Przekroczenie granicy poszło dość sprawnie (jak na samochód z kratką) i zaraz mogliśmy się zatrzymać w kompleksie przygranicznych sklepików i budek, aby dokonać niezbędnych zakupów
Jedni kupowali czekoladę, inni wyroby monopolowe a sir Bazyl udał się szukając "leśnych butów"
Wraca uradowany prezentując szpanerskie obuwie
No teraz nikt mu nie podskoczy
Ruszyliśmy więc śmiało w dalszą drogę mogąc podziwiać co zima zrobiła z nowymi ukraińskimi asfaltami.
Następny przystanek miał uzupełnić nasze wygłodniałe żołądki. Tuż przed miasteczkiem Stary Sambor działa od niedawna kompleks gastronomiczno- noclegowy o dziwnej nazwie Salzbork
i tam zrobiliśmy sobie przerwę , wszyscy zamówili tradycyjną miejscową potrawę nazywaną warieniki co w Polsce znamy jako pierogi ruskie
Sposób podawania znacząco różnił się od tego co znamy na co dzień.
Kierowca był pokrzywdzony bo pił tylko kawę z ekspresu (dobra) , a inni woleli złocisty płyn.
W dobrych nastrojach dotarliśmy po godzinie do celu czyli dawnego uzdrowiska Rozłucz. Jest tu kilka obiektów noclegowych , a my wybraliśmy hotel , gdzie w przeliczeniu za 22 zeta mogliśmy się przespać w 2-osobowych pokojach z łazienką regenerując siły przed następnym dniem (w restauracji na dole)
Rano dość wcześniej załoga się zebrała, bo mieliśmy dojechać kilka kilometrów do miasteczka Turka. To było w naszych planach kluczowe miejsce.
Z miejscowego dworca miała rano odjechać marszrutka (busik) do wsi zagubionej w górskich zakolach.
Przed głównym dworcem rozlała się kałuża
.
.
Ot kałuża jak kałuża, a że duża ?
To co , nie można jej obejść ?
Miejscowa ludność doskonale sobie z tym radzi
.
.
ale czy my sobie poradzimy na tym dworcu i i odnajdziemy właściwy busik ?
Jest, jest, jest, udało się.
Samochód odstawiamy na podwórko znajomego Romka z Turki i ładujemy się tam
gdzie wita nas napis Karpatskie (Карпатське) na dawnych mapach wieś miała nazwę Hnyła
.
.
Zakładki