Widok z Czywczyna na przebytą trasę.
Widok z Czywczyna na przebytą trasę.
Ostatnio edytowane przez bartolomeo ; 11-08-2016 o 17:20 Powód: Dodałem widoki
Czterech panów B.
Oczywiście, że pamiętam! A z tym ignorowaniem to było świadome działanie, bo jak tylko troszkę, taką małą ociupinkę rozpędzałem się z moim bardzo głęboko ukrytym talentem to pioruny ciskane z oczu przez Janusza i groźby roztrzaskania instrumentu o moją głowę skutecznie sznurowały mi usta! A przecież nie każdy urodził się Pavarottim
Piękna wyprawa Wam się udała i aż chce się od razu ruszać w góry. Na szczęście już za parę dni, za dni parę, wezmę plecak swój i ... gitary nie będę brał
"Rozum mówi nie raz: nie idź, a coś ciągnie nieprzeparcie i tylko słaby nie ulega; każdy z nas ma chwile lekkomyślności, którym zawdzięcza najpiękniejsze przeżycia." W. Krygowski
Czywczyn, choć jest tu najwyższy i od niego bierze nazwę całe pasmo, nie leży w grzbiecie głównym. Schodzimy na południe, na przełącz a następnie podchodzimy na Czywczynarz i tu spotykamy grzbiet główny oraz granicę ukraińsko-rumuńską. Przechodzimy przez bramkę w "sistiemie". Mam z tego przechodzenia ładne zdjęcie, ale mam też "szlaban" na jego publikację;-) Czyli jesteśmy na drodze granicznej.
Odtąd granicą będziemy iść przez dwa dni. Najbliższe szczyty to Kukulik i Budyjowska Wielka.
Pod Budyjowską dłuższy postój z widokami.
A na granicy jak to na granicy... A to dwa słupki,
a to jeden z kłębem starego drutu kolczastego z sistiemy (na którym czasem sobie ktoś przysiądzie a ktoś gacie w nim zapląta i podziurawi),
a to zupełnie nowe zasieki na kilkudziesięciu metrach. Kto to zrozumie? Ot, granica ukraińsko-rumuńska
No i widoki, których głównym elementem staje się Droga Graniczna.
Na ostatnim zdjęciu widoczne jest w prawym górnym rogu gospodarstwo na Połoninie Starostaja. Jakoś tak nam wyszło, że po dłuższym, grzecznym wędrowaniu granicą w końcu z niej zeszliśmy widoczną na tym zdjęciu drogą. Zaglądnęliśmy co też ciekawego słychać w widocznym z daleka gospodarstwie.
Czterech panów B.
Ono było widoczne, ale tylko częściowo. Widzieliśmy tylko maleńkie budynki, wyglądające na typowe staje i szopki oraz ogromną, poradziecką oborę w stanie ruiny. I tak było przez ponad pół godziny. Gdy już doszliśmy w pobliże, oczom ukazał się, niewidoczny dotychczas, elegancki, drewniany dom. Wstępnie oceniliśmy, że nadawałby się na hotel. Jednak po podejściu bliżej okazało się, że jest to po prostu budynek mieszkalny, przy którym kręciło się dwoje ludzi i łaciaty pies a na podwórzu stał nowoczesny samochód terenowy. Poszliśmy pośpiesznie dalej, w kierunku staji ze świeżych desek (pośrodku, z jasnym dachem). A pośpiech był wskazany, bo właśnie zaczynała się ulewa.
Pooglądaliśmy, podumaliśmy, porozmawialiśmy - a ponieważ od Czywczyna szła paskudna czarna chmura poszliśmy zapytać, czy można "gdzieś tu" rozbić namiot. Młody chłopak skierował nas do bacy a baca do хозяинa wskazując na nasz wypatrzony wcześniej hotel. No to poszliśmy, хозяин się zgodził a w sprawie miejsca kazał pytać bacy zaś baca skierował nas do tego chłopaka, którego pytaliśmy na samym początku. A chłopak z kamienną twarzą powiedział де хочете I już, już rozbijalibyśmy namiot, gdyby nie to, że przestało padać i zaczęło lać.
Schroniliśmy się pod daszkiem bacówki (niestety nie hotelu) a po chwili baca zaprosił nas do środka. I za drobną opłatą (symboliczną, po kilka zł od głowy) pozwolił się ogrzać, wysuszyć, poczęstował serem (dobry był, ale słony jak sam diabeł) i obiecał mleka prosto od krowy. Byliśmy w domu!
Xозяин się spakował do auta, zaglądnął jeszcze do bacówki, przykazał dbać bacy o turystów z Europy (o nas znaczy), zabrał sera i odjechał. A my, w dzikiej radości, zaanektowaliśmy werandę hotelu
Mieliśmy więc nocleg pod dachem, z wyżywieniem w cenie Woda była (dosłownie) pod ręką a widoki na Czywczyn...
... i gospodarstwo ....
... przednie. To był "Hotel Starostaja" ***, już trzeci na naszej drodze
Ranek kolejnego dnia wstał mglisty.
Bardzo mglisty.
Spakowaliśmy się wcześnie i ruszyliśmy na powrót ku granicy.
Czterech panów B.
Póki nie odeszliśmy daleko od Starostaji, wygrzebałem jeszcze kilka obrazków.
Widok na hotel i otoczenie od wschodu.
Suszą się bańki na mleko. Dwa namioty okryte niebieska folią, to zbieracze borówek, lub - jeśli ktoś woli - jagód.
Baca idzie doić.
Po włożeniu bryndzy do słoi, baca myje miskę.
Później baca umyje tutaj ręce.
Nasza rezydencja z perspektywy żabiej.
Jeszcze raz nasze namioty na tarasie hotelu. Mieliśmy dwa namioty trzyosobowe na 5 uczestników. Ja (ten piąty), nie mogłem się zdecywować, do którego namiotu pójść, a obie załogi mnie zapraszały. Rozłożyłem więc materac na skrawku wolnej podłogi pomiędzy namiotami. Tam, gdzie pies pokazuje ogonem. I też było wybornie!
Załoga bacówki je kolacje. Przedstawiciel turystów idzie po mleko.
Poranek następnego dnia. Za chwilę nie będzie tu po nas śladu.
Mnie "sistiema" wyraźnie zaatakowała, mam gacie do łatania;-) Wraz z ulewą spadła znacznie temperatura, zerwał się wiatr a w bacówce paliło się pod kuchnią i było przyjemnie ciepło. Wypełniliśmy sobą i plecakami małe pomieszczenie. Można było się przyglądać różnym tajemniczym czynnościom przy wyrobie sera. Ser był w typie bryndzy, kruszący się, ale z krowiego mleka. Baca początkowo nie był rozmowny, ale nim skończył dudnić deszcz dowiedzieliśmy się o gospodarstwie całkiem sporo Bacówka była roczna, a baca w sezonie podejmował pracę u gospodarza tych terenów. W składzie inwentarza było kilka krów i kozy. Później już z werandy można było poobserwować całe obejście i okolicę.
Wieczorem ciepłe światło oświetliło połoninę i góry.
Nasz noclegownia o świcie
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki