Zastanawiam się, jak to rzeczywiście jest z tymi niewybuchami, czy są aż tak niestabilne?
Wychowałem się na terenach, gdzie szmelcu po-drugowojennego (Leuthen - baczność! ) było sporo. Zawsze dorośli nam zwracali uwagę, strasząc nawet jakimiś minami-pułapkami ukrytymi w długopisach. Nie przeszkadzało nam to rozbrajać naboji karabinowych i mniejszych na proch, jak i czasem wyskoczyć w las na poszukiwania pocisku moździeżowego na Sobótki. Z naszej paczki akurat takie zabawy krwi mi nie upuściły, koledzy jakieś tam szkody na zdrowiu mają, ale to akurat przez "wyroby domowe".
Było - minęło, człowiek może bardziej świadomy, jakoś teraz bardziej się obawiam tykać takie żelastwo.
Ale raz idąc granicznym nad Hutą Polańską (dawniej to były bogate w takie artefakty tereny, a i przed powstaniem parku można było się włóczyć wszędzie) spotkałem Słowaka siedzącego na zwalonym drewnie i dłubiącego bagnetem przy naboju od działka bodajże 45mm. Idąc dalej na Baranie nasłuchiwałem, czy czasem po lesie nie rozejdzie się huk.
Mialem też okazję zobaczyć, jak wyglądają działania saperów w terenie. Znalazłem nad Jasielem 2 pociski moździeża kal. 122mm, dałem znać wpierw saperom, ale skierowali mnie na Policję. Tam, po wyjaśnieniu gdzie to się znajduje uznali, że nie ma potrzeby by organizowali ochronę tego w terenie, tylko przekazali informacje właściwej jednostce saperskiej wraz z namiarami GPS i z kontaktem do mnie. Saperzy zechcieli bym im towarzyszył ( ) więc pojechaliśmy Honkerem i Starem 944 na Jasiel. Na pace Stara już mieli jakieś granaty z Jasła.
Z drogi biegnącej do Jasiela trzeba było w pewnym miejscu zjechać i trochę się zdziwiłem, jak dalej pojechaliśmy nie Starem a Honkerem. Dojechaliśmy do granicy lasu, dalej na moje namiary GPS (saperzy mieli samochodową Mantę ). Poszukiwania udało się zakończyć pomyślnie, bo wizyta w tym samym miejscu ale 3 dni później zaskutkowała rozjechaniem w terenie o ponad 30m.
Zdziwiło mnie mocno podejście saperów do pocisków (to były niewystrzelone pociski, jakby tam było stanowisko moździeżowe, albo donoszący amunicję poległ w tym miejscu) - bez szczególnej ostrożności posmerali pociski sztychówką, 2 żołnieży wzięło je na barki, jeszcze przejechali najbliższą okolicę piszczałką i tyle. Na moje pytanie, jak to jest, że ciągle ostrzegają w mediach, by uważać na takie pamiątki, dowódca patrolu rozminowania powiedział, że po tylu latach mechanizm zapalnika jest albo całkowicie skorodowany albo tak zamulony, że nie ruszy. Oczywiście, zależy to też od rodzaju takich pozostałości, bo różne były materiały zapalników.
Wracając, saperzy mocno się śpieszyli, by zdążyć przed 16 na poligon - jadąc w Honkerze wisiałem na rękach, by nie obtłuc 4 liter. Nie mam pojęcia, jak pociski były zabezpieczone na Starze, ale trzymał się on cały czas za nami.
I jeszcze jedno skojarzenie - przypadkowe spowodowanie wybuchu jest bardzo łakomym kąskiem dla prasy i takie przypadki są nagłaśniane. Kojarzę tylko spowodowane całkowitą niefrasobliwością, jak parę lat temu pewien gośc na jakimś sporym pocisku klepał kosę...
Zakładki