Tak, tak, GRANICA PAŃSTWA i Jewrosojuza z Ukrainą. Przed wjazdem w strefę graniczną na prawym pasie kolejka tirów, na środkowym sznur samochodów osobowych a lewy pas przeznaczony oficjalnie dla autobusów a nieoficjalnie dla nie wiadomo kogo. Podczas oczekiwania na środkowym pasie obserwowaliśmy jak co chwilę śmigał jakiś osobowy samochód pasem przeznaczonym dla autobusów. Wysłany zwiad na czoło peletonu, powrócił z informacją udzieloną przez człowieka z karabinem zajmującego się pilnowaniem sygnalizacji świetlnej, że tym pasem absolutnie zwykły podróżny nie może wjechać swoim autem na granicę a te osobówki, które są przepuszczane to są pracownicy przejścia granicznego. Przejechało ich tam mnóstwo, samochody nieraz z rejestracjami wskazującymi na znaczną odległość od rejonów Polski wschodniej a były też takie, w których siedziały rodziny z dziećmi. Byliśmy niezwykle oburzeni, że młodzież w wieku szkolnym musi ciężko tyrać na nocnej zmianie na przejściu granicznym!!! Generalnie liczba samochodów wpuszczanych poza kolejką, czyli „pracowników” znacznie przekraczała ilość samochodów oczekujących na wjazd i jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wjeżdżający pasem uprzywilejowanym powodowali zator na granicy bo kolejka prawie się nie poruszała. Byli też tak roztargnieni „pracownicy” co stali w kolejce i nagle po 45 minutach przypominali sobie, że przecież pracują na granicy i mogą jechać pasem, którym zwykłym podróżnym absolutnie wjeżdżać nie wolno i dawaj na lewy pas i myk do żołnierza, który po odbytej na osobności rozmowie dochodził pewnie do przekonania, że na pewno są pracownikami ewentualnie zatrudniał ich w trybie natychmiastowym. Jednym słowem burdel jak na granicy. Ale tragicznie nie było i już po dwóch godzinach wyrwaliśmy się z tej osobliwej strefy i pojechaliśmy dalej w kierunku Lwowa a następnie Stryja. W środku nocy dotarliśmy do Stryja, gdzie po prawej stronie przy wjeździe do miasta znajduje się całodobowa jadłodajnia oraz hotel. Ceny noclegów całkiem znośne, pokoje czyste, schludne z pełnym węzłem sanitarnym, płatności dokonuje się za pokój w zależności od ilości osób: jedna osoba 185 hrywien, dwie osoby 235 hrywien, trzy osoby 285 hrywien (obecny kurs 1 hrywna = 0,17 zł). Zdjęcie hotelu zrobione następnego dnia rano:
Piszkonia4.jpg
Rankiem, po wypiciu kawy zakąszanej drożdżówką ruszyliśmy dalej na Niżne Worota, Wołowiec, Miżgiriję i po trzech godzinach dotarliśmy do docelowej miejscowości czyli Kołoczawy.
Teraz wyjaśnię dlaczego akurat postanowiliśmy zostawić samochód tu a nie gdzie indziej. Jeszcze w domu rozmyślałem jakby tu dobrać się do Piszkoni? Czy ją wziąć z przodu, z boku, czy od tyłu? Zapytałem też dziewczyn jakby chciały, ale to co usłyszałem nie nadaje się do upublicznienia
Ponieważ na poprzedniej wyprawie widzieliśmy ją z przodu i z boku więc nurtowało jak prezentuje się od tyłu i ta opcja zwyciężyła! Postanowiliśmy więc pozostawić samochód w Kołoczawie, do której mieliśmy dojść po trzech dniach, wspinając się na połoninę od strony drogi prowadzącej z Synewiru w kierunku Synewirskiej Polany.
Najpierw poszukałem podwórka, na którym mogłem pozostawić auto. Znalazłem odpowiednie miejsce z bardzo miłym gospodarzem – pszczelarzem, który stwierdził, że swojej maszyny nie będzie wyciągał z garażu do niedzieli i można zaparkować przed drzwiami za ogrodzeniem. Spojrzał jeszcze na niewielkie dziewczyny zarzucające na siebie wielkie plecaki i dał im pojemniczek z propolisową maścią na ból łydek i stóp. Objuczeni plecakami ruszyliśmy ochoczo…do magazynu na piwo
Po uzupełnieniu płynów udało się załatwić transport do Synewiru i po kilkudziesięciu minutach siedzieliśmy już na schodach synewirskiego magazynu z kolejnym chmielowym napojem w dłoni.
Nauczony doświadczeniem, zakupiłem chleb jeszcze w Polsce ale drzewa do lasu ciągnął nie będę, pozostało więc jeszcze uzupełnić zbiorniki wysokooktanowym paliwem:
Piszkonia3.jpg
W końcu ruszyliśmy asfaltem
Piszkonia5.jpg
wzdłuż rzeki Tereblia w poszukiwaniu ścieżki prowadzącej na połoninę. Po drodze minęliśmy bunkry linii mołotowa
Piszkonia6.jpg Piszkonia7.jpg
i po kilku chwilach dotarliśmy do tabliczki wskazującej drogę ku połoninie z informacją, że to tylko 3 h. Później, gdzieś tak w połowie podejścia, w miejscu odejścia niebieskiego szlaku w kierunku wsi Bukowinka wisiała następna tabliczka, z której dowiedzieliśmy się, że do szczytu Piszkoni jest…3 h. Wyszło na to, że stoimy w miejscu! Co ciekawe, następna tabliczka znajdująca się już na szczycie Piszkoni informowała, że w dół jest 3,5 godziny więc jest to taki nietypowy szlak, którym krócej idzie się do góry niż w dół
Tuż poniżej pierwszego szczytu rozpościerają się widokowe łąki, w sam raz na biwak:
Piszkonia9.jpg Piszkonia8.jpg
Drewno było na miejscu, woda też była na miejscu ale tylko na mapie, gdyż w rzeczywistości należało wrócić się kilkanaście minut do przepływającego przez drogę strumyka.
Po kilku chwilach ognisko już płonęło i można było uzupełnić stracone na podejściu kalorie
Piszkonia10.jpg
Zakładki