Mam kilka wolnych dni i trzeba je jakoś wykorzystać. Jest wiosna, trzeba jechać do wód. Polańczyk, tak, Polańczyk będzie świetnym wyborem.
DZIEŃ 1 - PIĄTEK - 28 kwietnia
Około godziny trzynastej wysiadam z busa. Jestem w Polańczyku. Ale co to? Czemu plaże takie puste? Żadnych zapachów grilla? Nie gra żadna muzyka? Phi.
W oddali widzę jakieś pagóry. Tam, jako że bliżej słońca, na pewno będzie cieplej i przyjemniej. Zarzucam walizkę na plecy i mozolnie idę pod górę. Nawet ładnie nad tym Polańczykiem.
Idę i idę. Całkiem ciepło, prawie 20 stopni, ale niebo jakieś takie nijakie. Siłą rozpędu dochodzę do górnego Myczkowa.
Bez aklimatyzacji, z marszu, wdrapałem się na górę Wierchy, która ma aż 635 m.
Szło by się bardzo przyjemnie gdyby nie boczny wiaterek razem z deszczem.
Deszcz był chwilowy. Przed sobą mam widok na dolinę z Wołkowyją.
Przechodząc przez Rybne co niektórzy dają znać, że jest pora sjesty.
Trzeba się więc dostosować i również robię sjestę pod sklepem w Wołkowyji.
Jeszcze kawałek asfaltem w stronę Górzanki i ponownie zagłębiam się w nieprzebyte bory. Całe szczęście udało mi się je przebyć i stając nad Bukowcem przewracam się i mówię: dalej nie idę. No i nie poszedłem...
Ktoś w Bukowcu przygrywa na harmoszce umilając mi wieczór. Jest ciepło i niebo jakby przejaśniało. Może pogoda dopisze.
Wyszło mi, że dnia pierwszego przelazłem ponad 13 km w poziomie.
http://www.geocontext.org/publ/2010/...17054892117769
C.D.N.
Zakładki