Strona 2 z 2 PierwszyPierwszy 1 2
Pokaż wyniki od 11 do 17 z 17

Wątek: Dwa rozrogi za jednym zamachem

  1. #11
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: Dwa rozrogi za jednym zamachem

    Torojaga:
    zejście w dolinę rzeczki Tasla. Po osiągnięciu dna doliny zaczynamy się rozglądać za jakimś dogodnym miejscem na biwak. Niestety – wrażenia estetyczne są takie, ze najchętniej od razu opuścilibyśmy to paskudna miejsce. Krajobraz jest tu jak po wybuchu bomby atomowej – jakieś resztki betonowych wiaduktów i budowle o niezrozumiałym dla nas przeznaczeniu – pamiątka po okresie rządów Causescu, za którego czasów powstawały w tym miejscu kopalnie:
    Przypominam sobie, że kawałek dalej w głąb doliny są (widziane na zdjęciach satelitarnych) jakieś budowle pokryte nową czerwoną blachodachówką – a więc może leśnictwo??? Idziemy tam, ale nic z tego, to jakieś budowle przemysłowe – tartak, zakład utylizacji śmieci i coś tam jeszcze. Ruszamy więc dalej – za kawałek wg mapy ma być „burkut” - czyli źródło mineralne – może tam będzie lepiej? Po kilku minutach docieramy na miejsce – źródło faktycznie jest, a obok niego knajpka, w której przy palince siedzi kilku miejscowych, ale co najważniejsze za mostkiem jest opuszczony, drewniany budynek leśnictwa, w którym od biedy można rozwiesić mokre rzeczy, a obok równa, wyśmienita pod namioty łączka. Pytam więc miejscowych w dialekcie rumuńsko-włoskim: „Lunca, tenda, bun?” odpowiadają: „Bun, bun”, więc idziemy w kierunku nieodległej leśniczówki. Po chwili rusza za nami samochodem terenowym jeden z siedzących w knajpce facetów i dopadając nas na progu leśniczówki proponuje coś lepszego; mówi, że ma obok jeszcze nie wykończony pensjonat i w ramach promocji przenocuje nas za darmo! Ruszamy więc za nim ochoczo. Budynek jest nowy, drewniany, za to z piecem, w którym pracownik naszego dobrodzieja zaraz rozpala ogień. Na dole jest jadalnia i łazienka, na górze pokoje i łóżka z pościelą -ze wszystkiego możemy korzystać! Nie wiele myśląc wracam do knajpy i kupuję butelkę palinki – wręczamy ją zaraz naszemu gospodarzowi, co widząc ten zaprasza nas do swojego domu obok, gdzie jak się okazuje ma pokaźną kolekcję palinek własnej roboty – wybiera jakąś i już w „naszym” nowym domku wypijamy z nim kilka kolejek „na zdrowie – noroc” po czym zostawia nas samych życząc dobrej nocy. Korzystając z niespodziewanego daru losu robimy sobie więc porządną kolacje:
    , kąpiemy się w łazience, a Jarek robi pranie i przy kominku oraz na schodach suszy swoje zalane mlekiem rzeczy.:
    Następnego dnia rano cieszymy się, że mieliśmy możliwość przenocować pod dachem – na zewnątrz leje jak z cebra. Ponieważ jednak chcemy zdążyć na autobus, który po 12 rusza z Borszy, nie mamy wyboru i musimy iść. Poubierani w peleryny przeciwdeszczowe ruszamy więc doliną w kierunku Baia Borsy. Tam łapiemy busik i dzięki temu już przed 10 jesteśmy w Borszy. Znalezienie przystanku autobusowego, z którego odjeżdżają autobusy do Sygietu graniczy z cudem. Każdy z miejscowych ma w tej kwestii inne zdanie – jedni wskazują na miejsce vis a vis „Magazinu Unicram”, inni na ławeczkę przed cmentarzem, a jeszcze inni na plac przed szpitalem. Pół biedy było by, jeśli wsiadalibyśmy w autobus przelotowy, np. z Jass – ten można by zatrzymać w dowolnym miejscu na trasie, ale nasz ma ruszać właśnie z Borszy. Nauczony doświadczeniem z Sygietu zostawiam więc moich towarzyszy w kawiarni, a sam idę się poorientować. Rozpytuję kierowców autobusów – każdy podaje inną godzinę odjazdu i inne miejsce. Koniec końców siadamy na ławeczce naprzeciw „Unicramu” i czekamy. W pewnym momencie wydaje nam się, że pod szpital zajeżdża autobus z napisem „Sigetu Marmatiei” i zawraca. Biegniemy więc tam i jak się okazuje słusznie – to właśnie z placyku pod szpitalem ruszają busy firmy „Jan” obsługujące połączenie Borsza – Sygiet.
    Po dwóch godzinkach jazdy wysiadamy w Sygiecie i ruszamy na przejście graniczne – w tę stronę idzie to również bezproblemowo – ruch niewielki. W Sołotwynie robimy zakupy i idziemy w kierunku głównej drogi Chust – Iwano-Frankowsk. Ponieważ do odjazdu autobusu, którym mamy zamiar dotrzeć do kolejnego celu na dzisiaj, czyli do Tatarowa mamy jeszcze trochę czasu, idziemy coś zjeść do nieodległej knajpki.
    Po obiedzie wracamy na przystanek i w oczekiwaniu na „farnkiwski” autobus wdajemy się w miłą pogawędkę ze starszą kobietą, która oczekuje na przyjazd syna. W pewnym momencie kobieta prosi o zrobienie sobie z nami zdjęcia i przysłanie jej odbitki...:
    Kiedy przyjeżdża autobus, zajmujemy w nim miejsca tradycyjnie z tyłu. W autobusie jest jednak sporo wolnego miejsca – chyba coś się tu jednak pozmieniało i kryzys związany z konfliktem na wschodzie kraju i związane z nim zubożenie społeczeństwa powoduje, że nawet tradycyjnie do tej pory zatłoczone autobusy i marszrutki jeżdżą pustawe...
    Obok nas siada młoda dziewczyna zdążająca do Iwano-Frankiwska na studia. Pochodzi stąd, a więc z Zakarpacia i ochoczo wdaje się z nami w pogawędkę. Dziewczyna pracowała na zachodzie Europy, zna więc angielski, w którym to właśnie języku z nią rozmawiamy. Opowiada dużo o Zakarpaciu, o ciepłym tutejszym klimacie , oraz o podobieństwach, które z pewnością łączą jej dialekt z naszym językiem – dziewczyna podaje kilka przykładów na to, ze jeżyk rusnacki, którym mówi się na Zakarpaciu, ma więcej podobieństw do polskiego niż j. ukraiński , ale nie idzie to najlepiej – widać, że miała do czynienia jak do tej pory zapewne z Czechami i (głównie) ze Słowakami – ten język ma bowiem dużo wspólnych, będących pozostałością po wielowiekowym trwaniu w jednym państwie wzajemnych zapożyczeń. Język ukraiński, którym włada się na północ od Karpat ma z kolei siłą rzeczy więcej zbieżności z polskim.
    Tak to gawędząc sobie po trochu docieramy niepostrzeżenie do Tatarowa. Wysiadamy na krzyżówce i od razu kierujemy się do obiektu tuż obok na nocleg. Hotel jest całkowicie pusty, otrzymujemy więc kilka opcji do wyboru. Wybieramy piętro wolnostojącego „kotedżu”. Zastanawiamy się kto tu przyjeżdża – miejsce nie jest ani specjalnie urokliwe (tuż przy przelotowej drodze głównej), ani specjalnie ciekawe. Widać, że obiekt, wybudowany już dobrych kilka lat temu, nastawiony był zapewne na tkz. „nowych ruskich” i „nowych ukraińskich”, a że od dwóch lat ze wschodu nikt tu nie przyjeżdża, tak więc podzieli pdpd los większości tutejszych hoteli tego typu, które stojąc puste są wystawione na sprzedaż. Póki co jeszcze tylko nieodległy Bukowel przyciąga tu zimą narciarzy.
    Tego wieczora długo siedzimy przy piwku i gadamy...


    CDN
    Załączone obrazki Załączone obrazki
    Ostatnio edytowane przez luki_ ; 24-06-2016 o 20:43

  2. #12
    Forumowicz Roku 2016
    Kronikarz Roku 2016
    Forumowicz Roku 2014
    Forumowicz Roku 2013
    Ekspert Roku 2012
    Awatar Wojtek Pysz
    Na forum od
    02.2008
    Rodem z
    Jarosław
    Postów
    2,441

    Domyślnie Odp: Dwa rozrogi za jednym zamachem

    Cytat Zamieszczone przez luki_ Zobacz posta
    .... jakieś resztki betonowych wiaduktów i budowle o niezrozumiałym dla nas przeznaczeniu ....
    Niektóre betonowe wiadukty o niezrozumiałym przeznaczeniu, mogą służyć do odprowadzania nad drogą wody z poprzecznych cieków, szczególnie podczas ulew, gdy woda niesie rumosz skalny i głazy.
    http://ciekawe.tematy.net/2014/maram...0/IMG_0853.JPG

  3. #13
    Bieszczadnik Awatar joorg
    Na forum od
    01.2005
    Rodem z
    Krosno
    Postów
    2,335

    Domyślnie Odp: Dwa rozrogi za jednym zamachem

    Cytat Zamieszczone przez luki_ Zobacz posta
    Torojaga: .....
    Tego wieczora długo siedzimy przy piwku i gadamy... CDN
    Luki pozdrawiam i z wielką uwagą czytam Twoją relację , jak zwykle TY... zaplanowałeś perfekcyjnie trasę. Dzięki za wspomnienie niektórych miejsc :)
    "dosyć często rozważam co jest warte me życie?...tam na dole zostało wszystko to co cię męczy ,patrząc z góry w około - świat wydaje się lepszy.."
    Pozdrawiam Janusz

  4. #14
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: Dwa rozrogi za jednym zamachem

    Cytat Zamieszczone przez Wojtek Pysz Zobacz posta
    Niektóre betonowe wiadukty o niezrozumiałym przeznaczeniu, mogą służyć do odprowadzania nad drogą wody z poprzecznych cieków, szczególnie podczas ulew, gdy woda niesie rumosz skalny i głazy.
    http://ciekawe.tematy.net/2014/maram...0/IMG_0853.JPG
    Przeznaczenie tego obiektu jest raczej oczywiste – coś takiego widziałem np. na trasie transfogaraskiej, zresztą nie tylko w Rumunii są stosowane takie rozwiązania. Ale co powiecie np. na takie budowle:
    -wiadukt nowobudowanej drogi? Jako zabezpieczenie stoku przed spadającymi kamieniami nie pasuje, bo znajduje się za daleko od zbocza.

    Cytat Zamieszczone przez joorg Zobacz posta
    Luki pozdrawiam i z wielką uwagą czytam Twoją relację , jak zwykle TY... zaplanowałeś perfekcyjnie trasę. Dzięki za wspomnienie niektórych miejsc :)
    Joorg, pozdrawiam Cię również!
    Oczywiście to ja planowałem trasę, ale muszę przyznać, że te moje wyjazdy dochodzą do skutku dzięki moim współtowarzyszom, którzy cierpliwie i bez marudzenia znoszą moje pomysły wyprawowe .
    P.S. Dalsza część relacji pojawi się, jak tylko wygospodaruje troszkę czasu...
    Załączone obrazki Załączone obrazki
    Ostatnio edytowane przez luki_ ; 26-06-2016 o 23:46

  5. #15
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: Dwa rozrogi za jednym zamachem

    Rano wstajemy dosyć wcześnie, gdyż mamy w planach zdążyć na drugi poranny autobus do Werchowyny, który odjeżdża z przystanku na krzyżówce wg podzielonych zadań miejscowych jakoś między godziną 7.30 a 8.30. Poprzedniego wieczoru pytaliśmy o godzinę odjazdu tego autobusu także panią z recepcji naszego obiektu zaznaczając, że będziemy opuszczać nasz pokój o siódmej rano. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy o rzeczonej godzinie następnego dnia bezskutecznie zacząłem dobijać się do zamkniętych drzwi obiektu głównego! Widząc to ochroniarz poinformował mnie, że recepcja jest czynna od 8 rano – ja mu na to, że przecież wczoraj umawiałem się z recepcjonistką, że wychodzimy o siódmej, niech więc on sam odbierze od nas pokój. Okazało się, że takiej opcji nie ma i trzeba dzwonić po panią. Koło wpół do ósmej nasza recepcjonistka zjawia się w końcu i możemy zdać pokój.
    Przy okazji potwierdza się tu nam stara zasada, że jeżeli już nocować pod dachem w ukraińskich górach – to tylko u miejscowych. Nie dość, że wspomożemy ich skromny budżet, to jeszcze załapać się możemy na dobry posiłek i coś do niego...i oczywiście nie będziemy musieli mierzyć się z takim absurdem, jak czynna od ósmej rano recepcja .
    Po porannych kłopotach ruszamy więc na przystanek – naszą uwagę przykuwa taka oto reklama na sklepiku naprzeciwko (dla nieznających cyrylicy tłumaczenie: „pańskie piwo” ):
    Nasz autobus podjeżdża wkrótce i ruszamy. Naszym dzisiejszym celem jest pasmo Kostrzycy, wysiadamy więc na „Perewale” czyli przełęczy między Worochtą a Werchowyną - stamtąd bowiem wiedzie najdogodniejsze dojście na Kostrzycę. Z przełęczy podążamy więc najpierw za znakami czerwonego szlaku, żeby na końcowym podejściu pod Kostrzycę zamienić je na żółte. Trasa tak na mapie, jak i w terenie wyznakowana jest faktycznie prawidłowo. Po drodze, przy okazji mam możliwość praktycznego sprawdzenia wodoszczelności mojej nowej laminowanej mapy ukraińskiego wydawnictwa „Astur” - w pewnym momencie wywalam się bowiem na błotnistej drodze i cała moja mapa (jak również spodnie ) są w błocie. Przemywam ją (tzn. mapę) i spodnie w pierwszej napotkanej rurze odprowadzającej wodę:
    Po mniej więcej trzech godzinkach (około dwunastej) docieramy wreszcie na grzbiet Kostrzycy, skąd mamy pierwszy piękny widok na grzebień nieodległej Czarnohory ( takie widoki towarzyszą nam prawie do końca dzisiejszej trasy, kierujemy się bowiem ścieżką grzbietową na wschód w kierunku leżącego nad Czarnym Czeremoszem Krasnyka):
    W Krasnyku jesteśmy już przed czwartą po południu. Tutaj mam dylemat – czy szukać jakiegoś dogodnego miejsca na nocleg, czy może podjechać kawałek autobusem do Zełenego, tak, aby jutro od rana od razu ruszyć w kierunku interesujących nas Uhorskich Skał w bocznym paśmie Skupowej; ponieważ wyjście z Krasnyka wiązało by się z meczącym, pond 700 metrów różnicy wzniesień liczącym podejściem, wygrywa ta druga opcja.
    Autobus „burkucki” mamy dopiero koło osiemnastej, kupujemy więc piwo i rozkładamy się nad brzegiem Czeremoszu kontemplując widoki i delektując się trunkiem - naprzeciwko nas w nurcie Czeremoszu zaparkował Ził, na bagażnik którego zrzucany jest rumosz skalny wydobywany z dna rzeki przez koparkę.:
    Widać, ze chłopaki (zarówno kierowca Ziła, jak i operator koparki) dumni są ze swojej pracy i cieszy ich kibicujący na brzegu niewielki tłumek miejscowych. Lokalniacy popiją wódeczkę, a opróżnione plastikowe butelki po napojach gazowanych (napojach służących za popitkę) lądują na brzegu Czeremoszu. Utylizacją tych ostatnich zajmuje się mała dziewczynka – córka pani sklepowej – po uzbieraniu większej liczby „plastików” robi z nich ognisko na czeremoszowym brzegu:
    Dziewczynka sprząta także po miejscowych z drewnianych ław na „miscu widpoczynku” - w ogóle widać, że jest bardzo pracowita ( w wielu miejscach na Ukrainie powtarzał się zresztą często taki sam scenariusz – pracujące ciężko kobiety i niepracujący, ale pijący mężczyźni ).
    Około szóstej podjeżdża w końcu nasz autobus – na szczęście nie jest tak przeładowany jak podczas naszej zeszłorocznej wyprawy – zajmujemy więc miejsca siedzące i ruszamy do Zełenego.
    Jeszcze na przystanku pytamy pewną młoda kobietę o możliwość zanocowania gdzieś przy szlaku na Uhorskie Kamenie blisko Zełenego, ale ta odpowiada, że mieszaka tu dopiero od dwóch lat i nie zna gór , ale mąż który pracuje w lesie będzie na pewno coś wiedział. Koniec końców mąż tej pani okazuje się nam niepotrzebny, bo jeszcze w autobusie swoją pomoc oferuje nam inna kobieta, wysyłając swojego synka, żeby pokazał nam drogę i dogodne miejsce na biwak. Po wyjściu z autobusu podążamy więc za chłopcem, najpierw przez kładkę na Czeremoszu:
    by w końcu wylądować nad brzegiem rzeczki Hnylec. Stąd – jak mówi chłopiec – możemy czerpać wodę, a biwak urządzić można na łąkach powyżej.
    Chłopak robi wrażenie bardzo rozgarniętego; pokazuje na mojej mapie (a ma dopiero 10 lat!), gdzie znajdują się należące do jego rodziny połoniny, gdzie chodzi na borówki, a gdzie dziadek ma krowy... . Dostaje na koniec ode mnie czekoladę i zmyka do domu.
    Niestety, do miejsca przeznaczonego na biwak jest dosyć daleko, niezręcznie więc było by nam schodzić do rzeczki po wodę, pytamy więc miejscowego z domu położonego nad potokiem, czy możemy się rozbić na jego terenie. Facet wyraża zgodę, szukamy więc dogodnego miejsca na nocleg – niestety – większość łąki przed domem pokryta jest krowimi plackami . Po chwili nasz gospodarz wraca do nas jednak oferując nam nocleg u siebie w domku... Ponieważ jest już wieczór i nie chce się nam kombinować przystajemy więc ochoczo na tą propozycję. Pokoje, które nam przeznaczono są bardzo schludne i zdaje się nieużywane – pewnie czekają na córkę gospodarza... Nasz kolejny dobroczyńca na tej wyprawie długo wzbrania się przed przyjęciem jakichkolwiek pieniędzy za nocleg, ale nie dajemy za wygraną przekonując go, że nie jesteśmy przecież w nagłej potrzebie i wynagrodzenie słusznie mu się należy.
    Załączone obrazki Załączone obrazki

  6. #16
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: Dwa rozrogi za jednym zamachem

    Kolejnego ranka wyruszamy w trasę koło dziewiątej. Dzień zapowiada się pięknie – od rana świeci słońce, a chmurki pojawiające się z czasem na niebie nie wróżą nic złego.
    Z Zełenego w kierunku Uhorskich Skał podążamy niebieskim szlakiem. Do skałek tych nie jest daleko, po niecałych dwóch godzinkach wynajdujemy piękne miejsce z widokiem na rzeczone skałki i panoramą Czarnohory:
    Po krótkim odpoczynku ruszamy w kierunku Skupowej, nie osiągając jednak tego szczytu, tylko skręcając na południe czerwonym szlakiem. Tutaj krótka instrukcja przekraczania woryni perełazem:
    Idąc cały czas na południe mijamy rozrzucone po grzbiecie zabudowania przysiółka Probijnej – Stołpni. Nie wiem jak dla Was, Szanowni Czytelnicy, ale dla mnie takie widoki są urzekające - to esencja Huculszczyzny i coś, po co się tu człowiek taki kawał fatygował z naszego dalekiego zachodu:
    Widoki są bajeczne, więc często robimy sobie przerwy tym bardziej, że dziś nie spieszymy się wcale, gdyż nocleg mamy zaplanowany w pobliżu Probijnej nad potokiem Czarnym. Wg. Mapy jest tam zresztą źródło – które okazuje się być źródełkiem siarkowym. Zapach i smak wypływającej z niego wody nie zachęca do pozostania, wynajdujemy więc lepsze miejsce na nocleg w dolince potoku bliżej Probijnej. Ponieważ jest dopiero czwarta po południu, po rozłożeniu namiotów ruszam z Alą do wioski w poszukiwaniu sklepu. Sklep znajduje się wkrótce, a w nim niespodzianka – w przysklepowej izbie zakończenie roku szkolnego przy ciastku i szampanie świętują nauczycielki z miejscowej szkoły – tak, tak! - rok szkolny na Ukrainie kończy się już 1 czerwca!
    W sklepiku kupujemy wino, piwo i kiełbaski na ognisko, które dziś wreszcie z uwagi na dużą ilość wolnego czasu i piękna pogodę można będzie rozpalić.
    Tak też robimy już na miejscu – tego wieczoru siedzimy długo, popijając trunki i piekąc zakupione w sklepie „krymskie serdelki”:
    Załączone obrazki Załączone obrazki

  7. #17
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: Dwa rozrogi za jednym zamachem

    Rano budzimy się wyspani; wyspany jest tez Marek, który spał przy ognisku korzystając ze sprzyjającej aury i gwieździstej nocy...
    Nie spieszymy się ze zwijaniem biwaku, ponieważ autobus, którym ruszymy „w doliny” wyjeżdża z Probijnej dopiero wpół do pierwszej. Na przystanek nie mamy zresztą daleko, najwyżej z pół godzinki, ruszamy więc dopiero koło jedenastej.
    Po dojściu na autobusową „pętle” siadamy pod magazinem.
    Obok magazinu stoi słup ogłoszeniowy, na którym zawieszono plakat zachęcający do zaciągania się do ukraińskiej armii. Zależnie od szarży można tam dużo zarobić, np. zostając „dowódcą wzwodu” zarobić „vid 9000 grywien”:
    Nasza ławeczka jest też dobrym miejscem obserwacyjnym, robimy więc zdjęcia wsi:
    jej mieszkankom:
    a w końcu zjeżdżającemu z połoniny na koniu młodemu hucułowi:
    Chłopak ten zresztą szybko się z nami zaprzyjaźnia; pokazuje na mapie gdzie jest jego połonina i opowiada dużo o życiu i pracy na niej. Pyta skąd i dokąd idziemy (przy okazji dowiaduję się,jak poprawnie „po huculsku” winno się wymawiać nazwy miejscowe, np. „pypywan”, czyli Pop Iwan ) . Wasia (bo tak chłopiec ma na imię) przedstawia nam też swojego konia – Zirkę:
    Opowiada mi także o tym, że ten koń potrafi zaganiać owce kąsając je z lekka.
    Wasia z połoniny nie zjechał tu sam – towarzyszy mu starszy kolega, który po odprowadzeniu Wasi na autobus wraca z powrotem.
    Siedząc na przystanku zastanawiamy się, ilu turystów pieszych minęliśmy na szlaku, zarówno tu, jak i w Rumunii i wychodzi nam, że zero. Po chwili przyjeżdża nasz autobus (prawda, że wnętrze "wakacyjne"? : ),
    z którego wysiada dwójka ukraińskich wędrowców, którzy – jak dowiedzieliśmy się z krótkiej z nimi rozmowy – zmierzają w kierunku Połonin Hryniawskich. Poprawiają więc nasz „bilans” - nie zero, a dwójka :
    Nasz autobus jedzie doliną Probijnej, mijając dochodzący z prawej potok Hramitny. Dojeżdżając do tego miejsca zamykamy więc naszą pętlę – do tego miejsca dotarliśmy bowiem w zeszłym roku wędrując po Czywczynach i Hryniawach wokół źródeł Czarnego Czeremoszu...
    Wysiadamy w miejscowości Czeremoszna (niegdysiejsza „Fersekula”), gdyż po drugiej stronie tutejszego mostu na Białym Czeremoszu ok. wpół do piątej będziemy mieć kolejny autobus – do Wyżnicy. Mamy więc sporo czasu i siadamy sobie w magazinie przy moście, gdzie – jak się okazuje można zamówić pieczoną „kurkę”, co też czynimy. Sympatyczna „sklepowa” kroi nam do tego na poczekaniu warzywa – ogórki i pomidory. Wschodnim obyczajem zamawiamy do tego chleb i najadamy się do syta:
    Zaznajamiamy się także z biesiadującymi przy stole obok Ukraińcami – przy szampanie i gorzałce świętują jakieś swoje „niespodziewane” spotkanie:
    Około czwartej przechodzimy przez most na Czeremoszu do bukowińskiej wsi Koniatyn, skąd, po zawróceniu z pętli w Jabłonicy odjedzie nasz autobus.
    Z przesiadką w Wyżnicy zmierzamy dziś do Czerniowców, skąd o północy odjeżdża nasz pociąg do Lwowa. Po drodze mijamy liczne korowody uczniów świętujących zakończenie roku szkolnego:
    W Czerniowcach jesteśmy po dwudziestej, kupujemy więc na dworcu bilety. Następnie wyprawiam moich towarzyszy na czerniowieckie „by nighty”; ponieważ zwiedzałem już to miasto zostaję wraz z plecakami w przydworcowej knajpce. Niestety przyczepia się do mnie miejscowy pijaczek, który twierdząc, że pracował wiele lat w Pradze próbuje ze mną rozmawiać po czesku. Ponieważ facet jest strasznie namolny przesiadam się wraz z całym naszym majdanem bliżej baru, co z kolei nie podoba się barmance, która objeżdża mnie twierdząc, że zrobiłem sobie z jej lokalu dworcową poczekalnię. -”Wot, wasz czerniowiecki czełowiek” mnie do tego zmusił – mówię i jakoś załagadzam całą sytuację. Nadejście mojej ekipy na szczęście wybawia mnie z opresji – zamawiamy coś do zjedzenia i popicia , po czym udajemy się na dworzec na nasz pociąg.
    Nad ranem docieramy do Lwowa, skąd już wypróbowaną trasa via Szeginie i Medykę dojeżdżamy do Przemyśla. W pociągu do Wrocławia nie ma już wolnych miejsc (końcówka „długiego weekendu”), ale na szczęście nasi niezawodni kolejarze doczepiają dwa dodatkowe wagony „nienumerowane” gdzie można się wygodnie rozsiąść i odpocząć po tej bogatej we wrażenia podróży...
    Załączone obrazki Załączone obrazki
    Ostatnio edytowane przez luki_ ; 28-06-2016 o 22:26

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Dwie sprawy w jednym
    Przez LEGINISTA w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 2
    Ostatni post / autor: 30-03-2016, 15:29
  2. Dwa światy
    Przez DUCHPRZESZŁOŚCI w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 25
    Ostatni post / autor: 21-10-2014, 12:05
  3. Borsuki i lisy "w jednym stały domu"? Zdjęcia i filmiki sprzed kilku dni
    Przez Łaziki w dziale Fauna i flora Bieszczadów
    Odpowiedzi: 0
    Ostatni post / autor: 11-04-2013, 12:04
  4. Dwa dni w krzakach:-)
    Przez diabel-1410 w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 4
    Ostatni post / autor: 06-07-2012, 19:03
  5. Dwa dni jesienią
    Przez iwonaf w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 7
    Ostatni post / autor: 06-10-2009, 14:33

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •