Nawiązując do postulatu publikowania na łamach forum relacji z polskich Bieszczadów zamieszczam takie oto coś. Nie byłem uczestnikiem tej wędrówki - miałem wtedy zaledwie 5 lat, ale kilku bohaterów tej relacji wiele lat później poznałem.
Kronikę tę przedstawiałem już na innych forach górskich - we wszystkich przypadkach nosiła tytuł "Rękopis znaleziony w Świebodzicach". Może i na bieszczadzkim forum kogoś ten tekst zainteresuje?
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Chyba z dziesięć lat temu znalazłem na korytarzu piwnicy domu moich Rodziców (domu wielorodzinnego) stos przeznaczonych przez kogoś do spalenia papierzysk. Gazety z lat 70., 80., różnego rodzaju papierowe śmieci, kartony. A na wierzchu tego wszystkiego leżało takie oto coś
Zajrzałem do środka, rzuciłem okiem na pierwszą stronę, następną, szybko przeleciałem przez kolejne stronice z odklejającymi się od nich czarno-białymi fotografiami... i najzwyczajniej w świecie ją sobie po prostu przywłaszczyłem. Nie, czegoś takiego na pastwę płomieni nie można było skazać.
Była to bowiem kronika Szkolnego Koła Turystyczno-Krajoznawczego ze świebodzickiej "Jedynki". W latach 60. była to siedmioklasowa Szkoła Podstawowa zintegrowana z Liceum Ogólnokształcącym. Ta konkretna, znaleziona przeze mnie kronika, obejmuje tylko wpisy od sierpnia 1966 r. do końca roku szkolnego 1967/1968. Wiem, że kroniki były prowadzone także w innych latach. Jakie były losy tych pozostałych tomów - niestety nie wiem.
Ta już "moja" kronika rozpoczyna się od relacji z obozu wędrownego po Beskidzie Niskim i Bieszczadach, który się odbył w sierpniu 1966 r. W wędrówce wzięły udział aż 24 osoby - dwudziestu licealistów, dwie osoby z podstawówki i dwie osoby kadry. Wszystkie osoby znane są z imienia i nazwiska oraz z "przynależności" klasowej (tzn. wiadomo, kto skończył klasę X c, XI a, nie zaś, kto jest córką lub synem rolnika czy też przedstawiciela tzw. inteligencji pracującej). Spis uczestników obozu, wraz z podziałem na poszczególne namioty i przydzielone niektórym uczestnikom obozowe funkcje (kronikarz, pigularz, wierszokleta, kwatermistrz itp.) pojawia się na pierwszej stronie kroniki. Tej strony akurat niżej nie zacytuję, ale wszystkie pozostałe dotyczące tego sierpniowego obozu wędrownego już tak.
Jeśli zaś chodzi o edycję tego mającego już wszak blisko 50 lat tekstu to niemal wszystko pozostawiłem bez zmian. Poprawiłem tylko kilka ortografów. Interpunkcji nie poprawiałem, nie zmieniałem też błędnie odmienianej nazwy miejscowości Bartne w Beskidzie Niskim, pozostawiłem ortografa w bieszczadzkiej nazwie "Berehy Górne" (w kronice występuje "ch") - zapewne tak czasami wtedy mówiono i pisano. Z ciężkim sercem pozostawiłem słówko "Bieszczad" w zdaniu "Wykupiliśmy wszystkie mapy Bieszczad" (wiem, że 80% ludzi w Polsce używa dziś tej niepoprawnej formy i że jest ona już ogólnie przyjęta; ja konsekwentnie trzymam się formy dopełniaczowej "Bieszczadów"). W cytowanej w kronice piosence "Szwejk" wulgaryzmy zapisałem tak, jak uczynili to licealni kronikarze.
Pozostawiłem też zdjęcie podpisane "Z cyklu: "Bezludne Bieszczady", które było wklejone w kronice nad tym podpisem, ale na pewno przyklejone jest tam po wcześniejszym odklejeniu się innego, właściwego zdjęcia. Te jest z pewnością tatrzańskie (kosodrzewina!) i odkleiło się w innej części kroniki, w której opisano jesienny rajd w Tatrach - z tej "tatrzańskiej" części nie ma żadnych zdjęć. Widoczne są tylko ślady po dwóch odklejonych fotografiach - jedno się więc znalazło w relacji "bieszczadzkiej".
A zatem miłej lektury. Wierzę, że niejednokrotnie zdania Zosi P. i Marianny C. (bo to one w spisie obozowiczów określone są jako kronikarka i zastępczyni kronikarza) wywołają na Waszych twarzach szeroki uśmiech.
5. VIII. 66 r.
Wyjazd nastąpił o godz. 21.31. W Wałbrzychu była przesiadka i stąd dojechaliśmy nad ranem do Krakowa. Podczas jazdy część obozowiczów spała, a druga część urozmaicała im sen, śpiewając w kółko "Coś nas urzekło, coś w dal uciekło. Uciekła miłość, albo nie było jej..."
Od lewej: J. Poks, Pietrek, Z. Poks
Odpoczynek, narada, opalanie
6. VIII. 66 r.
W Krakowie przesiadka na Grybów. W Grybowie zwiedzamy "piękny" kościół, który jest mieszaniną wszystkich pseudo-stylów. W ciągu całego dnia wszyscy byli zaspani i co chwilę ktoś ziewał. Odeszła od nas też ochota do żartów. Z Grybowa doszliśmy do Szymbarku a stamtąd autobusem dojechaliśmy do Gorlic. Tam rozbiliśmy namioty. Wieczorem, podczas nieobecności profesora przyszli do nas bardzo "mili" goście, których jak najprędzej chcieliśmy się pozbyć. Nazywali się "Chłopcy z Pragi" a szefem ich był pijany "Johnny" (czyli Kazek). W końcu jakoś poszli sobie pod warunkiem, że na drugi dzień zagrają z naszymi chłopakami w piłkę nożną. Oddychając z ulgą poszliśmy spać.
Gorlice. Pobudka
Śniadanie
7. VIII. 66 r.
Zwiedziliśmy kościół i piękne muzeum regionalne, gdzie były pamiątki po Łukasiewiczu, a potem poszliśmy na przystanek P.K.S. W drodze zgubiło się 5 chłopców. My wsiedliśmy do autobusu bez nich. Dojechaliśmy na przystanek Magura i weszliśmy na górę Magurę Małastowską, gdzie nasi detektywi odkryli mnóstwo jagód. Gdy zeszliśmy na dół, okazało się, że tamci jeszcze nas nie dogonili. Poszliśmy do Bartnych zostawiając na posterunku 3 osoby, które miały nas razem ze zgubieńcami dogonić. Po drodze dowiedzieliśmy się, że do Bartnej przed nocą nie dojdziemy i rozbiliśmy obóz w Banicy.
Wieczorem o 9.00 zachciało nam się oglądnąć program telewizyjny i ruszyliśmy do świetlicy. Jedna gospodyni poinformowała nas, że kierownik świetlicy był uprzejmy pójść z chłopami pić i nie wiadomo kiedy przyjdzie. Wracaliśmy do obozu "z piosenką na ustach, z radością w oczach". Po drodze rozmawialiśmy o dzikach i o radiostacji, którą miał obsługiwać Adam Bujak. Wskutek tej rozmowy profesor usłyszał już jakby komunikat Bujaka "Halo! Halo! Tu Adam! Tu Adam! Jestem w brzuchu dzika! Już wydziela się sok trawienny! Łapcie dzika! S.O.S.!"
Droga do Krempnej. W dali Świerzowa (803). "Gucio", J. Poks
Odpoczynek w Bartnem
8. VIII. 66 r.
Rano wykupiliśmy wszystkie jajka u gospodarzy, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Od ludzi we wsi, za tabletki od bólu głowy, dowiedzieliśmy się, że ta grupa, która miała nas dogonić, wyprzedziła nas poprzedniego dnia. W Bartnych zostawili oni karteczkę, że idą dalej czerwonym szlakiem i będą czekać koło "Potrzty", jak napisał Krzysiek, w Krempnej. Zatrzymaliśmy się w Bartnych, żeby coś zjeść, ale w sklepie nie było chleba. Kupiliśmy trochę prowiantu, a gdy chcieliśmy podbić rachunek, okazało się, że pieczątka zgubiła się 2 lata temu i jeszcze się nie znalazła; w szkole nie było pieczątki od roku. Wszyscy kupowali chleb na własną rękę. Wiesiek, żeby kupić kawałek chleba, musiał obiecać gospodyni, że zmieni wyznanie z katolickiego na prawosławne (wieś była prawosławna). Tego dnia jedliśmy "prawosławny" chleb. Po obiedzie ruszyliśmy do Krempnej. Przez pomyłkę skręciliśmy na boczną drogę, która zaraz się skończyła. Musieliśmy rozbić namioty. gdyż było już ciemno.
K. Kozica: "Patrzcie jakim podobny" (wąsy z grzebienia)
Krempna
9. VIII. 66 r.
Wcześnie rano wysłaliśmy posłańców do Krempnej, żeby ci w Krempnej na nas zaczekali. Sami poszliśmy później. W Krempnej zwiedziliśmy cerkiew. Na podwórzu koło szkoły chłopcy znaleźli stary niemiecki hełm. Gdy Krzysiek włożył go na głowę, zaczesał się "w ząbek", zrobił wąsy z grzebienia i zasalutował, wyglądał wtedy jak potomek Hitlera z "siódmej wody po kisielu". Po południu załadowaliśmy się na ciężarówkę, która zawiozła nas do Żmigrodu. W drodze Maciołek za wysoko podniósł głowę i czapka jego, lekko jak ptak, sfrunęła na ziemię. Samochód stanął i Adam, jak gentleman, skoczył po nią. Za namową profesora kierowca ruszył i Adam musiał zrobić mały maratonik za samochodem. W Żmigrodzie przesiedliśmy się na autobus do Dukli. Rozbiliśmy namioty a wieczorem obmył nas sierpniowy deszczyk i czyści jak aniołki poszliśmy spać.
J. Poks
Dukla. Co za...
10. VIII. 66 r.
Część wędrowców ruszyła na Cergową a reszta zajęła się zakupami. W kioskach wykupiliśmy wszystkie mapy Bieszczad. Przy okazji chłopcy, którzy pozostali w mieście, poderwali sobie panią kioskarkę i zrobili jej zdjęcie. Po południu, gdy już wszyscy wrócili z Cergowej, pojechaliśmy do Krosna. Tu trzeba było czekać na pociąg do Komańczy, więc wyszliśmy na miasto. Odwiedziliśmy wszystkie kawiarnie, sklepy i kościoły, przy czym nasze kieszenie nieco się opróżniły. Potem wsiedliśmy do pociągu. Razem z nami jechał góral w kapeluszu, na który profesor miał chrapkę. Góral sprzedałby kapelusz za 200 zł, ale w czasie rozmowy wygadał się, że kapelusz kosztował 90 zł. Wobec tych faktów profesor doszedł do wniosku, że górale są okropnie chytrzy. Gdy wysiedliśmy z pociągu w Komańczy, pochłonęły nas nieprzeniknione ciemności. Po ciemku rozbiliśmy namioty i poszliśmy spać.
c.d.n.
Zakładki