Jako, że jakiś wirus uziemił mnie w domu ( do łoża nie dałem się przykuć ) , mam trochę czasu by zrobić porządki w biblioteczce i przy okazji odpylania ( którego zresztą nie cierpię) mam okazję na nowo przejrzeć odkurzane tomy i tomiki, szczególnie w kontekście Karpat Wschodnich a w szczególności Bieszczadów .
Bieszczady. Kochamy je, hołubimy, analizujemy je na wszelkie sposoby, podziwiamy, wyśmiewamy, zadeptujemy.
Ale jak by na to nie patrzeć – one SĄ. I to w takim zakresie jakie nam przypadły po II wojnie.
A ile znaczyły dla przedwojennych turystów? No cóż… Okazuje się, że niewiele.
W granicach II RP były pasma górskie o wiele bardziej „ honorne” - Tatry, Gorgany, Czarnohora - niż te kilka niewysokich połonin opanowanych przez stada wołów i zamieszkałych w dolinach osad ale ważniejszą sprawą była ich lepsza dostępność a przez to
i zagospodarowanie turystyczne.
Obecnie najczęściej, jadąc w Bieszczady, korzystamy z własnych samochodów, mniej z komunikacji autobusowej, na kolej narzekamy bo nas nie rozpieszcza. Ale przed II wojną kolej była podstawowym środkiem komunikacji dla turystów.
Niestety. Mimo, że dość gęsto zaludniona , ta część naszego kraju była słabo skomunikowana.
Stąd i rzadziej odwiedzana w celach turystycznych.
Poniższy artykuł z rocznika 16-tego Wierchów ( rok 1939 , autorstwa Antoniego Wrzoska,
myślę, przybliży tę rzeczywistość, która odeszła już w przeszłość ale równocześnie, nadal
poprzez lokalizacje i miejsca jest dla nas współcześnie w pewnym zakresie aktualna.
Być może wielu z Was ten artykuł czytało ( mogą sobie przypomnieć) ale są pewnie i tacy, którzy nie mieli do niego dostępu.
Zapraszam do lektury i obejrzenia zdjęć dołączonych do artykułu.
Zakładki