W ostatni sobotni wieczór nabrałem chęci na niedzielny, załogowy lot w zaśnieżoną galaktykę bieszczadzką z lądowaniem na jednym ze szczytów i powrotem do bazy macierzystej tego samego dnia.

Wykonałem dwa zaczepne telefony ale żaden z rozmówców nie dał się skusić na wzbicie się te kilkaset metrów do góry i dryfowanie w śnieżnym pyle

Trudno, będę sam pruł nieskalane oceany bieli niczym Gagarin przestrzeń kosmiczną.

Niedzielnym rankiem, o godzinie 6.45 z mojego ulubionego terminala numer pięć wystartował prom relacji Rzeszów – Bukowiec. Usadowiłem się w nim wygodnie i pomknęliśmy jak strzała
strymne1.jpg
ku południu. Gdzieś daleko w tyle pozostały kościoły
strymne2.jpg
bazyliki
strymne3.jpg
i cerkwie
strymne4.jpg
Po skwerze obok stacji PKS w Brzozowie przechadzała się królowa Jadwiga w białym cylindrze
strymne5.jpg
Na międzylądowaniu w Sanoku
strymne6.jpg
opuściłem mój ulubiony prom i podreptałem na „teżewe” prujące w kierunku Komańczy.
Na pasie startowym trwały gorączkowe przygotowania mające na celu usunięcie zbędnego ośnieżenia i oblodzenia czyli szyn depilacja szuflą:
strymne7.jpg
Nagle, ni stąd, ni zowąd pojawił się on:
strymne8.jpg
Teraz wystarczyło tylko dotknąć kółeczka z podświetloną, zieloną obwódką i drzwi się rozstąpiły a ja chyżo wskoczyłem na pokład.