Pomny niedawnej dyskusji na forum postanowiłem zdobyć się na akt szaleństwa i wyruszyć słynnymi schodami na szczyt szczytów.
Ja byłem gotowy jechać w sobotę wieczorem, wyjść na wschód słońca i w niedzielę wrócić. O pisaniu relacji raczej nie myślałem, ale jakąś krótką notkę postanowiłem zamieścić póki pamiętam jeszcze co i jak. A było to tak:
W minioną sobotę podjąłem starania zebrania mocnej grupy, której skład dawałby szanse na sukces w ataku szczytowym. Nie bez znaczenia była motywacja i determinacja ewentualnych uczestników wyprawy:
Dzwonię do Henia i pytam:
- Donie, może wyruszymy ją zdobyć?!
A on mi na to:
- Nie wiem, naprawdę nie wiem, ale
Don uparcie odparował:
- Na pewno ktoś był, przecież są zdjęcia!
- Idźmy na żywioł, jakoś trafimy! - Cisnąłem temat dalej ale nic nie wycisnąłem:
- Nie bądź Bazyl taki narwany, przecież trzeba odpowiednio się przygotować, rozegrać to logistycznie a nie tak na łapu capu!
Później słychać już było tylko jakieś szumy w słuchawce i ze strzępów wypowiedzi udało się zrozumieć, że ten termin odpada.
Dzwonię więc do Bartolomea. W końcu admin bieszczadzkiego forum dyskusyjnego powinien coś niecoś wiedzieć o tym co, jak i którędy.
- Oczadziałeś? Jesteś pewny, że ona tam jest? Pamiętasz, jak w ubiegłym roku byliśmy tuż, tuż to widziałeś, że jej nie widziałeś?
- Faktycznie! Widziałem, że nie widziałem!
- No widzisz!
- A zdjęcia na forum?
- A jak to ten fotoszop? Relacji na forum nie ma, my jej nie widzieliśmy, więc może być różnie. I ten termin też wymyśliłeś taki doniczegowaty. Nie dam rady.
Kurcze blade, zostałem sam z całym przedsięwzięciem a tak liczyłem na pomoc kolegów i wspólną wyprawę! Co robić teraz? Co robić?
Zakładki