Po chwili (chwila = ok. 10 minut) przyjechał na motorze chłopak, który powiedział, że za chwilę przyjadą po na rodzice. Zastanawiałem się, dlaczego to on nie „popilotował” na do domu rodziców, którzy mieszkają w dolnym końcu wsi. Po chwili (chwila = ok. 15 minut) przyjechali samochodem rodzice i poprosili, by jechać za nimi. Początkowo byłem lekko zaskoczony, że nie zawracamy i nie jedziemy tam, skąd przyjechali. Granatowy Golf ruszył w górę potoku Szybeny, potem skręcił w lewo na drewniany most i pomknął w górę wybrukowaną rzecznymi otoczakami drogą Mackensena, zwaną tutaj drogą Brusiłowa. Za nami zaczął się otwierać widok na Szybene i Góry Hryniawskie.
W drugą stronę widok w głąb doliny Czarnego Czeremoszu i w dole droga na Burkut.
W miejscu, gdzie droga skręca ostro w prawo, gospodarz otworzył bramę i pojechaliśmy ostro pod górę trawiastą dróżką, wprost na parking.
Gospodarz wjechał tam bez mrugnięcia okiem, a widząc lekkie zdziwienie u naszego kierowcy, zaczął pokazywać gestami ręki „trochę w lewo”, „lekko w prawo”, „śmiało prosto”. Na miejscu doradził, żeby teraz nawrócić i ustawić się przodem w kierunku wyjazdu, bo jak popada deszcz, to stąd nie wyjedziemy.
Na obrazku: Po lewej, jasny budynek za jabłonką to pomieszczenie gospodarcze związane z mlekiem i wyrobem sera oraz nasza łazienka z bieżącą wodą, także ciepłą i prysznicem. Dalej na prawo słup elektryczny, czyli mamy prąd! Na prawo od słupa – obiekt główny, biały dom, nasz dzisiejszy hotel. Ta białość, to pomalowane deski. Część domu przesłania stojący bliżej, wysoki składzik siana z otwartą drewutnią po lewej i magazynkiem kos, grabi oraz innych pożytecznych narzędzi po prawej. Na pierwszym planie po prawej – obecnie kurnik, dawniej pewnie też chlewik. Nad chlewikiem, zielony dom pod lasem i zabudowania obok, to już sąsiednie gospodarstwo. Ponad nimi przebiega droga Mackensena. Całość posesji ma kształt nieforemnego wielokąta o kilkunastu wierzchołkach i ogrodzona jest kilkoma rodzajami płotów i woryni. Obok drewutni widać nasz samochód. Próbuję zlokalizować na zdjęciu, którędy on tam wjechał, i na razie nie wiem. Na pewno jechał przez maleńki mosteczek z bali obok koryta z wodą i wiszącym przy nim dzbankiem (błękitna strzałka).
W domu, do którego trafiliśmy, mieszkali – nieżyjący już – dziadkowie naszej gospodyni. Teraz stoi pusty. Jest jednak starannie utrzymywany, a wnętrze przystosowane do przyjęcia gości. Mnie się trafił taki pokój.
Nad spokojnym snem czuwali stojący na piecu babuszka i dieduszka.
Zakładki