dziesiątki lat na indeksie cenzury huculski i wschodniokarpacki epos "Na wysokiej połoninie" Stanisława Vincenza.



    Byłem znokautowany... I zacząłem marzyć o Czarnohorze.

    13 grudnia 1981 r. moje marzenia o Howerli oddaliły się jeszcze bardziej. Stan wojenny! ... nie można było wyjechać w Sudety, a co dopiero w te miejsca, o których się śni i marzy... Tkwiłem w Świebodzicach, gdyż na uczelniach wrocławskich zarządzono "dni generalskie" (w akademikach Uniwersytetu, Politechniki i Akademii Rolniczej miejsce studentów zajęli ZOMO-wcy). Nielegalne wyjścia do Książa i na Stary Książ (nielegalne, bo obydwa zamki znajdowały się już na terenie sąsiedniej gminy, tj. Wałbrzycha) i czytanie... Beletrystyka, archeologia i góry. I jeszcze gitara...

    20 stycznia 1982 r., pięć tygodni po ogłoszeniu stanu wojennego, ułożyła mi się taka piosenka. Zatytułowałem ją "Pejzaże", raczej świadomie nawiązując do tych najsławniejszych Bellonowych, czyli "Harasymowiczowskich", chociaż później najczęściej tytułowana była - ale nie przeze mnie - po prostu jako "Howerla".

    Zaczyna się tak:

    Są takie góry, o których marzę
    Nocami, w starym śpiworze
    Moja myśl biegnie z sudeckich ścieżek
    Hen na wschód - ku Czarnohorze

    Przewędrowałem tam cały swój sen
    Pijany zielem połoniny
    Gdy na Howerlę wspinałem się
    W nie nasze chcąc spojrzeć doliny...
    - w nie nasze już doliny

    Ref.
    Nie ukołysze już Prut mnie do snu
    Nie zbudzi też Hucułów śpiew
    Tylko marzenia pozostaną mi
    I buntująca się krew

    Czy nigdy też nie zobaczę już was
    Z Vincenza kart krajobrazy
    Bezzwrotnie chyba przeminął ten czas
    O którym wciąż mi się marzy,
    O którym ciągle się marzy


    Później leciała jeszcze druga zwrotka i ten sam refren...

    Nigdy nie traktowałem tej piosenki jako rewizjonistycznej. Ten bunt dotyczył raczej tego, co nas wtedy otaczało, tego że nawet Śnieżka (pojawia się nawet w drugiej zwrotce) była dla mnie w te dni niedostępna; a nie wiedziałem, ile tych dni jeszcze będzie. Że wiele górskich i nie tylko górskich marzeń i planów się wtedy po prostu waliło... Człowiek głupiał i dlatego o górach, tych w Polsce i tych dalszych, mógł tylko myśleć, czytać o nich i śpiewać. Zresztą później wielokrotnie śpiewałem (zresztą nie tylko ja) "Pejzaże" przy Ukraińcach - zarówno w Polsce, jak i w ukraińskich Karpatach - i nigdy nie spotkałem się z jakimś niezrozumieniem moich intencji. Prosili nawet o tekst...

    Pamiętam, jak we wrześniu 1982 r. kupiłem w księgarni w Brzegu (w pobliskich Buszycach odbywałem studencką praktykę archeologiczną) drugi tom wspomnień górskich Władysława Krygowskiego "W litworowych i piarżystych kolebach" (Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982).



    W porównaniu z tekstami zamieszczonymi w poprzednim tomie, wydanym jeszcze "przed Solidarnością" (w 1977 r.), w "Górach i dolinach po mojemu" ten tom był wręcz przepełniony Karpatami Wschodnimi. Jak urzeczony patrzyłem w jedno czarno-białe zdjęcie, przedstawiające panoramę zachodniej części Czarnohory z dominującą zaśnieżoną jeszcze Howerlą, zrobione z Kostrzycy. Próbowałem wyobrazić sobie, jak to może wyglądać w kolorze. Poznałem już wcześniej nasze Tatry, dwa tygodnie przed wykopaliskami wróciłem z mojej pierwszej rumuńskiej włóczęgi po obiektywnie przecież atrakcyjniejszym od Czarnohory Retezacie, a mimo to gapiłem się i gapiłem na ten czarno-biały obrazek



    Byłem wtedy przekonany, że tylko takie gapienie będzie mi dane...

    Wczesną wiosną 1990 r. przeżyłem szok, chociaż słowo "szok" absolutnie nie oddaje moich oraz wielu moich koleżanek i kolegów uczuć. Przez studenckie koła turystyczne w Polsce przebiegła lotem błyskawicy informacja, że rzeszowskie Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich organizuje w lecie pięć lub sześć krótkich 10-dniowych obozów wędrownych po Czarnohorze. Dogadali się z jakimś turystycznym partnerem w Lwowie, korzystając z "pieriestrojki" i ostatnich podrygów Związku Radzieckiego (a jednak nie był wieczny). Telefon do Rzeszowa - a był to przecież inny etap w rozwoju telekomunikacji - dłuuuugie oczekiwanie na połączenie z tamtejszym Oddziałem Akademickim PTTK i rozmowa. Krótka...

    Po drugiej stronie łączy uznali mnie chyba za nienormalnego, gdyż w ciemno zarezerwowałem dla naszego wrocławskiego Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich cztery "turnusy". Jęk niedowierzania i prośba, abym w ciągu tygodnia przyjechał do Rzeszowa z furą pieniędzy - chodziło o zaliczki.

    Zacząłem szukać chętnych na rzeszowski wyjazd w Czarnohorę. Nie było najmniejszych problemów ze skompletowaniem składów. Wiadomo - Wrocław. Wielu starszych już wtedy mieszkańców miasta opowiadało o swoich młodzieńczych wędrówkach po Bieszczadach Wschodnich, Gorganach i Czarnohorze. O Kozłach, Szpyciach i jeziorku Mariczejka... Wielu kolegów zrezygnowało wtedy z wyjazdu w Dolomity, nie doszła do skutku wyprawa na Berninę i coś tam jeszcze... Alpy poczekają, natomiast ledwo uchylone drzwi do ukraińskich Karpat mogły się nieodwracalnie zatrzasnąć!

    Co się w ZSRR wydarzy, tego wtedy nikt przewidzieć nie mógł! Czarnohora w 1990 r. mogła być zatem jedyną taką szansą w życiu.

    Pojechałem więc do Rzeszowa z zebraną kwotą. Uformowały się cztery składy i... czekaliśmy. Wiedzieliśmy, że w ówczesnej sytuacji politycznej będziemy pewni ujrzenia Czarnohory dopiero wtedy, gdy wysiądziemy z pociągu w Worochcie. Stąd trwający kilka miesięcy niepokój i nerwowe oczekiwanie.

    A ponadto kserowanie stron z przewodnika H. Gąsiorowskiego, map WIG-ówek i czytanie Vincenza oraz rozmaitych innych tekstów, również etnograficznych. Po to, aby później niczego nie przeoczyć...

    Obóz, którego byłem uczestnikiem, trwał od poniedziałku 6 sierpnia 1990 r. (wyjazd z Wrocławia) do piątku 16 sierpnia (powrót do Wrocławia). Grupę wrocławską stanowiło 10 osób, w Rzeszowie dołączył do nas przewodnik z tamtejszego SKPB, natomiast w Lwowie dwie osoby - Lonia (Leonid) będący ukraińskim przewodnikiem i jego kolega.

    Relacja z naszej sierpniowej wędrówki po Czarnohorze oraz - czego wcześniej nie planowano - po małym fragmencie Gorganów będzie nietypowa. Wrażeń było tyle, że spokojnie można byłoby napisać dość sporą nawet książkę (Lonia opowiadał nam na przykład o swoich wojennych przygodach w Afganistanie). Dlatego pójdę na łatwiznę. Pokażę zdjęcia i zacytuję swoje bardzo lakoniczne notatki czynione podczas trwania obozu. Dodam tylko trochę komentarzy do zdjęć - te komentarze przedstawione zostaną kursywą (drukiem pochyłym).

    Przed rozpoczęciem relacji jeszcze tylko parę zdań. Gdzieś tam wcześniej napisałem, że "Czarnohora pod względem pogody jest dla mnie łaskawa" i że "będziemy pewni ujrzenia Czarnohory dopiero wtedy, gdy wysiądziemy z pociągu w Worochcie". Tymczasem pierwsze dwie i pół doby naszego pobytu w górach to permanentna ulewa, grad i mgła. Nie decydowaliśmy się na wyjście w Czarnohorę, zrobiliśmy deszczową jednodniową wycieczkę w Gorgany (na Jawornik-Gorgan) i wybraliśmy się na zwiedzanie Jaremcza, połączone z tzw. wieczorkiem zapoznawczym (impreza odbywała się w turbazie "Huculszczyzna"). Przez te dwie i pół doby nie zobaczyliśmy nawet zarysu Czarnohory.

    Myślałem, że te góry całkiem się na nas i na mnie obraziły.

    Na szczęście byłem w błędzie!!!

    ---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

    CZARNOHORA '90 (!!!!!!) (a nawet odrobina GORGANÓW (!!!))

    Wrocław - Przemyśl
    Przemyśl - Lwów
    Lwów - Stanisławów
    Stanisławów - Worochta

    Wszystkie przejazdy pociągami

    W Worochcie 3 noclegi w domu prywatnym. Z Worochy zorganizowaliśmy dwie wycieczki w okolice Jaremcza.

    8 sierpnia 1990 r. (środa)

    Jaremcze - dolina Żonki - dolina Bohrowca (przysiółek Bohrowiec) - połoninka Jawor - Jawornik-Gorgan (1467) - połoninka Prutinek - Jamna. Pogoda zmienna - od Jawornika mgła. Uciekliśmy przed gradem.

    Poranek 8 sierpnia - ściana deszczu. Można szwendać się po Worochcie i próbować coś zwiedzać, ale to byłoby tylko oszukiwanie siebie. Można imprezować "na miejscu" - ale to jeszcze gorzej.

    Wojtek wpadł jednak na pomysł, aby nawet w tej ulewie pojechać marszrutką (autobusem) do Jaremcza i wrócić stamtąd do Worochty pociągiem. Chciał zrobić zdjęcia budynku szkoły w Jaremczu, której kierownikiem przed wojną był jego dziadek i kilku innych rodzinnych pamiątek. Dostaliśmy zgodę na wyjazd - rzeszowsko-lwowskie kierownictwo obozu pozostało w Worochcie.

    Okazało się, że pomysł Wojtka był nie tylko przysłowiowym "strzałem w dziesiątkę", ale całą serią dziesiątek. Gdzieś tak na początku drugiej godziny chodzenia po Jaremczu przestało padać. Szybka decyzja - "Wzięliśmy przecież ze sobą mapy, a zatem idziemy w góry!!! Nie, nie w Czarnohorę - w Gorgany!"




    Dworzec (?) autobusowy w Worochcie. Przejazd marszrutką do Jaremcza



    Nasza ekipa w najlepszej, czyli w tylnej, części marszrutki



    Tego pana widocznego za szybą, w Jaremczu od wielu lat już nie ma. Zdjęcie Cześka K.



    Spacer po Jaremczu



    Przedwojenna "kurortowa" część miasta - jedna z powstałych w latach 20. i 30. XX w. willi o charakterystycznej "ogólnopolskokarpackiej" architekturze.



    Cerkiew p.w. Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny z 1911 r. Co ciekawe - wtedy, w 1990 r. obita obrzydliwą blachą, natomiast w 2008 r., gdy byłem w Jaremczu po raz drugi - zbroja ta była zdemontowana. Tendencja więc zupełnie inna, niż w pozostałej części Ukrainy. Ale jak jes dzisiaj - nie wiem?!



    Południowa część Jaremcza, widok na okoliczne góry i na tzw. Nowy Wiadukt kolejowy na Prucie, wzniesiony w konstrukcji żelbetonowej w 1956 r. Dzieje wcześniej znajdujących się w tym miejscu konstrukcji zasługują na osobne opracowanie



    "Hotel" w Jaremczu



    Domek, jakich w tym terenie tysiące, ale z jakiegoś powodu go sfotografowałem. Wtedy decyzję o naciśnięciu spustu migawki podejmowało się trudniej niż w dzisiejszych cyfrowych czasach.



    Początek części górskiej w tym dniu - huculski budynek gospodarczy w dolinie Żonki, w przysiółku Bohrowiec



    Trochę etnografii - taczka "na ludowo". Tę wykorzystywano do przewożenia gnoju.





    Drewniana kładka na Żonce.



    Przysiółek Jaremcza Bohrowiec



    Pierwsze maliny pod połoninką Jawor
    Ostatnio edytowane przez bartolomeo ; 09-04-2016 o 08:10 Powód: Drobne poprawki autorskie

  2. #2
    Bieszczadnik
    Na forum od
    12.2012
    Rodem z
    Świebodzice
    Postów
    28

    Domyślnie Odp: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (czarnohorskie wędrówki w 1990 r.)

    cd. 1



    ... i pierwsze widoki już z połoninki Jawor



    A co widać? Oczywiście centrum Jaremcza i otoczenie miejscowości, m.in. obryw zwany Białym Słoniem. Poniżej: widok na osuwisko Słoń na wschodnim zboczu Prutu ponad Jaremczem w sierpniu 2008 r.





    Na połonince Jawor





    Pierwszy nieco dłuższy popas w górnej części połoninki Jawor.



    Przejście przez las pomiędzy połoninką Jawor a połoniną Jawornika-Gorganu



    Kolejny odpoczynek



    Koncentracja przed wejściem w pierwsze w naszym życiu gruzowiska gorgańskie, czyli po prostu gorgany.



    I tu już wędrówka przez Jawornik-Gorgan



    To, z czego Gorgany słyną - czyli z gorganów



    Wejście na główny wierzchołek Jawornika-Gorganu (1467 m n.p.m.) we mgle i w deszczu. Na szczęście jeszcze podczas pobytu na szczycie nieco się przejaśniło (na 20 minut)



    Odpoczynek na szczycie. Później zaczęło lać i skończyło się fotografowanie w tym dniu.


    9 sierpnia 1990 r. (czwartek)

    Przejazd z Worochty do Jaremcza. Jaremcze - wodospad Prutu - turbaza "Huculszczyzna" (impreza) - Jaremcze. Powrót do Worochty. Cały dzień deszcz. W notatkach zapis: "Syf totalny".

    W tym dniu do Jaremcza pojechaliśmy cała ekipą - kierownictwo postanowiło zorganizować zakrapiany "wieczorek zapoznawczy". Ponieważ w Worochcie nie było wtedy stosownego reprezentacyjnego obiektu, wybór padł na turbazę "Huculszczyzna" w Jaremczu.







    Jeszcze jedna willa z okresu międzywojennego.



    Po kilku dniach ulewnego deszczu wody Prutu przybrały brązowożółtą barwę. Zachęcające do kąpieli w rzece zdania zawarte w dziesiątkach przedwojennych folderów i przewodników stały się cokolwiek nieaktualne.



    Słynny wodospad Prutu w Jaremczu to już, niestety, odległa przeszłość. Najatrakcyjniejszy fragment, zwany Hukiem, został w XIX w. wysadzony, gdyż przeszkadzał w spławie drewna. Pozostały marne resztki uwiecznione, w tym przypadku, na dość marnej fotografii.
    Później zdjęć w tym dniu nie robiłem - nie miałem lampy błyskowej aby uwiecznić szczegóły imprezy, natomiast do Worochty wróciliśmy już o zmierzchu.



    10 sierpnia 1990 r. (piątek)

    Do południa cały czas ulewa. Decyzja o wstępnym porannym rozpoznaniu - wyjazd autobusem do Foreszczenki i powrót. Ok. 12.00 wyjazd już naprawdę w góry. Początkowo mgła (!!). Dojście do Jez. Niesamowitego i rozwianie się mgły.

    Dolina Prutu (między Foreszczenką z Zaroślakiem) - turbaza "Zaroślak" - stacja botaniczno-meteorologiczna na Połoninie Pożyżewskiej - dolina Dancerza - Jezioro Niesamowite; rozbicie namiotów. Jezioro Niesamowite - jeziorko pod Turkułem - Jezioro Niesamowite. Dwie godziny przed zachodem wyjście na grań - zwornik nad Małymi Kozłami (widmo Brockenu) - Jezioro Niesamowite



    Przed Zaroślakiem na jednym z drzew ujrzeliśmy mocno już zatarte znaki szlaku turystycznego. Ki diabeł? Nasze WIG-ówki to czarno-białe ksera, ale przy czarnych kreseczkach szlaków schodzących się przy Zaroślaku udało się odczytać na mapie skróty kolorów - z. i n. Zielony i niebieski - wzruszyliśmy się dość mocno, można nawet rzec, że "łzawie". Chyba wszystkim nam przypomniała się rozmowa sprzed dwóch dni z gospodynią domu, u której spaliśmy w Worochcie. Opowiadała nam, około sześćdziesięcioletnia wówczas kobieta, jak tuż przed wojną pomagała polskim znakarzom wytyczającym szlaki w Czarnohorze. Miała wtedy dziesięć lat. Nosiła kubełek z białą farbą. Za dzień pracy otrzymywała 2 złote. Wyraźnie podkreślała, że to była dwuzłotówka srebrna, a nie dwie złotówki wybijane z miedzioniklu (bo i takie monety były wtedy w obiegu). Mówiła, że przez tydzień pracy zarobiła prawie tyle, ile jej tata pracując ciężko w tartaku.

    Z Zaroślaka przeszliśmy drogą obok stacji meteorologiczno-botanicznej na Połoninie Pożyżewskiej i wędrując ponad dnem dolin Homulskiego i Dancyszyka doszliśmy do kotła polodowcowego pod Turkułem. Namioty rozbiliśmy nad Jeziorem Niesamowitym - największym jeziorem polodowcowym w przedwojennej polskiej części Karpat Wschodnich.




    Wędrówka przez zamgloną i deszczową dolinę Homulskiego (Dancysza).



    Jastrzębiec pomarańczowy (Hieracium aurantiacum L.) i ciemiężyca zielona (Veratrum lobelianum Bernh.)

  3. #3
    Bieszczadnik
    Na forum od
    12.2012
    Rodem z
    Świebodzice
    Postów
    28

    Domyślnie Odp: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (czarnohorskie wędrówki w 1990 r.)

    cd. 2



    Doszliśmy do Jeziora Niesamowitego, jeszcze 150 metrów od jego brzegów padał deszcz, snuły się mgły. Nagle... niemal wszystkie mgły i chmury się rozwiały. Zobaczyliśmy zielono-żółte ściany głównego grzbietu, kawałek niebieskiego nieba (po raz pierwszy od wyjazdu z Wrocławia) i za chwilę taflę jeziora.

    Namioty rozbiliśmy błyskawicznie...






    ... i pośpieszne - całą naszą wrocławską ekipą - wyszliśmy na grzbiet, w rejon zwornika nad Małymi Kozłami. Zrobiło się nawet słonecznie, ale cała połonina parowała po kilkudniowych deszczach. W takich warunkach prędzej czy później musiało pojawić się "widmo Brockenu". I właśnie pełni ekscytacji je fotografujemy. Fotka samego widma mi, niestety, nie wyszła.

    Dopiero po powrocie z grzbietu pierwszy posiłek w górach (pamiętam, jak nasz przewodnik, walczący kilka lat wcześniej w górach Hindukuszu Afganiec, ze zdumieniem patrzył, jak "robimy z proszku ziemniaki") a później jeszcze niezbyt długa, ale bardzo fajna, impreza.

    11 sierpnia 1990 r. (sobota)

    Pogoda OK! - wieczorem mgły

    Jez. Niesamowite - wejście na grań - trawers Turkuła w stronę Połoniny Turkulskiej - Turkuł (1935) - Pożyżewska (1822) - Breskuł (1950) - trawers Howerli od południa - Przełęcz Hermanieska - Pietros (2020) - Przeł. Hermanieska - Howerla (2061) - Breskuł - trawers od zachodu Pożyżewskiej - północny wierzchołek Turkuła - przełęcz między Turkułami - zejście do Jeziora Niesamowitego.

    Nasza rzeszowsko-lwowska kadra chyba w swoim namiocie w nocy zabalangowala, gdyż cała trójka nie wyrażała rano jakiegoś wyraźniejszego entuzjazmu na wyjście w góry. Na złożoną przez Leonida propozycję, aby jakąś na lekko przeprowadzoną wycieczkę rozpocząć dopiero za dwie-trzy godziny, czyli gdzieś już blisko południa, zakipieliśmy. Po na szczęście dość krótko trwającej dyskusji, dostaliśmy zgodę na samodzielny wyskok na Howerlę - "tam i z powrotem!". Ulga malowała się na twarzach obydwu stron właśnie zażegnanego konfliktu.



    Poszliśmy zatem, najpierw w kilka minut złapaliśmy grzbiet, później skierowaliśmy się na północ, w stronę Howerli. Szliśmy przez Dancysza (1848 m n.p.m.), Pożyżewską (1822 m n.p.m.) i Breskuła (1912 m n.p.m.)



    Spoglądaliśmy z góry na Kocioł Orendarski





    Ze szczytu Dancysza można było zobaczyć, już za Jeziorem Niesamowitym z naszymi namiocikami, wyłaniającą się zza ramienia Turkuła postrzępioną grań - wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy czy Małych, czy też Wielkich Kozłów, a jeszcze dalej leżący w głównej grani Czarnohory zwornik Reber.



    Tego dzisiaj w górach, i nie tylko w górach, się nie uświadczy! Wymiana pod kurtką, czyli improwizowanej ciemni fotograficznej, zerwanej w aparacie błony fotograficznej. Zerwany film to strata przynajmniej 4 klatek fotograficznych, a więc ponad 10% 36-klatkowego filmu.



    Ponieważ obiecaliśmy naszemu kierownictwu, że pójdziemy "na Howerlę i z powrotem" gdzieś na wysokości Breskuła dokonaliśmy stosownych korekt w programie wycieczki. Postanowiliśmy wejść na "Królową Beskidów" (tak, tak - to Howerla, a nie niższa o przeszło 300 m Babia Góra, jest najwyższym szczytem Beskidów) nieco okrężną drogą - przez zakarpackiego Pietrosa (2020 m n.p.m.)!!! Dodaliśmy sobie, bagatela, raptem 16 kilometrów wędrówki i dobrze ponad 1000 metrów przewyższeń!!! Ale byliśmy szczęśliwi - sami, w kapitalnej scenerii i pogodzie i z ulgą, że... lwowski kolega Leonida nie jest chyba "kapusiem", bo gdyby był, to nawet po pijaku powinien iść z nami!

    Korekta przebiegu wycieczki zaczęła się od trawersu południowo-zachodnich stoków Howerli. Wędrowaliśmy w stronę Przełęczy Hermanieskiej, która na niektórych nowszych mapach już nie występuje; między Howerlą a Pietrosem zaznaczane są teraz m.in. Połonina Lanczynieska, Połonina Skopeska i Przełęcz Kakaradza (1544 m n.p.m.)






    Były fajne spotkania na połoninie



    Żmudne jak diabli podejście na Pietrosa z blisko półkilometrowym przewyższeniem...



    ... i zasłużone bardzo późne drugie śniadanie na szczycie Pietrosa. Oraz sekundę potem deszcz i mgła, które uniemożliwiły wykonanie fotografii z wierzchołka.




    Ale schodząc z Pietrosa ponad przełęczą, którą w swym kajecie nazwałem Hermanieską, odsłonił się widok na "dzwon" Howerli. Nasz obiecany kierownictwu cel - skrupułów i wyrzutów sumienia nie mieliśmy



    Socjalistyczne olbrzymie kołchozowe szałasy pasterskie na Przełęczy Hermanieskiej (Lanczynieskiej?)



    Pietros za nami...



    ... natomiast Howerla dopiero przed. Najpierw dla nas już znajomy widok na południowe "plecy" tej góry.



    A potem zachodnią krótką dość ostrą grańką na sam szczyt.



    Wreszcie doszliśmy. Mogliśmy już, zgodnie z umową zawartą z szefostwem, wracać do naszej bazy nad Jeziorem Niesamowitym. Grzbietem głównym zeszliśmy do Breskuła i aby nie powtarzać znanej już nam z porannej części wycieczki drogi granią, zbiegliśmy na dno Kotła Breskulskiego, strawersowaliśmy od zachodu Pożyżewską i zarastającym płaikiem wiodącym przez Kocioł Orendarski, kocioł pod Danceszem (z małym stawkiem Pod Danceszem) dotarliśmy o zmroku do Jeziora Niesamowitego.

    Awantury nie było. Przypuszczaliśmy, że kierownictwo po naszym wyjściu w góry położyło się spać. Po popołudniowej pobudce "zrobiło" kolejną flaszkę (wskazywała na to dykcja szefa) i na dobrą sprawę nie zwróciło uwagi na naszą gigantyczną obsuwę czasową. Wieczór był miły; gitara, odrobina samogonu znalazła sie i dla nas.
    Ostatnio edytowane przez bartolomeo ; 09-04-2016 o 08:13 Powód: Drobne poprawki autorskie

  4. #4
    Bieszczadnik
    Na forum od
    12.2012
    Rodem z
    Świebodzice
    Postów
    28

    Domyślnie Odp: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (czarnohorskie wędrówki w 1990 r.)

    cd. 3

    12 sierpnia 1990 r. (niedziela)

    Pogoda: rano mgły, potem lepiej
    Wejście na grań od Jeziora Niesamowitego - zwornik nad Wielkimi Kozłami - grań Wielkich Kozłów - zejście do doliny między Kozłami a Szpyciami (kocioł za Wielkimi Kozłami) - obejście Wielkich i Małych Kozłów - Jezioro Niesamowite



    Śmietnik przy Jeziorze Niesamowitym. Naszych polskich puszek jeszcze wtedy nie było. Po latach, niestety, staliśmy się w tym miejscu największą "mniejszością konserwową". Wtedy śmieci nie były nawet ukraińskie, lecz po prostu ogólne - "radzieckie".



    Ponieważ w tym dniu wszyscy byli zmęczeni (nasza wrocławska grupa - wiadomo!, kierownictwo - też wiadomo!), pojawił się consensus na program górski. Trasa ma być nie za długa, w miarę urozmaicona (najlepiej skałki, jakaś woda) i byłoby super, gdyby pojawiły się jeszcze jakieś jagody, może maliny itp. "I tak się stało!" (że zacytuję w tym miejscu klasyka, czyli anonimowego autora "Legendy Panońskiej - żywota Św. Metodego").

    Najpierw tradycyjnie na grzbiet główny i krótka wędrówka na południowy-wschód, do zwornika nad Kozłami Wielkimi.








    Wielkie Kozły – gdzieś tam we mgle majaczy wschodnie ramię Homuła (1788 m n.p.m.)



    Początek graniówki Wielkich Kozłów



    Jak zabawa to zabawa – łojenia (a może dojenia) Kozłów ciąg dalszy.



    Te igiełki oszczędziliśmy!!!



    … i zejście do zielonej doliny, a ściślej do doliny potoku Homulskiego.



    Tojad mocny (Aconitum firmum Rchb.)



    Śniadanie nad Homulskim



    Dzwonek drobny (Campanula cochleariifolia Lam.)





    Jeszcze trochę zieloności, bo przecież kolejny dzień to ma być już przelot granią Czarnohory ponad dolinami…

    …i powrót na noc do namiotów. Ale był czas jeszcze na gitarę!

  5. #5
    Bieszczadnik
    Na forum od
    12.2012
    Rodem z
    Świebodzice
    Postów
    28

    Domyślnie Odp: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (czarnohorskie wędrówki w 1990 r.)

    cd. 4

    13 sierpnia 1990 r. (poniedziałek)

    Lampa przez cały dzień. Wspaniale widoki (Świdowiec, Gorgany, Maramures, A. Rodniańskie, Czywczyny, Hryniawy, Beskid Huculski!). Niezapomniany Pop Iwan (obserwatorium). Dzika dolina Dzembroni.
    Jezioro Niesamowite - wejście na grań - graniówka: Rebra (1997) - Gutin Tomnatyk (2016; szczyt w bocznej grani) - Brebienieskuł (2037) - Munczel (2002) - przełęcz pod Popem Iwanem (1805) - Pop Iwan (2022) - Przełęcz pod Popem Iwanem (1805) - zejście do doliny Dzembroni. Nocleg poniżej górnej granicy lasu.



    Poranek i pogoda marzenie!!! A nad naszymi namiotami Turkuł (1933 m n.p.m.)



    Wał Kostrzycy i kawał Beskidu Huculskiego jak na dłoni




    Namioty już zwinięte, wszystko posprzątane. Jesteśmy gotowi do wymarszu. Kierunek - Pop Iwan.



    Pożegnanie z Jeziorem Niesamowitym - i refleksja zmieszana z obawą, czy aby nie na zawsze. Na szczęście nie!



    Jest wszystko: Pietros (2020 m n.p.m.), Howerla (2061 m n.p.m.), "ukryty" na tle Howerli Breskuł (1912 m n.p.m.), Pożyżewska (1822 m n.p.m.; ta z łukowatymi odsłonięciami skalnymi) i Dancesz (1848 m n.p.m.). Gdzieś tam za przełęczą Hermanieską majaczy Świdowiec. Widok z rejonu Przełęczy Turkulskiej, chyba już po wejściu na grań.



    Fotografia robiona pod słońce, a zatem mocno zaniebieszczona, ale musiałem mieć to zdjęcie. Widać kawał Zakarpacia, łącznie ze znajdującym się na ostatnim planie murem granicznego (przed wojną czechosłowacko-rumuńskiego, a dzisiaj ukraińsko-rumuńskiego) grzbietu Gór Marmaroskich z m.in. Popem Iwanem Marmaroskim (1936 m n.p.m.; ten szeroki szczyt w centralnej części ostatniego planu)



    Wędrówka granią ponad Małymi Kozłami



    Czyżbyśmy zaczęli tęsknić za Rumunią? Na ostatnim planie Mihajlecul (ten trapezowaty, szerszy po lewej – 1920 m n.p.m.) i śmielszy Farcaul (1957 m n.p.m.; po prawej) – najwyższy szczyt Gór Marmaroskich. A ta ORWO-wsko zielona grańka na pierwszym planie to północna ściana kotła Butyn, wciętego w niewielką Połoninę Butyn. Na drugim planie zachodnie ramię dwutysięcznika Gutin Tomnatyka, następny ciemnozielony grzbiet to płaska i rozległa dwuwierzchołkowa Kływa (1446, 1458 m n.p.m.), a na jeszcze dalszym – przed Michaileculem i Farcaulem – graniczny grzbiet ukraińsko-rumuński ze zlewającą się z konturem dalej leżącego Farcaula Nieneską (1815 m n.p.m.). I wreszcie... możecie mi wierzyć lub nie - zupełnie na ostatnim planie, ponad kulminacją Kływej, ledwo na fotografii widoczne Góry Rodniańskie.




    Dzisiaj już nieczęsty widok w Czarnohorze. Gdzie się pasły konie? Wiadomo - na Połoninie Rebra. A dalej widać zachodnie ograniczenie kotła Butyn i za nim wszystkie możliwe plany (m.in. Kływa, Perechrest, Pietros z Berlebaszką) z wieńczącym to wszystko Pop Iwanem Marmaroskim



    Kozły Wielkie a za nimi w całej swej okazałości, dzień wcześniej ukryty we mgle, Homuł (1788 m n.p.m.). Za nim upstrzona szczytowymi i podszczytowymi polanami szeroka Maryszewska Wielka (1452, 1564 m n.p.m.), jeszcze dalej wał kilkuwierzchołkowej Kostrzycy (główny wierzchołek 1586 m n.p.m.) i wystające zza niej szczyty Beskidu Huculskiego (możliwe, że najbardziej z lewej to Biała Kobyła i pobliska nieco wyższa Gowora (1426 m n.p.m.), ale głowy dać nie mogę!



    Właśnie minęliśmy grań Wielkich Kozłów...



    Wieżyczki skalne w najwyższej części Kotła Gadżyny - widok z Reber (Żebra/Rebra 2001 m n.p.m.). Widoczny grzbiet zamienia się później w Grań Żeber (Szpyci) - niewidoczną na zdjęciu. Co jest widoczne na ostatnim planie, to nawet nie staram się w tej chwili roztrząsać. Chociaż wtedy, na grzbiecie, mieliśmy czas i składając - na lekkim wietrze - kilka czarno-białych kserówek map WIG-owskich rozpoznaliśmy chyba wszystkie znaczniejsze wzniesienia



    Przed chwilą minęliśmy zwornik Żeber. A za nami Howerla i "przyklejone" do niej Breskuł i Pożyżewska



    Właściwie wszystko już znajome - Pietros, Howerla, Breskuł, Pożyżewska, Dancysz, Turkuł, zwornik Żeber (Rebra) i wchodzimy na zacienioną połoninę Tomnatyk przy kolejnym zworniku (grzbiet boczny na "zakarpacką" stronę prowadzi w kierunku południowym na Gutin Tomnatyka 2016 m n.p.m.)



    Pozostałości kamiennego szałasu lub schronu na zworniku Tomnatyka



    Jeziorko Brebienieskuł (zwane też jeziorkiem Tomnackim) pomiędzy Brebienieskułem (2036 m n.p.m.), szczytem w grani głównej, a leżącym w bocznym grzbiecie Gutin Tomnatykiem. Widok z rejonu zwornika, czyli z grani głównej



    Wielki Kocioł, czyli najwyższe piętro Kotła Gadżyny z niewielkimi stawkami polodowcowymi. Widok z grani głownej, ze zwornika Gutin Tomnatyka



    Ze zwornika urządziliśmy sobie krótka wycieczkę na Gutin Tomnatyka. Był to drugi podczas naszej wędrówki, po dwa dni wcześniej odwiedzanym Pietrosie, zakarpacki dwutysięcznik. Wschodnie zbocze Pietrosa widoczne jest również i na tym zdjęciu, na lewo od zgrabnej sylwetki Howerli. Na lewo i prawo od Howerli, na ostatnim planie, już Gorgany.



    Ze szczytu Gutin Tomnatyka po raz pierwszy pojawił się przed nami w całej swojej okazałości Pop Iwan - oczywiście ten Czarnohorski (2028 m n.p.m.) (po lewej Smotrec 1894 m n.p.m.)



    Jezioro Brebienieskuł z Gutin Tomnatyka - dość nietypowe ujęcie, bo mało kto wchodzi na ten odrobinę oddalony od grzbietu głównego szczyt. A - jak widać - warto



    Widok z grzbietu głównego, od strony wschodniej z rejonu kulminacji Brebienieskuła, na kocioł jeziora Brebienieskuł. Na lewo od niego Gutin Tomnatyk



    Taka sobie fotka przy przedwojennym polsko-czechosłowackim słupku granicznym



    Odpoczynek na grani w rejonie skałek pomiędzy Brebienieskułem a Munczelem (1998 m n.p.m.)



    Schron z I wojny światowej na Munczelu



    Setki metrów drutów kolczastych - pamiątka z I wojny na Munczelu. Walki trwały tu w sierpniu i wrześniu 1916 r.
    Ostatnio edytowane przez bartolomeo ; 09-04-2016 o 08:16 Powód: Drobne poprawki autorskie

  6. #6
    Bieszczadnik
    Na forum od
    12.2012
    Rodem z
    Świebodzice
    Postów
    28

    Domyślnie Odp: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (czarnohorskie wędrówki w 1990 r.)

    cd. 5



    Spotkanie z pasterzem - dzisiaj owce w najwyższych partiach Czarnohory to też już, niestety, przeszłość...





    Widok z Munczela - Kocioł między Munczelem a Brebienieskułem (na niektórych mapach oznaczany jako Dynarskie Pole), Brebienieskuł i na ostatnim planie Howerla



    Skały na grzbiecie Dzembroni (1878 m n.p.m.) i spojrzenie na Popa Iwana



    Coraz bliżej...



    Widok z Balcatula (1852 m n.p.m.) na Smotrec (1894 m n.p.m.)



    Ostatnie metry przed ruinami obserwatorium astronomiczno-meteorologicznym na Popie Iwanie, będącym jedną z największych inwestycji międzywojennej Polski; koszt budowanego w latach 1926-1938 i otwartego 29 lipca 1938 r. gmachu wynosił 1 milion ówczesnych złotych



    Zaczyna się zwiedzanie ruin obserwatorium



    Najpierw wspinaczka na dach... Ze względu na widoki i - może przede wszystkim - odrobinę adrenaliny



    Później sprawdzamy, czy przez okno widać to samo. Brebienieskuł jest, Gutin Tomnatyk jest... a zza łączącego te szczyty grzbieciku wystaje wierzchołek Howerli... Wszystko się więc zgadza...



    I znowu skok na dach...



    Szczyt Popa Iwana był najdalej na południowy-wschód wysuniętym punktem w grani Czarnohory, do którego dotarliśmy w naszej sierpniowej wędrówce w 1990 r. Nasze szefostwo - lwowski przewodnik i rzeszowski pilot - zaordynowali odwrót do cywilizacji. Najpierw trzeba było zejść do wioski Dzembroni (wtedy jeszcze pobrzmiewała - w ustach Leonida - nazwa Beresteczko, dzisiaj już na szczęście oficjalnie zarzucona, decyzją z 2009 r.). Do Dzembroni schodziliśmy kierując się najpierw z powrotem grzbietem w stronę północną, granią główną na tzw. przełęcz pod Popem Iwanem, aby później mijając mając po prawej ręce osławiony "Kwadrat" (fundamenty przedwojennego schroniska AZS) odbić na północ ku źródliskowej partii rzeki Dzembroni.



    Zejście z Popa Iwana - na hali poniżej grzbieciku z Uchatym Kamieniem



    Pola kosówek i krzaków jałowca w najwyższych partiach doliny Dzembroni. Po wspaniałym dniu, przy pierwszych świerkach górnej granicy lasu rozbiliśmy namioty. Ostatnia noc w Czarnohorze w 1990 r. Czarnohorze jeszcze radzieckiej, następny mój wyjazd w te góry to już pobyt w rzeczywiście ukraińskich Karpatach.


    14 sierpnia 1990 r. (wtorek)

    Dolina Dzembroni - Dzembronia.

    Koniec części pieszej. Przejazd z Dzembroni ciężarówką do Żabiego. Dolina Czeremoszu wspaniała.

    Żabie - Kołomyja autobus. Nocleg w krzakach za miastem.



    Bridki - niewielkie prześwity i polanki w lesie w dolinie Dzembroni nieco powyżej Polany (Połoniny) Czufrowej



    Szałas pasterski (wtedy jeszcze użytkowany) na Polanie Czufrowej.



    Spojrzenie na grzbiet główny z Polany Czufrowej - Munczel i fragment grzbietu Dzembroni?



    Odpoczynek w cieniu Smotreca




    Pierwsze zabudowania wsi Dzembroni i dominujący ponad wsią Smotrec (1894 m n.p.m.)



    Dzembronia i grzbiet Kosaryszcze z huculskimi zagrodami



    Jesteśmy już we wsi



    Nie mieliśmy czasu na zwiedzanie Dzembroni. Leonidowi szybko udało się załatwić ciężarówkę, która dowiozła nas do Żabiego (Werchowyny). Tam pośpieszne zwiedzanie i autobus (marszrutka) do Kołomyi. Dojechaliśmy tam już dość późno, więc czasu starczyło jedynie na znalezienie pod miastem, w krzakach podmiejskiego rachitycznego lasku, jakiegoś miejsca na rozbicie namiotów.

    15 sierpnia 1990 r. (środa)

    Kołomyja. Wyjście z krzaków i dreptanie do przystanku autobusowego (3-4 km). przejazd do centrum Kołomyi. Sklepowanie.



    Nasz ostatni wschodniokarpacki biwak w 1990 r., w krzakach pod Kołomyją. Fotografia Cześka K.



    Zabytkowa dzisiaj prawosławna cerkiew p.w. Zwiastowania Przenajświętszej Bogurodzicy w Kołomyi z 1587 r. Zdjęcie Cześka K.

    A później powrót przez Lwów do Przemyśla. Na kolejowym przejściu granicznym spotkanie z kolejną naszą SKPS-owską kołową wrocławską grupą, która dopiero startowała w Czarnohorę (okazuje się, że mieli więcej deszczu niż my) a później już bezpośrednio - pociągiem oczywiście - do Wrocławia.

    KONIEC


    PS. Wspomnienie to chciałbym zadedykować uczestnikowi naszej czarnohorskiej wędrówki, Jackowi, spoglądającemu teraz na zaśnieżoną Czarnohorę z tych najwyższych, niebieskich połonin.


    PS. 2. Wiem, że wschodniokarpaccy językoznawczy puryści zarzucą mi odmianę w tej relacji słówka "Pop" w nazwie "Pop Iwan" (widok z Popa Iwana, byliśmy na Popie Iwanie itd.). Wiem, że powinno się używać form: na Pop Iwanie, z Pop Iwana, sąsiaduje z Pop Iwanem itd. (tak H. Gąsiorowski i wiele innych autorytetów), ale życie robi swoje - prawidłowa forma wielu Czytelników by raziła, niestety. W relacji zostawiłem za to formę "na Pop Iwanie Marmaroskim" - przepraszam za niekonsekwencję.
    Ostatnio edytowane przez Krzysztof Jaworski ; 07-04-2016 o 20:58

  7. #7
    Szkutawy
    Guest

    Domyślnie Odp: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (czarnohorskie wędrówki w 1990 r.)

    Super retrospekcja . Imponujące zdjęcia z przed lat. Dzięki.

  8. #8
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2010
    Rodem z
    Poznań/Śrem
    Postów
    128

    Domyślnie Odp: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (czarnohorskie wędrówki w 1990 r.)

    Doskonale mi się z Tobą wędrowało - dzięki!

  9. #9
    Bieszczadnik
    Na forum od
    12.2012
    Rodem z
    Świebodzice
    Postów
    28

    Domyślnie Odp: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (czarnohorskie wędrówki w 1990 r.)

    Przemolla, Capricornus - dziękuję Wam serdecznie za bardzo miłe słowa. Cieszę się, że część moich emocji związanych ze wspomnieniami sprzed lat może być zrozumiała przez innych. Jeszcze raz dziękuję!

    Trochę żałuję, że na Naszym forum konieczność dzielenia relacji zawierających większą liczbę zdjęć, automatycznie blokuje możliwość edycji wcześniej wprowadzonych na forum odcinków relacji. Dostrzeżonej nawet po chwili pomyłki już poprawić nie można. Znalazłem w swojej relacji parę błędów - coś tam źle oznaczyłem podczas omawiania panoram, coś jeszcze innego. Może kiedyś wkleję do tego wątku post z erratą? Chociaż wyglądałoby to trochę dziwnie...

  10. #10
    Korespondent Roku 2009 Awatar Recon
    Na forum od
    02.2008
    Postów
    2,216

    Domyślnie Odp: Czarnohora wyśniona, wymarzona i spełniona... (czarnohorskie wędrówki w 1990 r.)

    przemolla powiedział to co chciałem i ja sam napisać! Pozostaje mi tylko za nim powiedzieć to samo... Super retrospekcja . Imponujące zdjęcia z przed lat. Dzięki.
    Pozdrawiam :)
    -----------------
    benevole lector

    https://twitter.com/Zbyszek_Recon

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Absurd Prywatne wiadomości. Wyłącznie dla Admina
    Przez Barnaba w dziale Techniczne
    Odpowiedzi: 7
    Ostatni post / autor: 30-03-2011, 06:05
  2. Wyślij książkę do Komańczy
    Przez Marcowy w dziale Dyskusje o Bieszczadach
    Odpowiedzi: 41
    Ostatni post / autor: 22-06-2010, 18:19
  3. Wyścigi psich zaprzęgów
    Przez DOROTA w dziale Wypoczynek aktywny w Bieszczadach
    Odpowiedzi: 9
    Ostatni post / autor: 14-01-2010, 15:55
  4. Wyścigi zaprzęgów - wyjątkowo głupie pytanie...
    Przez Piotr w dziale Wypoczynek aktywny w Bieszczadach
    Odpowiedzi: 32
    Ostatni post / autor: 28-07-2005, 00:02

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •