Od wiosny nie byłem w Bieszczadach, nawet wakacje spędziłem jakby mniej wędrowniczo, trochę rozczarowany wynikiem z przeprowadzonego testu, w jaki sposób pilnowane są nasze granice. Trasę, którą tu opiszę, miałem wykonać jeszcze w lipcu, ale zamiar powółczenia się po tym rejonie już długo kołatał mi się po głowie. Kiedyś, przy opisie wędrówki przez Hyrlatą wspominiałem, że mocno zaintrygował mnie artykuł Szymona o jego poszukiwaniach Kowalowej Kaplicy. Drugim punktem który chciałem odwiedzić był pewien cmentarz wojenny...
Tak więc w sobotę rano parkuję pod leśniczówką Balnica przy pomniku upamiętniającym kurierów. Jest zimno, tylko 9st, a ja z premedytacją - opierając się na prognozach na dalszą część dnia - ubrałem się dość lekko.
Szybki marsz pozwala się rozgrzać i już dochodząc do Kowalowej Kaplicy jest mi ciepło. Do Kaplicy prowadzą udogodnienia, które nie wszystkim się tu na forum podobają - nawet Balniczkę przekracza się po mostku. Obmywam wodą oczy (ślepnie już człowiek na starość więc może pomoże) i gramolę się po schodkach na stokówkę.
Przed cerkwiskiem dogania mnie rowerzysta, ale tylko krótkie przywitanie i pędzi dalej. Po chwili słyszę muzykę - to drugi kolarz tak rozkoszuje się bieszczadzką przyrodą. I już nie dziwię się, że na cerkwisko nie wstąpili. Ja skręcam i po chwili już jestem wśród łanów barwinka. Czytając o tych terenach przed wędrówką oglądałem też zdjęcia i nawet trochę się martwiłem, że pewnych miejsc nie znajdę - bezpodstawnie. Wszystko zrobione pod turystę, nie ma jak zabłądzić. Dopiero drogowskaz kierujący na krzyż pańszczyźniany był wyrwany, ale mapa poprowadziła prawidłowo...
Zakładki