Strona 1 z 2 1 2 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 1 do 10 z 18

Wątek: Przez przełęcz Prislop i góry Macin do Babadag

  1. #1
    Debiutant Roku 2017

    Na forum od
    06.2016
    Postów
    107

    Domyślnie Przez przełęcz Prislop i góry Macin do Babadag

    Koniec kwietnia, wielka majówka, postanawiamy znaleźć prawdziwą wiosnę. Taką ze słońcem, ciepełkiem, zieloną trawą, kwitnącymi kwiatami i rzecz jasna z górskimi widokami. – Mieliśmy wyjechać w piątkowe popołudnie. Niestety - udaje nam się wyjechać dopiero w sobotę przed południem. Mijamy Rzeszów i grzęźniemy w korku. Po kwadransie, dwóch dojeżdżamy na miejsce i sprawa wyjaśnia się – to tylko światła w Boguchwale. Dalej już bez przeszkód jedziemy na południe. Od Nyiregyhazy zaczyna padać i tak aż do granicy węgiersko-rumuńskiej. Tu nadrabiamy minimum godzinę – w odróżnieniu od letnich wypraw - na granicy jesteśmy sami – zero kolejek! Śpimy na opłotkach Satu Mare.

    Nazajutrz słoneczny poranek z wyraźnie wyższą temperaturą 10-11 stopni (to aż o 10% cieplej niż wczoraj). Szybko docieramy do Baia Mare i drapiemy się na przełęcz Gutai. Droga jest w remoncie, co w tym przypadku oznacza , że brakuje tylko ostatniej warstwy asfaltu a tu i ówdzie trzeba dołożyć barierki lub zbudować murki oporowe. Ten remont musi już jednak trochę trwać bo gdzieniegdzie zabrano się za naprawę tej przedostatniej warstwy, wydawałoby się niedawno położonej. Sama przełęcz w chmurach, a potem już cały czas w mniejszej lub większej mżawce.

    Szkoda, bo mijane wioski są naprawdę bardzo ciekawe – takiej ilości i różnorodności bram maramureskich jeszcze nie widziałem. Nie robimy zdjęć, jest pochmurno, pada i nie jest prosto bezpiecznie się zatrzymać – droga nie jest zbyt szeroka, brak zatok, spory spadek.
    W Sighetu Marmatiei wracamy na dobrze znany nam szlak do Borszy i na przełęcz Prislop. Może pogoda się poprawi i uda się zobaczyć Alpy Rodniańskie w śniegu?

    Nic z tego, pada z różnym natężeniem, a na dodatek okazuje się, że mniej więcej od Moisiei droga jest w remoncie/rekonstrukcji, a konkretnie w jego początkowej fazie, czyli w totalnej DESTRUKCJI!. W końcu Ci od których to zależało zdecydowali się na gruntowną przebudowę tej trasy. Żeby to zrobić prawidłowo rozpoczęto od przełożenia/ułożenia wszelkich instalacji biegnących w poprzek jezdni. Są więc potężne przekopy (pod odwodnienie, kanalizację, kable itp). Częściowo zasypane, częściowo nie, częściowo zalane wodą, częściowo nie... Po obu stronach trwa budowa murków oporowych.

    Za wyjątkiem króciutkiego odcinka w samym centrum Borszy stan taki utrzymuje się do samej przełęczy, za którą natężenie rozkopów jest mniejsze, ale stan jezdni i bez tego był tam katastrofalny, więc o jakimkolwiek tempie jazdy mowy nie ma. Pełzamy na jedynce, marząc o wrzuceniu wyższego biegu choćby na chwilę. Ostatnie maszyny drogowe zastajemy sporo za Carlibabą, choć żółte oznaczenia ciągną się praktycznie aż do skrzyżowania w Iacobeni. No a na samej przełęczy była gęsta mgła.

    I tak przejeżdżając obok Roman, Bacau, Adjud, Focsani docieramy do Braili - to nasz kolejny nocleg. Cały dzień bez słońca, czasami z deszczem, ale z coraz wyższą temperaturą – zasypiamy przy „aż” 12 stopniach.

    cdn.
    Ostatnio edytowane przez Waldemar ; 14-05-2017 o 19:20

  2. #2
    Debiutant Roku 2017

    Na forum od
    06.2016
    Postów
    107

    Domyślnie Odp: Przez przełęcz Prislop i góry Macin do Babadag

    Sądziliśmy, że z Braili bez problemu przeprawimy się na drugi brzeg Dunaju. Na mapie mamy zaznaczone promy, ale okazało się, że nie tędy droga do Macin. Trzeba jechać do Galati, na szczęście to tuż tuż. Już z oddali widać tamtejszą Nową Hutę


    Jak wygląda polski znak drogowy informujący o przeprawie promowej wszyscy wiedzą. Sugeruje on wielkie możliwości promu, co w znakomitej większości przypadków nie ma żadnego pokrycia w rzeczywistości. W Galati jest inaczej – znaku nie ma, ale jak się w końcu dojedzie na miejsce to widać, że żartów nie ma - można przeprawiać choćby czołgi i to plutonami naraz. Prom to de facto katamaran: dwa kadłuby przykryte solidnym pokładem, na którym w poprzek mieści się z zapasem 5-6 TIR-ów lub kilkadziesiąt samochodów osobowych o pasażerach i kierowcach nie wspominając. Szybko oddalamy się od stromego północno-zachodniego brzegu i za małą chwilę dobijamy naprzeciw.


    Po drodze mijamy drugi prom płynący w odwrotna stronę.


    Przeprawa trwa kilka minut
    Prawy brzeg jest całkiem płaski. Na nadrzecznych łąkach pasą się owce i bydło. Po kilkuset metrach kiepskiej drogi wjeżdżamy kilka metrów wyżej na nadrzeczna terasę i po raz pierwszy widzimy „nasze” góry Macin (czyt. Maczin).


    To co widać ma zaledwie trzysta kilkadziesiąt metrów wysokości bezwzględnej, ale wyrasta z poziomu tych może dwóch, trzech metrów, więc deniwelacja jest całkiem, całkiem i robi wrażenie. Tym bardziej, że to nie są obłe karpackie magury, ale bardziej urozmaicone formy. A do morza całkiem blisko.

    Przejeżdżamy przez miasteczko Macin – bardzo schludne z wyjątkowo małą „zawartością” szaroburych, betonowych niewykończonych budynków co było jak dotąd typowe dla mijanych miejscowości.

    Za miasteczkiem odbijamy z drogi na szutrówkę biegnącą wprost w stronę najbardziej północnego pasma gór Macin. Na mapie Munti Macinului firmy Zenith, (arkusz nr 10) nazywa się ono Culmea Pricopanului Jest to zarazem początek Parku Narodowego Gór Macin. Naszym celem jest pole biwakowe nieopodal Monasteru Izvorul Tamaduirii.


    Stoi tu już kilka samochodów, a po rozejrzeniu się dostrzegamy też kilka namiotów. Jest czysto, jest toaleta, obok przepływa strumień, są ławy stoły, miejsce na ognisko. Można rozbić namiot w oddaleniu od sąsiadów. Ale póki co zostawiamy cywilne ciuchy w samochodzie i wyekwipowani jak należy (z zapasem wody) idziemy w góry.

    Jest ciepło +22 st , wieje miły wiaterek no i jest piękne słońce.

    Ścieżka łagodnie pnie się po stoku.


    Po obu stronach rozsypane są mniejsze, większe, duże, bardzo duże głazy.

    Wiosna w pełni, dużo kwiatów, drzewa ze świeżymi pędami, liśćmi, kwiatami.


    Spory ruch w powietrzu: nisko pracowicie brzęczą pszczoły, chrząszcze… a wyżej przeciągają potężne klucze bocianów


    Daleki widok na miasteczko Macin


    a po dojściu na grzbiet otwiera się widok na północną stronę pasma

    Dużo soczystej wiosennej zieleni, sporo żółci rzepaku – brakuje tylko błękitu rozlewisk naddunajskich i samego Dunaju, to według mapy powinno tuż tuż, ale niestety nie możemy ich dostrzec w terenie.

    Mijamy bardzo ciekawe formy skalne,







    ścieżka jest jakby specjalnie wysypana drobnym grysem, jak się potem przekonamy to efekt naturalnego wietrzenia tutejszych skał.





    niektóre bloki tylko czekają, aż ktoś strąci je w dół






    Dobrze widać wyrobisko nieczynnego kamieniołomu z odkrywką intruzji białych skał.


    Jest coraz cieplej, ale dzięki coraz mocniejszemu wiatrowi nie ma poczucia dyskomfortu.
    Można w spokoju podziwiać przedstawicieli fauny latającej.


    za to mimo pilnego wypatrywania nie udaje nam się dostrzec ani słynnych żółwi, ani nie mniej słynnych żmij.

    Jest coś sympatycznego w tych widokach, które ciągną się na ładnych parę kilometrów na obie strony grzbietu – słońce, daleko poniżej nas skupiona zabudowa wiosek, łany zbóż – i to wszystko z ledwie trzystu metrów npm.


    cdn.

  3. #3
    Kronikarz Roku 2017
    Kronikarz Roku 2015
    Awatar coshoo
    Na forum od
    09.2004
    Postów
    690

    Domyślnie Odp: Przez przełęcz Prislop i góry Macin do Babadag

    Fajne te pagóry, które wyrastają nagle z płaskiego terenu. Już zatęskniłem za Rumunią.

  4. #4
    Debiutant Roku 2017

    Na forum od
    06.2016
    Postów
    107

    Domyślnie Odp: Przez przełęcz Prislop i góry Macin do Babadag

    Bywają nieco większe podejścia, albo nieco „bardziej techniczne” pośród sporych głazowisk, ale cała trasa ma wybitnie relaksowy charakter.


    No i te widoki na równiny u stóp. Na tym zdjęciu, nieco poniżej linii horyzontu widać boczną odnogę Dunaju, która odcina Macin od głównego koryta rzeki.


    Widok na północ


    To na tych dwóch szczytach byliśmy godzinę temu.

    Widać sporo dawnych dróg i drożynek, które zapewne są śladem dawnej eksploatacji tutejszych skał. Bo zanim zorientowano się co do unikalności tych gór to były one intensywnie eksploatowane przez liczne kamieniołomy. Teraz też działa kilka czynnych wyrobisk, ale oczywiście tuż poza granicą Parku.



    Na ostatnim planie po lewej widoczna część najwyższej części gór Macin. W odróżnieniu od tej po której się poruszamy jest kilkakroć rozleglejsza, przeważnie zalesiona i mniej skalista.

    Żółty kolor to nie tylko rzepak…

    Kolejny, kamienny palec…



    Na ostatnim planie góra Turcoaia (341 mnpm), jedna z wielu samotnych wysp poza trzema głównymi pasmami Gór Macin.



    Po prawej najwyższa kulminacja tego pasma Sulucul Mare 370 mnpm


    Gdzie by tu spaść – aż trzy możliwe kierunki…


    Opuszczamy grzbiet i zaczynamy powrót na niziny.














    Dochodzimy do drogi, której pełną szerokością płynie woda.


    A tuż obok płynie sobie „zwykły”strumyk. Taka obfitość wody to wyłączny przywilej tutejszej wiosny. Za tydzień, dwa zacznie się lato i upalne temperatury, znikną potoki, wszystko zamieni się w spalony słońcem step. Tak mówili Ci, którzy namawiali nas na odwiedziny tych stron na przełomie kwietnia i maja.

    Jesteśmy coraz niżej. To ostatnie widoki na dzisiejszą trasę


    \

    Dochodzimy do drogi, która ciągnie się wzdłuż całego grzbietu i zaczynamy powrót do campu przy monastyrze. Ten jest zresztą przed nami, a za nim widziany już z góry nadgryziony „biały” krater dawnego kamieniołomu.

    Po drodze mijamy się ze zwartą grupą „miejscowych”…

    … a nieco dalej spotykamy pasące się świnki z których najodważniejsza uwaznie sie nam przyglada


    I w końcu miejsce docelowe

    – za chwilę będziemy się tu rozbijać.

    Do zachody słońca nie tak daleko, a my zastanawiamy się jak długo będą trwać chorały, które mnisi właśnie zaczęli transmitować z głośników na wieży? Mija sporo czasu, czyli - jak u nas mawiali górale – klika tęgich pacierzy i kilka zdrowasiek, a pieśni nie ustają. Słucha się tego dobrze, ale to pewnie nieznajomość języka sprawia, że z czasem wydaje nam się, że to wciąż sekwencja tych samych śpiewów. CD ma określoną pojemność, ten czas już dawno minął, może to box kilku płyt, a może wciśnięto przycisk „repeat”?
    Martwiłem się niepotrzebnie. Nim zasnęliśmy zapadła cisza.

    cdn.
    Ostatnio edytowane przez Waldemar ; 17-05-2017 o 07:39

  5. #5
    Debiutant Roku 2017

    Na forum od
    06.2016
    Postów
    107

    Domyślnie Odp: Przez przełęcz Prislop i góry Macin do Babadag

    Rano sprawnie zwijamy namiot i przemieszczamy się autem do niedalekiego Greci. Przy skręcie do wioski ostatni taki widok na nasze wczorajsze góry.


    Greci to duża wieś położona na styku północnego (skalistego) grzbietu gór Macin z częścią centralną, najwyższą. Udaje nam się odcyfrować przebieg niebieskiego szlaku wśród wielu uliczek i docieramy na północne opłotki. Tu nasze autko musi na nas zaczekać. Z mapy wynika, że po drodze będą dwa żródła, ale skoro obok jest studnia, dociążamy się wodą i zaczynamy marsz na Tutuiatu.

    Po drodze mijamy letnie zagrody pasterskie, czyli mówiąc po marmarosku - letniarki.

    Bardzo orginalne, bo dachy i ściany całkowicie kryte są trzciną. Tu i tam wystają rury od pieców, a na dachach stoją talerze TV. Pomieszczenia dla zwierząt są znacznych rozmiarów.

    Jesteśmy już sporo za wsią. Jest przyjemnie ciepło. Rzut oka na przebytą drogę, Greci i górę Turcoaia na ostatnim planie.


    Podchodzimy początkowo szeroką polną drogą, która z czasem się zwęża i zamienia w ścieżkę. Jest trochę głazów i odkrywek prastarych skał, które erozja zamienia w przyjazny dla wędrowców żółty żwir.


    I gdy tak sobie posiadujemy na kolejnym postoju Ala dostrzega jakiś ruch…

    …jeden z kamieni ewidentnie się poruszył!


    A więc to są te słynne żółwie!
    Ten jest pierwszy, a zanim dojdziemy na szczyt będzie ich jeszcze sporo. Pora na zmianę niektórych naszych wyobrażeń co do tych zwierząt. Są szybkie – nie ma mowy o żółwim tempie. Gdy zauważą, że zostały dostrzeżone, umykają co sił w grubych łapach w gęstą trawę, lub chowają się w swoich norach pod kamieniami. Łapy są zakończone pokaźnymi pazurami i to umożliwia im zgrabne przemieszczanie się nawet na sporych pochyłościach lub po kamieniach.

    Pojawiają się bardziej górskie krajobrazy.


    Widoki na Greci i dalszą okolice nabierają coraz większej urody.


    Jeszcze jeden żółw...


    Mijamy kolejną żółtą strefę skalnej erozji


    i odpoczywamy przy pierwszym źródełku

    Niesie ono znacznie mniej wody niż strumień wzdłuż którego schodziliśmy wczoraj z gór.



    Wkraczamy w strefę, gdzie stoki porośnięte są osobliwym, pięknym, świetlistym lasem.


    Rosnące z rzadka dęby, lipy i akacje dają wspaniały głęboki cień na soczystej, zielonej murawie.


    Skojarzenia z parkiem angielskim są natychmiastowe.
    4829
    Ale to pierwotne, cenne przyrodniczo lasy, między innymi dla ich ochrony powstał tu Park Narodowy.



    Podobne można spotkać dopiero na Krymie.

    Osiągamy grzbiet. Pojawiają się widoki na sąsiednie kulminacje


    Wkrótce mija nas stado kóz, które słyszeliśmy już od jakiegoś czasu. To pewnie one „mieszkają” w letniarkach.


    To już zaledwie kilka kroków od szczytu








    Kulminacja. Znak geodezyjny (z krzyżem), a za nim skalisty wierzchołek Tutuiatu 467 mnpm

    Wyżej w Macin już się nie da wejść.

    Piękna panorama od północnego zachodu do południa

    Na pierwszym planie Cavalu, dalej i na prawo zalesiony Capusa, a za nimi po lewej - północne pasmo, gdzie byliśmy wczoraj.

    cdn.
    Ostatnio edytowane przez Waldemar ; 18-05-2017 o 07:16

  6. #6
    Debiutant Roku 2017

    Na forum od
    06.2016
    Postów
    107

    Domyślnie Odp: Przez przełęcz Prislop i góry Macin do Babadag

    …piękne widoki sprawiają, że z trudem zbieramy się do dalszej drogi. Ruszamy dalej w ogólnym kierunku na południowy wschód. Ścieżka prowadzi przez stary las.

    Duże drzewa, gęste poszycie i od czasu do czasu skupiska głazów różnej wielkości.


    Początkowo towarzyszy nam znak niebieskiego trójkąta.


    Potem pojawia się czerwony trójkąt.
    Gdy zastanawiamy się, gdzie podział się ten niebieski natrafiamy na niebieski, ale pasek. Na wszelki wypadek wyciągamy mapę, ale ta nic nie wyjaśnia. To nas nie dziwi bo jak do tej pory żaden z napotkanych od dwóch dni szlaków nie jest na niej naniesiony właściwym kolorem. Za chwilę jest za to drogowskaz pokazujący, że jesteśmy pół godziny drogi od Tutuiatu. Ok, ale dlaczego jest on umieszczony prawie 6 metrów nad ziemią?


    To pytanie zadajemy rangerowi, którego właśnie spotykamy. Nie rozumiemy jego odpowiedzi, ale mimo to wdajemy się w dyskusję na temat krzyżowania się szlaków o takim samym kolorze, braku oznaczeń początku i końca szlaku. Ranger wie o co nam chodzi, bo okazało się, że był w Polsce między innymi w Białowieży i miał okazję zorientować się jak to u nas z tym znakowaniem jest.
    Przygląda się nam uważnie i pyta o cel naszej wędrówki. Pokazujemy na mapie, gdzie chcemy dzisiaj dojść. Jesteśmy ostrzeżeni o zakazie palenia otwartego ognia (bo już zaczyna robić się sucho). Tłumaczy nam też zawile jak dojść do najbliższej wody (która jest daleko). Niepotrzebnie… Mamy gaz, mamy wodę. Mamy luksus wyboru takiego miejsca na nocleg, które się nam po prostu spodoba.
    No i na koniec formalność – płacimy za dwa dni pobytu w parku i za dwa biwaki w parkowym interiorze. W sumie dwadzieścia kilka lei. Ranger informuje, że za chwilę napotkamy znaki czerwonego krzyża, bo właśnie jest w trakcie znakowania tegoż szlaku. I rzeczywiście za chwilę takie krzyże pojawiają się, a potem znikają bez jakichkolwiek drogowskazów.

    Za moment nadarza się okazja do odpoczynku na stylowej ławeczce


    Napotykamy sporo żółwi. Są sobą bardzo zajęte, więc… nie przeszkadzamy im robieniem zdjęć. Ten na zdjęciu to ostatni jakiego udaje się nam dzisiaj dostrzec.


    Wędrujemy dalej wybierając te ścieżki, które prowadzą nas na południowy wschód. W lesie od czasu do czasu napotykamy na coś ciekawego. Tutaj coś podobnego do naszej piestrzenicy.


    Za chwilę łany ziołorośli, które sądząc po zapachu są krewniakami naszego czosnku niedźwiedziego.




    Las od czasu do czasu otwiera się na klimatyczne, rozgrzane słońcem polany


    …po których pełza coś egzotycznego. Tu wielki chrząszcz…


    ... a tu super kolorowa jaszczurka

    Ma na sobie chyba wszystkie kolory tęczy i jest niezwykle ruchliwa. Mierzy coś około 30-40 centymetrów. Spotkaliśmy ich wiele, ale tylko tą udało się sfotografować.

    I tak przez coraz to mroczniejszy las






    docieramy do miejsca naszego biwaku nieopodal skalistego grzbietu



    cdn.
    Ostatnio edytowane przez Waldemar ; 23-05-2017 o 22:17

  7. #7
    Debiutant Roku 2017

    Na forum od
    06.2016
    Postów
    107

    Domyślnie Odp: Przez przełęcz Prislop i góry Macin do Babadag

    Poranek budzi pełnym słońca niebem. Ptactwo przekrzykuje się nawzajem, nad łąką pracowity owadzi harmider.


    Podchodzimy na niedaleki szczyt. Na ostatnim planie północny fragment „naszego” pasma. Jasna smuga po prawej stronie to Dunaj z prawobrzeżnymi zalewiskami


    Najwyższy Tutuiatu (zalesiony) w centrum


    Widok na równinę z fragmentem Greci


    I widok na wschód – lesisty, trzeci grzbiet Macin, nie objęty parkiem. Po lewej, na ostatnim planie Dunaj.


    Zbliżenie na zakola odnogi Dunaju nad którą, bardziej na północ, leży miasteczko Macin


    W tej „niskobeskidzkiej” panoramie wypatrzyłem też bardziej zdecydowane kształty


    Te góry widzieliśmy już wczoraj i przedwczoraj – to Priopcea i Turcoaia


    Turcoaia w teleskrócie prezentuje się bardzo okazale


    Łagodnym stokiem opuszczamy się w stronę nizin


    Oprócz żółwi góry Macin słyną z żyjących tu okazałych żmiji, najbardziej jadowitych spośród występujących w Rumunii.

    Tym razem to tylko egzotyczna purchawka (?)

    I właśnie na takiej łące


    spotykamy naszego kolejnego i jak się potem okazało, ostatniego żółwia


    Okoliczne wzniesienia wyraźnie wypiętrzają się, jesteśmy coraz niżej


    Żegnamy świetliste łąki


    Maszerujemy wzdłuż stoku kozimi ścieżkami przez las


    w którym rosną dzikie piwonie


    Zaczyna się wędrówka wzdłuż strumienia


    który staje się coraz pokaźniejszy


    i pokaźniejszy


    aż urasta w sporą strugę, która spływa kaskadami w dół doliny


    Nie da się iść wzdłuż strumienia. Obchodzimy go kilka metrów ponad korytem, stromymi skałkami po jego obu stronach. Trzeba się trochę wysilić, obie ręce ciągle zajęte, więc zdjęć brak

    Ostatni rzut oka na grzbiet z którego zeszliśmy


    Strumień płynący obok w pobliskich krzakach jest coraz cichszy, co nie dziwi, bo teraz płynie po płaskim. Ale gdy krzaki rzedną okazuje się, że strumienia nie ma! Cała woda, którą widzieliście na poprzednich fotkach znikła bez śladu!

    To ponor. Przynajmniej tak się to nazywa w Polsce w okolicach Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie widzieliśmy kilka takich osobliwości blisko Niebieskich Źródeł.

    Kończy się las, a zaczynają pola, których piękne bezkresy oglądaliśmy wcześniej z grzbietu

    Pichcimy dwudaniowy obiad, smakujemy herbatę…

    cdn.
    Ostatnio edytowane przez Waldemar ; 25-05-2017 o 22:27

  8. #8
    Debiutant Roku 2017

    Na forum od
    06.2016
    Postów
    107

    Domyślnie Odp: Przez przełęcz Prislop i góry Macin do Babadag

    ….korzystamy z kolejnej ławeczki (widocznej też na poprzednim zdjęciu) - pełny relaks…


    Ale pora ruszać. Przed nami dobrych parę kilometrów. Początkowo gruntową, a potem szutrową drogą do Greci. Słońce w zenicie, na niebie póki co, ani chmurki. Wędrujemy a to skrajem pól, a to przez „parkowy” las


    Od czasu do czasu spoglądamy na nasze góry


    Owce i konie są wszędzie




    Drugie życie opony do traktora…


    Ostatnie górskie widoki na południe


    … i północ


    Docieramy do Greci drogą, przy której od razu natykamy się na nowe centrum turystyczne Parku Narodowego. Na zewnątrz prawdziwy wysyp szlakowskazów.


    Nie widzimy szlaku czerwonych krzyży, które malował w górach nasz ranger. Są za to inne oznaczenia, których nie napotkaliśmy wędrując …Porównujemy - prawie wszystkie oznaczenia na naszej mapie są inne..
    Centrum okazuje się być otwarte. W środku przyjemny chłód klimy. Gospodarz zaprasza, aby zająć miejsca w eleganckich, wyściełanych skórą fotelach, ale nasze turystyczne stroje nie bardzo się do tego nadają.
    Zaczynamy zwiedzanie ekspozycji, po części multimedialnej. Jest bardzo ciekawa, sporo etnografii, historii, biologii choć tę ostatnią dziedzinę oceniam jako najsłabszą (choćby w porównaniu z naszym Magurskim PN). Jest bardzo duża część poświęcona geologii. Na dziedzińcu zgromadzono okazy najciekawszych skał, minerałów i skamieniałości. Występują tu skały nawet sprzed 410 milionów lat.


    Wielokroć wyższe Karpaty są wielokroć młodsze.
    Ale największym hitem jest dla mnie ekspozycja strojów ludowych wszystkich grup narodowych, które mieszkają na tym terenie. A jest ich kilkanaście. W gablotach widzimy stroje żeńskie i męskie. To nie są stroje wykonane te minimum kilkadziesiąt lat temu, a teraz wyjęte ze starych kufrów i przekazane dla Parku. To stroje uszyte współcześnie, ale dokładnie wg starych wzorów. Prezentują się wspaniale! Niestety nie mam żadnych zdjęć, ale jak zawitacie do Greci to nie zapomnijcie wpaść do centrum, aby zobaczyć choćby tylko te stroje – warto!

    Dzielimy się z Gospodarzem wrażeniami z wędrówki po parku. Opowiadamy o spotkaniu z rangerem, który okazuje się kolegą naszego rozmówcy. Na pożegnanie dostajemy lepszą wersję mapy, której ksero każdy może dostać w centrum gratis (wstęp do Centrum też gratis). Z mapki wyczytujemy, że odnoga Dunaju opodal Macin nazywa się Bratul Macin.
    Przy wyjściu mijamy wystawkę win rejonu, ale to tylko ekspozycja -nie na sprzedaż. Szkoda!

    Opłotkami Greci idziemy do samochodu. Jedną z dróg płynie wartka struga ???


    Trochę czasu na ogarnięcie siebie i ekwipunku i ruszamy dalej. Jedziemy wzdłuż południowych stoków gór Macin. Z kolejnej przełęczy otwiera się widok na dalszą drogę


    Nie ma mowy o żadnych równinach. Wszędzie większe i mniejsze pagóry – Dobrudża. Chcąc zaoszczędzić czas skręcamy w Slava Rusa z głównej drogi 22D na boczną, wprost do Babadag. Na pewno jest to oszczędność kilometrów, ale czasu to chyba nie oszczędziliśmy. Po szutrze - choć dobrym - nie jedziemy tak szybko jak wcześniej. Droga jest bardzo urozmaicona, mijamy dwie niewielkie wioski z malutkimi meczetami, których minarety jak igły ledwo wystają ponad dachy zabudowań.
    Gdy kończy się kolejny las zjeżdżamy do większej miejscowości. Nie ma tablicy, ale to już chyba Babadag? Po kilometrze sprawa jest jasna – docieramy wprost pod słynny meczet.


    Obchodzimy dookoła cały kompleks, rozglądając się po okolicy.




    Jest bardzo późne popołudnie, prawie wszystko pozamykane. Kupujemy lody i pomału je pochłaniając zwiedzamy okolicę. Sporo szarej wielkiej płyty w smutnych blokach. Tam gdzie stasiukowy „autobus zatrzymał się na 10 minut” jest teraz schludny mini dworzec autobusowy. Nikt nie wyciąga rąk po jałmużnę, nie widać rozpadających się domostw. Ale od tamtej pory minęło już dobrych kilkanaście lat… Cyganów też nie ma.
    No prawie – jak wyjeżdżamy musimy ustąpić miejsca furze z sianem powożonej prze starą Cygankę, dla której jest oczywiste, że skoro jedzie najkrótszą dla siebie drogą to na pewno ona ma rację.
    Drogowskaz do Tulczy kieruje nas na boczną ulicę, która na pewno jest z czasów Andrzeja S. Dziura na dziurze przykryta dziurą w najlepszym staroukraińskim stylu.
    I tak pomalutku docieramy na kraniec miasta


    Ile kilometrów przejechaliśmy, aby tu dotrzeć? Nie wiadomo - nie zapisaliśmy dokładnego stanu licznika przed wyjazdem. Ale przecież ktoś, kiedyś wyliczył ile jest z Lipowca do Babadag


    Jedziemy drogą 22 wzdłuż Dunaju. Droga jest kręta, pnie się w górę, w dół. Dzień się kończy. Przez Dunaj przeprawiamy się już w nocy. Przed wjazdem na prom obserwujemy skomplikowane manewry wyjeżdżających z niego TIR-ów. Nasz prom przywiózł ich aż sześć!


    cdn
    Ostatnio edytowane przez Waldemar ; 27-05-2017 o 20:18

  9. #9
    Debiutant Roku 2017

    Na forum od
    06.2016
    Postów
    107

    Domyślnie Odp: Przez przełęcz Prislop i góry Macin do Babadag

    Z Galati docieramy do Buzau i ruszamy dalej drogą 10 w kierunku na Braszow do wsi Berca. Nawet wśrodku nocy nie sposób nie zauważyć drogowskazu Vulcani Noroiosi. Wąskimi, ale znośnymi asfaltowymi drożynami docieramy tuż obok jednego z trzech miejsc występowania wulkanów błotnych - Paclele Mari.
    Rano mamy parę minut drogi do „miejsc erupcji”. Jest wcześnie, nie ma obsługi, więc zwiedzanie mamy gratis.
    Szybko kończy się zieleń i zaczyna coś zółto biało szarego, o obłych kształtach. Niektóre stoki ma toto cokolwiek niebieskie.


    Gdzieniegdzie widać, że chwilę, dwie przedtem coś płynęło po łagodnym stoku w dół…


    …spływało do wąskich parowów i odpływało gdzieś dalej








    Stożki wyrastają z otoczenia na wysokość ok. jednego metra, ale teraz żaden z nich nie jest aktywny.

    w odróżnieniu od kraterów, gdzie cały czas trwa ruch...

    ... i bezgłośnie „gotuje się lawa”, czyli zimne błoto.


    Kręcimy się wokół błotnych lejów, wąwozów i stożków podziwiając coraz to nowe faktury mniej lub bardziej wyschniętego błota.








    Można by tak bez końca - spacerować, pstrykać fotki, czekać, aż "coś" zacznie się dziać... Ale pora ruszać dalej. Po przejechaniu ok 1,5-2 kilometrów wysiadamy przy tawernie La Hangar.

    Jest tu małe pole namiotowe, stoły i ławy pod trzcinowymi parasolami.


    Tu zaczyna się Aleja Wulkanów, która doprowadza w kilkanaście minut do drugiego ich skupiska – Paclele Mici.

    Tylko trzeba wdrapać sie ze trzydzieści metrów pod górę

    Na północy widać wyraźnie żółtobiałe krańce zastygłego pola błotnej lawy Paclele Mari, gdzie byliśmy przed chwilą. W linii prostej to dosłownie rzut beretem.

    Po uiszczeniu kilku lejowej opłaty (od osoby) wkraczamy na teren Paclele Mici. A dalej niby to samo co w Mare, ale inaczej.


    To miejsce jest wbrew nazwie o wiele większe od poprzedniego.






    a deniwelacje są większe


    Ma też nieco inną kolorystykę, ale najważniejsza różnica to akustyka. Nie ma mowy o ciszy!


    Już z daleka słychać zbulgotanie wydobywającego się praktycznie zewsząd gazu. W kraterach faktycznie, aż się gotuje.

    Co chwilę rozrywają się coraz to nowe błotne bańki. Jest co oglądać. Z tego wszystkiego zapominam, że mam przecież w aparacie opcję filmowania i zamiast bezskutecznie próbować uchwycić moment extra eksplozji jakiegoś bąbla mógłbym spokojnie nakręcić kilkunastu sekundowy efektowny spot.


    Stożków jest sporo więcej niż w Mari



    a tu najbardziej fotogeniczny w pełnej krasie

    cdn

  10. #10
    Debiutant Roku 2017

    Na forum od
    06.2016
    Postów
    107

    Domyślnie Odp: Przez przełęcz Prislop i góry Macin do Babadag

    Na koniec zaglądamy do miejscowego wulkanicznego przedszkola.

    Te dwa maluchy wystają co najwyżej na 10-15 centymetrów ponad „okolicę”, ale już prezentują się całkiem , całkiem…i coś tam gaworzą po swojemu…





    Wracamy do autka pod La Hangar. Ciekawe jak wyglądają te pola lawowe po kilku dniach deszczowej pogody?

    Przy wyjeździe z wulkanicznej krainy ciekawy przydrożny krzyż


    Wracamy do Berce i skręcamy na Braszów. Drogą nr 10 wspinamy się w górę doliny rzeki Bodza. W Nehoiu obserwujemy jak mieszkańcy blokowisk radzą sobie z ogrzewaniem.




    Droga jest kręta, sporo ciekawych widoków … Przy zaporze zbiornika Siriu jest możliwość zatrzymania i rozejrzenia się spokojnie po okolicznych górach


    Wspinamy się mozolnie w górę, czekając na spektakularny moment przekroczenia łuku Karpat. Nic takiego nie ma miejsca. Góry, które wcześniej widać było po obu stronach na wyciągnięcie ręki, teraz odsuwają się od drogi gdzieś na dalekie krańce horyzontu, a my jedziemy co prawda dalej pod górę, ale pośród niepozornych wyżynnych pagórów. A w pewnym momencie jest już z górki, a w następnym ewidentnie dookoła jest płasko, chociaż w dali piętrzy się moc wysokich i po części ośnieżonych szczytów. I tam gdzieś pod tymi szczytami jest Braszów.
    Przed miastem wjeżdżamy na fragment autostrady co osłabia moją czujność tak dalece, że w ostatniej chwili udaje mi się ominąć głęboką dziurę na środku jezdni. Braszów to duże miasto, ale nie na tyle, żeby nieomal w śródmieściu nie zabrakło stad owiec.
    (Ale to nic nowego! W Krakowie odkąd pamiętam na Błoniach rano i wieczorem pasły się krowy, a kilka lat temu przez całe lato wypasano tam regularny kierdel owiec z Podhala z bacą, juhasami i owczarkami. A to też było przecież w centrum miasta. W latach siedemdziesiątych władze poczuły się tym mocno zażenowane, ale przy próbach ukrócenia tych wiejskich zwyczajów wypasający skutecznie powołali się na przywilej królewski dla mieszkańców ówczesnej wsi Zwierzyniec i wszystko zostało po staremu - jak to w Krakowie)

    Na wyjeździe do Sighisoary znajdujemy odpowiednie miejsce na nocleg i po odpoczynku oraz po rzucie oka na okolicę (najdalsze góry z płatami śniegu)...


    ... ruszamy w miasto.

    Miejscowi zadbali, aby nikt nie miał kłopotu z orientacją. Wystarczy kierować się w kierunku góry Tampa ze stacją kolejki i wieżą widokową oraz napisem BRASZOV obok

    Stare Miasto położone jest w kotlinie pomiędzy górą Tampa a wzgórzem Sprenghiul (plan wcześniej)

    Mijamy stare kamieniczki


    oraz okazałe gmaszyska

    ze starych, dobrych, dziewiętnastowiecznych czasów



    W oddali, na końcu ulicy Republiki sylwetka Czarnego Kościoła

    ale zanim do niego dotrzemy kręcimy się trochę po bocznych zaułkach





    I tak trafiamy na rynek

    Cerkiew prawosławna z 1896r., a właściwie brama do świątyni, która znajduje się w podwórzu


    Ratusz czyli Dom Rady z XV wieku z wieżą strażniczą młodszą o sto lat


    Pod Ratuszem francuska armata kaliber 75 z I wojny. Jak czytamy, mogła miotać 6-cio kilogramowe pociski na blisko 11 kilometrów.

    We wszystkich możliwych miejscach umiejscowiły się knajpki, kafejki, cukiernie, gdzie mimo europejskiego blichtru braszowskiej starówki, dało się niedrogo i smacznie posilić


    W bezpośrednim sąsiedztwie rynku położony jest Czarny Kościół. Jak czytamy w przewodniku Stanisława Figla nazwa pochodzi od barwy osmalonych pożarem murów świątyni. Potężna późno gotycka budowla widoczna jest z wielu miejsc starówki. Jest wielka – długa na blisko 90 metrów, szeroka na 38. Zbudowana przez Sasów Siedmiogrodzkich jako kościół warowny. Początkowo katolicka, od początków XVI wieku luterańska. To największa budowla sakralna Rumunii.


    Prezbiterium wsparte przyporami ze sterczynami


    Jeden z kilku wspaniałych portali


    Wieża przy bryle nawy wydaje się niska, ale ma swoje 65 metrów wysokości. Pod nią (z lewej strony) stoi pomnik Ioana Hunterusa luterańskiego duchownego tej świątyni, humanisty, założyciela pierwszej drukarni w Siedmiogrodzie (XVI w)




    Słońce zachodzi, pora wracać…

    cdn

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Stopem przez pustynne góry - Armenia cz.4
    Przez buba w dziale Turystyka nie-bieszczadzka
    Odpowiedzi: 7
    Ostatni post / autor: 02-12-2013, 12:06
  2. Przez wąwozy, suchorośla i kolczaste góry- Armenia cz.3
    Przez buba w dziale Turystyka nie-bieszczadzka
    Odpowiedzi: 17
    Ostatni post / autor: 02-12-2013, 11:52
  3. Taupiszyrka z przełęczy Pereniz przez Taupisz
    Przez Wojtek Pysz w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 3
    Ostatni post / autor: 20-07-2012, 09:14
  4. Przeł. nad Roztokami - Runina - Przeł. pod Dziurkowcem - Przeł. nad Roztokami
    Przez stasiuvino w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 7
    Ostatni post / autor: 28-08-2009, 19:12

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •