Nie, fotograf
Przy pożegnaniu Pop Iwan też zaczął ubierać swoją czapkę z chmur.
A po stronie zachodniej już się ładnie przecierało.
Wtedy Pop Iwan się zezłościł i zdmuchnął chmury z siebie. Ja też chcę być piękny, jasny i widoczny!
Tylko gdzieś tam daleko Howerla wciąż była w chmurach.
Widok na Smotrec i Uchaty Kamień.
Na pierwszym wielkim płacie śniegu robimy sobie pierwsze zdjęcie w pełnym składzie. Może już takiego śniegu dalej nie będzie?
Płat jest łagodny, schodzi się po nim, jak po dywanie.
Okazało się, że śniegu mieliśmy przez kolejne dwa dni pod dostatkiem. Często w takim sympatycznym, fioletowym towarzystwie.
Wędrowiec padł? Nie, on zaraz znów będzie gnał na przedzie.
Tego dnia Pop Iwan nie znika nam z oczu.
Oprócz Pop Iwana - wokół góry, góry i góry.
Tu te same góry, tylko większe: http://ciekawe.tematy.net/2017/czarn...33921_Pano.jpg
I znów tutejsze fiolety.
Czasem śnieg nieco przeszkadzał w wędrówce.
Ale dzielni wędrowcy stwierdzili, że nie będą obchodzić go bokiem.
Na dzisiejszym odcinku nie ma żadnego hotelu, wybieramy się na nocleg nad jezioro. Góruje nad nim z jednej strony dwutysięcznik Gutin Tomnatyk.
A z drugiej strony dwutysięcznik Berbeneskuł.
Ostatnie zejście do jeziorka.
Z bliska nie jest tak ładnie, jak z daleka.
Chodzimy po okolicy, szukając miejsca pod namiot. Tu nierówno, tam za brudno, jeszcze gdzie indziej za mokro lub za dużo kamieni.
W końcu udaje się coś znaleźć. Od wody ciągnie chłodem; wkrótce wszyscy włożymy szpiegowskie czapeczki;-)
Nad Jeziorem Berbenieskim wznosi się jeden z sześciu czarnohorskich dwutysięczników - Gutin Tomnatyk. Leży poza granią główną i zazwyczaj go się omija podczas wędrówki wzdłuż Czarnohory. Do zmroku było trochę czasu, więc postanowiliśmy wyleźć tam. Szło się stromą ścieżką, śnieżnym płatem, skalnym żeberkiem, po suchych trawkach.
A przy samej grani znów był piękny, wielki kawał śniegu.
Tam na dole stoją nasze namioty, nie bardzo rozróżnialne od okolicznych kamyków.
Śnieg pod grzbietem. W tle po prawej Berbenieskul.
Na Gutin Tomnatyku
To samo, tylko większe: http://ciekawe.tematy.net/2017/czarn...01913_Pano.jpg
Trzeciego dnia rano pobudkę zrobiło nam słońce. Teraz patrzę na stosik przedmiotów leżący po prawej stronie i nie wiem, jak ja to upchałem do plecaka;-)
Cały kocioł jeziorka w słońcu.
Jakiś ładny kwiatuszek. Może to sasanka?
W wędrówce wzdłuż grzbietu cały czas towarzyszą nam okopy z I wojny światowej.
Tutaj żądni władzy i pieniędzy monarchowie wypędzali swoich poddanych, by w pięknym krajobrazie zabijali się nawzajem.
Przy samej ścieżce ich już nie ma, ale parę metrów dalej leżą setki kilogramów drutów kolczastych.
Zdjęcie z czołówki tej relacji wykonane zostało na górze Rebra. To najniższy tutejszy dwutysięcznik, ma 2001 m. Po lewej nasz dzisiejszy cel - Howerla. Coraz bliżej.
A tutaj Rebra w naturalnym wyglądzie. Między słupkiem a Howerlą na ostatnim planie Pietros.
Grzbiet Szpyci z ciekawymi skałkami.
Jeziorko Niesamowite.
Pod Turkułem znów trafił na się płat śniegu do przejścia.
Ale kolejny postanowiliśmy obejść bokiem.
Siedzimy na przedostatniej górze na dzisiaj. To Bereskuł, zwany też Małą Howerlą. A przed nami Howerla. Blisko, jak ręką sięgnąć. Najwyższy szczyt Czarnohory, najwyższy szczyt Ukrainy. Nikt z nas tam jeszcze nie był. Cieszymy się, że za chwilę (godzinkę?) będziemy tam.
W końcu docieramy na szczyt.
I widzimy, że przyszliśmy tu zupełnie nieprzygotowani. Nie mamy żadnych nalepek, zawieszek i ozdóbek. A jest jeszcze tyle wolnego miejsca do ich pozostawienia.
Nie mamy też kijków do robienia "selfie" oraz urządzeń do słuchania muzyki w terenie otwartym.
Mamy też niewłaściwe obuwie i przy zejściu wszyscy na wyprzedzają.
Tutaj odchodzi żółty szlak na północ, do Łazeszczyny, gdzie schodzą prawie wszyscy turyści. My idziemy na zachód, w stronę Pietrosa, pustym już dalej czerwonym szlakiem.
Przy źródełku, na polanie z widokiem na Howerlę zatrzymujemy się na obiad.
Peremyczka, placówka tutejszego parku narodowego. Ten budynek to m.in. pritułok, czyli schronisko.
A ten budynek to punkt poboru opłat za pobyt na terenie parku. Płacimy według cennika i dostajemy stosowny kwitek. Ktoś z nas od niechcenia pyta, czy tu czasem piwa nie można kupić. Można, ale tylko pięć butelek. Nam wystarczyły cztery.
"Kwitancja"
Ostatni kawałek marszu na dzisiaj.
I stawiamy namioty pod samym Pietrosem, o podnóża wzgórza Kopica.
Miejsce naszego ostatniego noclegu. Napiszę, jak je odnaleźć, bo warte jest polecenia. Idąc z Peremyczki czerwonym szlakiem na zachód, dochodzimy do przełęczy Kakaradza, z której odchodzi na północ niebieski szlak do Łazeszczyny. Z przełęczy idziemy dalej na zachód, podchodzimy nieznacznie pod wzgórze Kopica i schodzimy na niewielką przełączkę. Po prawej widać obszerną halę z kępami krzaków. To polana Bahna, będąca skrajem dużej połoniny Hołowczeskiej. Zbocze jest tu wprawdzie strome, ale jest na nim kilkanaście wypłaszczeń, mogących pomieścić jeden lub kilka namiotów każde. Ślady ognisk potwierdzają, że nie tylko nam się to miejsce spodobało. Jest źródło z wodą do picia a nieco niżej strumyk z wodą do mycia. I proszę nie mylić tej kolejności.
Wspomnienie tego noclegu budzi mieszane uczucia. Te pozytywne, to opisane wyżej przyjazne warunki biwakowe oraz ładne widoki: na Pietrosa, halę z budynkami pasterskimi oraz na kocioł jednego z dopływów Łazeszczyny. A ten negatywny, to fakt, że rano zauważyliśmy brak trzech plecaków z zawartością. Dużo by trzeba opowiadać o odkryciu tego faktu oraz dalszych wydarzeniach. Przejdę do zakończenia tej nieprzyjemnej "przygody". Plecaki odnaleźliśmy w pobliskich zaroślach. Brakowało tylko pieniędzy i jednego telefonu komórkowego. Radość w nieszczęściu była taka, że pozostały wszystkie dokumenty, karty płatnicze oraz kluczyki od samochodu. Skradzione sumy były niewielkie a telefon nieszczególnie drogi.
Zwijamy namioty, pakujemy odnalezione plecaki i w drogę na Pietrosa.
Rzut oka za siebie. Howerla pod słońce a w dole, na przedłużeniu ścieżki, którą idziemy, miejsce noclegu.
Jakieś ładne kwiatuszki.
Widok na południe; na ostatnim planie rumuńskie Marmarosze.
To już Pieros, albo - jak kto woli - Petros. Tłoku nie ma.
Na szczycie kapliczka i wielki, żelazny krzyż.
Zrąb kapliczki posłuży naszemu nadwornemu fotografowi jako podstawka pod statyw do aparatu.
I zrobi on nam ostatnie pozowane zdjęcie.
wtf?rano zauważyliśmy brak trzech plecaków z zawartością
Rozpoczyna się ostatnie zejście - z Pietrosa do Jasinii. Najpierw długim, połogim ramieniem Pietrosula z widokiem na Świdowiec.
Potem miało być przez las na Połoninę Szesa, ale nas zniosło w na północ, dół, w stronę Połoniny Peczeniżeskiej. Jakoś ta ścieżka nam się bardziej spodobała. Ale gdy się skończyła ścieżka a zaczęły krzaki i wertepy, zauważyliśmy, że nie tędy droga. Na maleńkiej polance poszła w ruch mapa.
Mapa pokazała, że tuż poniżej jest płaj Łopuszanka, który doprowadzi nas tam, gdzie mamy iść.
Z płajami różnie bywa, jeśli nie są używane, zarastają. Ten przetrwał i bardzo wygodnie się nim szło.
Po wyjściu z lasu - przysiółek Bukowyna. Zaczyniają się worynie (huculskie ogrodzenia), wśród których będziemy iść do samych Jasinii.
Gdzieniegdzie za woryniami krowy lub konie; przeważnie jednak trawy czekają na sianokosy.
Oglądamy się za siebie - tam byliśmy niedawno: Howerla i Pietros.
Idziemy, idziemy.
Od Bukowyny schodzą z nami dwa pieski. Ten czarny odpadł po kilku kilometrach a ten z zakręconym ogonkiem zszedł z nami do Jasinii i trudno go było wygonić z powrotem.
Te grzybki podobno są jadalne.
Teraz przed oczami najczęściej widać Gorgany.
Ostatnie zabudowania Bukowyny.
Jasinia rozciąga się w dolinie Czarnej Cisy a jej przysiółki podchodzą pod wszystkie okoliczne góry.
Jesteśmyy już w centrum.
Do domu wracać czas
Bardzo lubię czytać Twoje relacje Wojtku. Lubię je za tą lekkość i poczucie humoru, za tą wyważoną ilość tekstu w stosunku do zdjęć (w sam raz dla tych, co nie mają dużo czasu na czytanie i mogą np. w pracy w przerwie na kawę przejrzeć kolejny odcinek relacji). Za tą dużą ilość zdjęć i zwięzły opis szczególnie, gdyż nigdy nie pojadę w miejsca które opisujesz.
Duży plusik także za to, że nie trzeba się logować żeby obejrzeć zdjęcia .
Wojtku, czytam uważnie -jestem przerażona faktem, który miał miejsce w okolicy przełęczy Kakaradza. Strach pomyśleć jak żeście się wtedy poczuli.
"Wędrujemy zarośniętą dzikim zielskiem drogą..." W.P.
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki