Torojaga:
zejście w dolinę rzeczki Tasla. Po osiągnięciu dna doliny zaczynamy się rozglądać za jakimś dogodnym miejscem na biwak. Niestety – wrażenia estetyczne są takie, ze najchętniej od razu opuścilibyśmy to paskudna miejsce. Krajobraz jest tu jak po wybuchu bomby atomowej – jakieś resztki betonowych wiaduktów i budowle o niezrozumiałym dla nas przeznaczeniu – pamiątka po okresie rządów Causescu, za którego czasów powstawały w tym miejscu kopalnie:
Przypominam sobie, że kawałek dalej w głąb doliny są (widziane na zdjęciach satelitarnych) jakieś budowle pokryte nową czerwoną blachodachówką – a więc może leśnictwo??? Idziemy tam, ale nic z tego, to jakieś budowle przemysłowe – tartak, zakład utylizacji śmieci i coś tam jeszcze. Ruszamy więc dalej – za kawałek wg mapy ma być „burkut” - czyli źródło mineralne – może tam będzie lepiej? Po kilku minutach docieramy na miejsce – źródło faktycznie jest, a obok niego knajpka, w której przy palince siedzi kilku miejscowych, ale co najważniejsze za mostkiem jest opuszczony, drewniany budynek leśnictwa, w którym od biedy można rozwiesić mokre rzeczy, a obok równa, wyśmienita pod namioty łączka. Pytam więc miejscowych w dialekcie rumuńsko-włoskim: „Lunca, tenda, bun?” odpowiadają: „Bun, bun”, więc idziemy w kierunku nieodległej leśniczówki. Po chwili rusza za nami samochodem terenowym jeden z siedzących w knajpce facetów i dopadając nas na progu leśniczówki proponuje coś lepszego; mówi, że ma obok jeszcze nie wykończony pensjonat i w ramach promocji przenocuje nas za darmo! Ruszamy więc za nim ochoczo. Budynek jest nowy, drewniany, za to z piecem, w którym pracownik naszego dobrodzieja zaraz rozpala ogień. Na dole jest jadalnia i łazienka, na górze pokoje i łóżka z pościelą -ze wszystkiego możemy korzystać! Nie wiele myśląc wracam do knajpy i kupuję butelkę palinki – wręczamy ją zaraz naszemu gospodarzowi, co widząc ten zaprasza nas do swojego domu obok, gdzie jak się okazuje ma pokaźną kolekcję palinek własnej roboty – wybiera jakąś i już w „naszym” nowym domku wypijamy z nim kilka kolejek „na zdrowie – noroc” po czym zostawia nas samych życząc dobrej nocy. Korzystając z niespodziewanego daru losu robimy sobie więc porządną kolacje:
, kąpiemy się w łazience, a Jarek robi pranie i przy kominku oraz na schodach suszy swoje zalane mlekiem rzeczy.:
Następnego dnia rano cieszymy się, że mieliśmy możliwość przenocować pod dachem – na zewnątrz leje jak z cebra. Ponieważ jednak chcemy zdążyć na autobus, który po 12 rusza z Borszy, nie mamy wyboru i musimy iść. Poubierani w peleryny przeciwdeszczowe ruszamy więc doliną w kierunku Baia Borsy. Tam łapiemy busik i dzięki temu już przed 10 jesteśmy w Borszy. Znalezienie przystanku autobusowego, z którego odjeżdżają autobusy do Sygietu graniczy z cudem. Każdy z miejscowych ma w tej kwestii inne zdanie – jedni wskazują na miejsce vis a vis „Magazinu Unicram”, inni na ławeczkę przed cmentarzem, a jeszcze inni na plac przed szpitalem. Pół biedy było by, jeśli wsiadalibyśmy w autobus przelotowy, np. z Jass – ten można by zatrzymać w dowolnym miejscu na trasie, ale nasz ma ruszać właśnie z Borszy. Nauczony doświadczeniem z Sygietu zostawiam więc moich towarzyszy w kawiarni, a sam idę się poorientować. Rozpytuję kierowców autobusów – każdy podaje inną godzinę odjazdu i inne miejsce. Koniec końców siadamy na ławeczce naprzeciw „Unicramu” i czekamy. W pewnym momencie wydaje nam się, że pod szpital zajeżdża autobus z napisem „Sigetu Marmatiei” i zawraca. Biegniemy więc tam i jak się okazuje słusznie – to właśnie z placyku pod szpitalem ruszają busy firmy „Jan” obsługujące połączenie Borsza – Sygiet.
Po dwóch godzinkach jazdy wysiadamy w Sygiecie i ruszamy na przejście graniczne – w tę stronę idzie to również bezproblemowo – ruch niewielki. W Sołotwynie robimy zakupy i idziemy w kierunku głównej drogi Chust – Iwano-Frankowsk. Ponieważ do odjazdu autobusu, którym mamy zamiar dotrzeć do kolejnego celu na dzisiaj, czyli do Tatarowa mamy jeszcze trochę czasu, idziemy coś zjeść do nieodległej knajpki.
Po obiedzie wracamy na przystanek i w oczekiwaniu na „farnkiwski” autobus wdajemy się w miłą pogawędkę ze starszą kobietą, która oczekuje na przyjazd syna. W pewnym momencie kobieta prosi o zrobienie sobie z nami zdjęcia i przysłanie jej odbitki...:
Kiedy przyjeżdża autobus, zajmujemy w nim miejsca tradycyjnie z tyłu. W autobusie jest jednak sporo wolnego miejsca – chyba coś się tu jednak pozmieniało i kryzys związany z konfliktem na wschodzie kraju i związane z nim zubożenie społeczeństwa powoduje, że nawet tradycyjnie do tej pory zatłoczone autobusy i marszrutki jeżdżą pustawe...
Obok nas siada młoda dziewczyna zdążająca do Iwano-Frankiwska na studia. Pochodzi stąd, a więc z Zakarpacia i ochoczo wdaje się z nami w pogawędkę. Dziewczyna pracowała na zachodzie Europy, zna więc angielski, w którym to właśnie języku z nią rozmawiamy. Opowiada dużo o Zakarpaciu, o ciepłym tutejszym klimacie , oraz o podobieństwach, które z pewnością łączą jej dialekt z naszym językiem – dziewczyna podaje kilka przykładów na to, ze jeżyk rusnacki, którym mówi się na Zakarpaciu, ma więcej podobieństw do polskiego niż j. ukraiński , ale nie idzie to najlepiej – widać, że miała do czynienia jak do tej pory zapewne z Czechami i (głównie) ze Słowakami – ten język ma bowiem dużo wspólnych, będących pozostałością po wielowiekowym trwaniu w jednym państwie wzajemnych zapożyczeń. Język ukraiński, którym włada się na północ od Karpat ma z kolei siłą rzeczy więcej zbieżności z polskim.
Tak to gawędząc sobie po trochu docieramy niepostrzeżenie do Tatarowa. Wysiadamy na krzyżówce i od razu kierujemy się do obiektu tuż obok na nocleg. Hotel jest całkowicie pusty, otrzymujemy więc kilka opcji do wyboru. Wybieramy piętro wolnostojącego „kotedżu”. Zastanawiamy się kto tu przyjeżdża – miejsce nie jest ani specjalnie urokliwe (tuż przy przelotowej drodze głównej), ani specjalnie ciekawe. Widać, że obiekt, wybudowany już dobrych kilka lat temu, nastawiony był zapewne na tkz. „nowych ruskich” i „nowych ukraińskich”, a że od dwóch lat ze wschodu nikt tu nie przyjeżdża, tak więc podzieli pdpd los większości tutejszych hoteli tego typu, które stojąc puste są wystawione na sprzedaż. Póki co jeszcze tylko nieodległy Bukowel przyciąga tu zimą narciarzy.
Tego wieczora długo siedzimy przy piwku i gadamy...
CDN
Zakładki