Posileni obiadem wyruszamy dalej. Ze względu na brak czasu nie wjeżdżamy do Turki. Postanowiłem sobie, że zrobię to pojutrze w drodze powrotnej. Deszcz siąpi dalej. Droga dobra, powinniśmy o szarówce dojechać do Husnego. Taaa, droga dobra, ale tylko kawałek. Dalej remont drogi. Przez parę kilometrów wahadło, uskoki pomiędzy nowo położonym asfaltem, a „starym” takie, ze bałem się, czy mi się autko nie zawiesi. Dało radę. Teraz to śmigam z zawrotną prędkością ok. 70 km na godzinę. Dojeżdżamy do Borynii i skręcamy na Stokowiec. Po około kilometrze ledwo, co wyhamowałem. Takiej drogi, to jeszcze nie widziałem. Ta do Isajów, to autostrada chyba była. Wrzucam jedynkę i „pędzę”. W pewnym momencie wpadamy w osłupienie. Wyprzedza nas wypełniony do granic możliwości autobus – taki tamtejszy PKS. W większych dziurach walczy z grawitacją, coby się nie przewrócić, ale gna z 50 km/godz. Doszedłem do wniosku, że kierowca prowadzący ten autobus musiał znać dziury w drodze tak dobrze, że z zamkniętymi oczami mógłby prowadzić autobus. Miejscowe osobówki też śmigają ostro. Ja niestety muszę uważać, żeby nie uszkodzić auta. Mijamy Stokowiec i jedziemy dalej. Droga ani trochę nie jest lepsza. W pewnym momencie w kabinie rozlega się złowrogi pisk i zapala się kontrolka od oleju. Wszyscy są spanikowani, tylko nie ja. Wiem, że skoda tak ma, że jak ma mało oleju, to wystarczy podnieść i opuścić maskę. Komputer zrozumie, że poziom oleju został sprawdzony i nie zapala już kontrolki. Wysiadam z uśmiechem z auta, podnoszę i opuszczam maskę. Wsiadam do auta zapala silnik i co? I kontrolka nie świeci się. Oświadczam, że to nie pierwszy raz tak mam. Pasażerowie odetchnęli z ulgą i jedziemy dalej. Dalej, to znaczy kilkaset metrów, bo kontrolka znowu się zaświeciła! Wysiadamy z Darkiem i zauważamy czarną strugę za samochodem. Dupa. Stało się. Awaria. Nie możemy jechać dalej. Szczęście, że stoimy w jakiejś wsi. Jak się później okazało to było Wysocko Niżne. Widzę oświetlony sklep. Idę do niego. Sklepowy pyta mi się, w czym może mi pomóc? Oj może odpowiadam. Potrzebuję lawetę, która odwiezie mnie do warsztatu. Sklepowy zaczął dzwonić w parę miejsc. Po kilkunastu minutach odpowiedział, że najbliższa laweta jest w Stryju albo w Drohobyczu. Mogiła ciemna toż to z 80 kilosów. Ile za to zapłacę? Nagle sklepowego olśniło. We wsi jest majster, on coś pomoże. Sklepowy oferuje się, że zaholuje mi auto do majstra. Następny klops. Nie mam haka do pociągnięcia, który się wkręca z przodu samochodu. Nie można tez zahaczyć o coś pod autem, bo się może urwać. Nie mam też linki… Linkę ma sklepowy. Zahacza za hak z tyłu i jedziemy do majstra. Sklepowy jedzie przodem do przodu, a ja tyłem do przodu. Nowe doświadczenie dla mnie. Po około 300 metrach jesteśmy na miejscu. Wpychamy auto do warsztatu. Sklepowy nie chce ode mnie ani jednej Hrywni. „Masz problem, to trzeba pomóc” stwierdza i wraca do sklepu. Warsztat niczego sobie, profesjonalny podnośnik, na który wpychamy auto. Okazuje się, że jest to warsztat dzienny, a już jest ciemno na dworze/polu (niepotrzebne skreślić). W warsztacie nie ma lampy. Prąd jest, ale lampy nie ma. Auto zostało podniesione do góry i została zdjęta osłona silnika. Majster Bogdan-bo tak się przedstawił stwierdził, że za godzinę pojedziemy dalej. Nie uwierzyłem chłopu nic a nic. Razem z pomagierem zaczęli medytować, co dalej? W końcu zapytałem go czy zna właściciela „Bojkowskiej chaty”, bo tam właśnie jedziemy. Najpierw odpowiedział, że tam jest basen, jakby to było w tej chwili najważniejsze. Stwierdził, że zna i ma do niego numer telefonu. Zaproponowałem mu, żeby zadzwonił do niego i niech on po nas przyjedzie, a auto zastawimy w warsztacie, Rano będzie jasno. Bogdan się zgodził. Zadzwonił i powiedział, że zaraz po nas przyjedzie. Auto zostało opuszczone na dół i wyjęliśmy nasze bagaże. Zaraz okazało się, że to 40 minut jest. Na podwórze wpadł Golf na polskich blachach. Wysiadł kierowca popatrzył na nas i nasze bagaże i stwierdził, że się nie zmieścimy. Ręce nam opadły. Powiedziałem mu, że musimy się zmieścić. Pokiwał głową i powiedział próbujcie! Sam podszedł do Bogdana i powiedział mu, że, …………….. często mu się zapala kontrolka od oleju i piszczy na dodatek. Usłyszeliśmy od Bogdana: powiedziałem ci ze wszystko w golfie jest O.K. jak ci przeszkadza pisk kontrolki, to włącz głośniej auto. Boże pomyślałem sobie, co to za majster? Co on zrobi z moim autem? Ale nie miałem innego wyjścia. Musiałem mu je zostawić. Bagażnik w Golfie był pełen różnistych narzędzi baniek, kanistrów. Niewiele się dało do niego dopchać. W końcu cała nasza czwórka znalazła się wewnątrz auta. Kierowca podopychał nas drzwiami, coby się zamknęły i pojechaliśmy. On też chyba te dziury znał, bo momentami osiągał 60 km. Jak kontrolka zaczęła piskać, to włączył radio. W tym momencie parsknęliśmy śmiechem. W pewnym momencie zahaczył o kupę kamieni i wtedy zaklął szpetnie. Użył słowa ogólnie zrozumiałego. W całkowitych ciemnościach wyhamował przed jakąś bramą i powiedział, że jesteśmy na miejscu. Ten gościu też nie chciał, żadnej kasy od nas, a wiózł nas z 15 km po dziurach. Dwa razy pytałem go, ale nie chciał. Gospodarz Iwan – jak się przedstawił zaprowadził nas do pokojów. W naszym napalił w kamiennym piecu, a u Darka i Marzeny były kaloryfery. Po ciężkim dniu trzeba było jakoś odstresować. Nie za bardzo, bo jutro przecież Idziemu na wymarzony Pikuj.
CDN (nie wiadomo, kiedy)
Zakładki