ja pikole ależ bajka, to zupełnie inny matrix, a tak bardzo by się chciało tam być. Gratulacje i czekamy dalszych wpisów
ja pikole ależ bajka, to zupełnie inny matrix, a tak bardzo by się chciało tam być. Gratulacje i czekamy dalszych wpisów
To zdjęcie coś mi przypomniało - w początkach czerwca 2015, gdy pierwszy raz jechałem w Bieszczady (włóczyliśmy się we trzech motocyklami wzdłuż wschodniej granicy Polski) zobaczyłem takie coś:
Linia_750_kV.JPG
Ten kawałek - po polskiej stronie - jest pamiątką po RWPG. To jest linia 750 kV łącząca niegdyś (przez parę - kilka lat zaledwie) systemy energetyczne PRL i ZSRR. Była czynna do 1993 r. Ale - pomimo braku kompatybilności systemów energetycznych Polski i Ukrainy - jest utrzymywana w "stanie gotowości". Po polskiej stronie wiedzie aż do Rzeszowa.
Linia zamieszczona w opisie - to raczej inna bajka, wiedzie gdzieś do elektrowni, lub w kierunku Węgier (poszukałem na Googlach, widok sat.), więc może być czynna (bez napięcia raczej nie byłoby wspomnianego - nie wprost - "skwierczenia"). Decyzja o rozlokowaniu się jak najdalej była słuszna. (Kiedyś miałem małe problemy pod linią 110 kV - aparat na statywie "trochę kopał").
To tak na marginesie, a w temacie - zazdraszczam wypadu, widoków, przeżyć...
Piękna relacja z pięknej wycieczki. Dzięki !
Najgorzej jak sie tam za czesto bywa i ten "matrix" zaczyna sie traktowac jako norme Wtedy juz nie sposob zaakceptowac polskie gory!
uuuuu niezle!To "tylko" 750 tys. V daje znać o sobie.
Czyli taka klasyczna linia wysokiego napiecia w Polsce to ma 110kV? Ciekawe czemu te w ZSRR byly o tak duzo wiekszym napieciu?Ten kawałek - po polskiej stronie - jest pamiątką po RWPG. To jest linia 750 kV łącząca niegdyś (przez parę - kilka lat zaledwie) systemy energetyczne PRL i ZSRR. Była czynna do 1993 r. Ale - pomimo braku kompatybilności systemów energetycznych Polski i Ukrainy - jest utrzymywana w "stanie gotowości". Po polskiej stronie wiedzie aż do Rzeszowa.
Linia zamieszczona w opisie - to raczej inna bajka, wiedzie gdzieś do elektrowni, lub w kierunku Węgier (poszukałem na Googlach, widok sat.), więc może być czynna (bez napięcia raczej nie byłoby wspomnianego - nie wprost - "skwierczenia"). Decyzja o rozlokowaniu się jak najdalej była słuszna. (Kiedyś miałem małe problemy pod linią 110 kV - aparat na statywie "trochę kopał").
.
Ja stojac chwile pod ta linia, pod samymi drutami zaczelam miec dziwne, trudne do opanowania drzenie rąk. Jak odeszlismy kawalątek tam gdzie postawilismy namiot- juz bylo ok. Rano znow jak chwile szlismy pod drutami to znow mi łapy zaczely latac, ale duzo słabiej. Nie wiem czy to przypadek, czy ja sie wkrecilam, ale nie chcialabym mieszkac kolo czegos takiego... brrrr
Ostatnio edytowane przez buba ; 20-08-2017 o 23:34
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "
na wiecznych wagarach od życia...
Map uzywalismy dwoch- radzieckiej sztabowki i "Bieszczady Wschodnie" Krukara.
Trasa byla taka- do Sławska elektriczką ze Lwowa. Ze Sławska stopem do Werchniej Różanki. Stamtad na grzbiet i w lewo az do konca grzbietu (tam chyba jest owa Czorna Repa) , potem obrot na pięcie i spowrotem i dalej prosto poloninami az do wysokiego Wierchu. Zejscie do Wolosianki i przez przysiolki wsi Ternawka na zboczach gory Ilża (Mohyla) 1064 m do Ławocznego. Z Ławocznego na przełecz Prislip (to ta Skwiercząca) i stamtad przez Płaj, Berdo do przeleczy Łysa (1022 m) i w prawo do Tucholki. Z Tucholki przez wzgorze Sołotwina do Kalnego i dalej na Ławoczne droga (Holica i Masiowe zostaje po lewej, a Rahosza po prawej). Z Ławocznego do Sławska elektriczką i piechotą na Trościan. I spowrotem na stacyjke i do Lwowa.
Bez problemu! Z Tucholki na Berdo to miejscowi ładami żiguli wjezdzaja! Wogole mam wrazenie ze cala nasza trasa jest do zrobienia rowerem bez problemu. Wszedzie byly szerokie drogi jezdne- szutrowe, błotniste, kamieniste ale jednak drogi a nie sciezki. Sciezkami praktycznie nie chodzilismy na tym wyjezdzie (chyba ze do kibla ) Aaaaa z tym rowerem to oprocz Trościana oczywiscie (chyba ze od jakiejs drugiej strony
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "
na wiecznych wagarach od życia...
Poczułem się "wywołany do odpowiedzi", więc - tak w skrócie - w Polsce są 110, 220 i 400 kV i tych ostatnich chyba coraz więcej. Z napięciem to jest tak, że im więcej mocy i na dalszą odległość trzeba przesłać - tym wyższe napięcie linii (taki kompromis między kosztem budowy, kosztami strat energii w czasie eksploatacji i możliwościami technologicznymi). U nas raczej nie ma potrzeby przesyłania wielkiej mocy na wielkie odległości, więc 750 chyba raczej nie będzie (z naciskiem na chyba, bo jakimś ekspertem to nie jestem).
Fakt: z jakichś powodów pod liniami wyższych napięć na drogach są znaki "zakaz zatrzymywania", więc coś w tym być musi.
I popsułem Jagodowo-Wierzbówkowy nastrój... Ale już psss... Będę czytał.
Dzieki wielkie za odpowiedz! bo ja to sie wcale na tym nie znam, wiec takie informacje sa dla mnie bardzo cenne! Wiem tylko ze te druty byly chyba najbardziej halasliwe z tych co dotychczas spotkalam!
Wcale nie popsules! Nastroj byl po prostu jagodowo-wierzbowkowo- skwierczący! Zyc na stale to bym tam nie chciala ale byl jakis urok w tym dzwieku- jakas taka groza i moc!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "
na wiecznych wagarach od życia...
W połowie drogi miedzy Tucholką a Kalnym, gdzies w rejonie wieży przekaznikowej, zapadamy w krzaki na nocleg.
I znow wsrod wierzbówki! Na kolacje mamy wino "Willa Kryma" (na szczescie lepsze od "Perły Krymu", ktora znajomy kupil na Zakarpaciu i smakowala jak przefermentowane pomyje ). Napoj zagryzamy serem i rodzynkami a wokol nas bzyczy strasznie duzo owadów. Co ciekawe - tworzą jedynie podkład dzwiekowy, zaden z nich nie siada na nas a tym bardziej nie probuje ukąsic. Samych swierszczopodobnych czy innych konikow polnych jest kilka dobrych rodzajow, kolorow i wielkosci!
Widoki z pagóra.
Rano schodzimy do wsi Kalne gdzie na rozdrozu napotykamy sklep objazdowy.
Dopiero gdy oddalamy sie z tego miejsca dociera do nas, ze najprawdopodoniej dalej juz sklepu nie bedzie.. Wioska jest nieduza, luzno rozsiane zabudowania po wzgorzach. Dominuja domy z fajnymi balkonikami.
Sa tez zdobione studnie.
Na wielu chałupach sa obrazki. Najczesciej wpisane w koło lub romb. Zwykle przedstawiajace jakies scenki z zycia wsi lub lasu.
Żar sie leje z nieba i z kazdym krokiem coraz bardziej marzymy o piwie. Ja co chwile mam wrazenie, ze widze sklep ale potem okazuje sie, ze nie mialam racji. Toperz sie smieje i nazywa to "bubomorgana". Tu np. dobrze wypatrzylam ale no.. niestety...
Mijamy cerkiew.
i zabudowania urzedowe- wieksze niz chałupy ale rowniez drewniane.
Gdy juz praktycznie calkowicie tracimy nadzieje na piwopój, na samym koncu wsi- jest! Rozsiadamy sie wiec w cieniu i przez chyba z godzine kontemplujemy spokojne, sielskie popoludnie.
A potem pniemy sie na kolejne wzgorze.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "
na wiecznych wagarach od życia...
Miedzy Kalnym a Ławocznym, na samej przeleczy, napotykamy chyba najbardziej wypaśną ambone jaka dotychczas udalo sie napotkac. Nie dosc ze ogromna, to w srodku jest jeszcze stol z ławami. Na 3 osoby luksus do spania!
Nad samym Ławocznym tez stoi sympatyczna wiata z drewniana podloga i widokiem na wies.
Dzis tez poszukiwania potoczków spełzły na niczym. W koncu w Ławocznym znajdujemy jakąs "krowianke" o lekkim zapachu obornika- ale płynie i jest dosc chlodna. Przynajmniej robimy sobie pranie!
W Ławocznym jestesmy jakies 2 godziny przed planowanym przyjazdem elektriczki wiec idziemy jeszcze do sklepu na pielmieni.
Wyciagamy tez mapy i dochodzimy do wniosku, ze na Paraszke braknie nam czasu. Zeby choc miec jeden dzien wiecej. Paraszka musi wiec zaczekac a my na dzisiaj wymyslilismy sobie jeszcze wyjscie na Trościan.
A potem sie okazuje, ze elektriczka jest opozniona 40 minut! Chyba dopiero drugi raz zdarzylo mi sie na Ukrainie trafic na spozniony pociag!
Wysiadamy w Sławsku i tuptamy w strone owego Trościana. Odmawiamy wszystkim natretnym taksowkarzom, ktorzy chca nas wiesc do kurortowej dzielnicy. A potem troche załujemy bo robi sie pozno. Moze trzeba bylo jednak podjechac? Na wszelki wypadek zagladamy jak wyglada sprawa kolejki linowej- ktora ponoc jezdzi na ową góre. Poki co wszystko jest tam zamkniete na głucho, ciezko ocenic czy na amen czy po prostu jestesmy po godzinach pracy. Poza tym po linach wjezdzaja krzesełka tak małe, ze na hustawke dla kabaka to by sie nadały, ale czy nasze tłuste kupry by tam weszły to juz nie wiem. A z wielkim plecakiem na kolanach to juz calkiem tego nie widzimy.
Słoneczko juz sie chowa za góry, a my tuptamy przez dzielnice pensjonatow z postanowieniem, ze szlag z Trościanem- rozbijamy sie jak sie tylko skoncza zabudowania.
Ostatni kilometr naszej trasy to totalna masakra- prawie pionowa sciana pod wyciagiem narciarskim (schodzacy jagodziarze odradzili nam wejscie pod wyciagiem krzesełkowym ze wzgledu na nieprzebyty chaszcz)
Momentami nie daje rady isc nawet na czworakach i po prostu sie czołgam, chwytajac sie kamieni, ziół, luznego błota, ktore niestety ni cholery nie chce dawac oparcia. Kilka razy proba podciagniecia sie w gore konczy sie na zjechaniu na brzuchu i brodzie w strone przeciwną. Przypomina nam sie droga do Szatinwanku w Armenii- acz tam bylo jeszcze gorzej- bo byla skała, kolczasta roslinnosc i najprawdopodobniej węże.. Kilka razy toperz zostawia swoj plecak i wraca po moj, bo nie jestem w stanie czołgac sie z obciazeniem. Nie dziwie sie, ze na mapach nie mam znaczonej od strony Sławska zadnej drogi czy nawet sciezki. Ale wydawalo nam sie to niedorzeczne- przeciez niemozliwe, zeby z takiego uzdrowiska nie bylo drogi na szczyt! Co chwile nam sie wydaje, ze to juz juz szczyt a tu dupa... kolejny garbek..
Zabudowania na naszej drodze sie nie koncza, ale konczy sie sciezka i góra. Na szczycie jest pelno budek, baraków, wagoników, wiat i miejsc na szaszłyki. Wszystko puste. Czesc pozamykana i jakby niekiedy uzywana- przynajmniej zimą, swiadcza o tym usmiechniete twarze narciarzy na plakatach. Inne baraczki sa pootwierane, popadłe w ruine.. Na szczycie pusto, spotykamy tylko jednego mlodego chłopaka, ktory jest jakis dziwny. Na nasz widok jakby sie bardzo wystraszyl. Chyba sie nie spodziewal o tej godziny najscia turystow, na dodatek z plecakami i jeszcze nietutejszych. Chlopak robi sobie grila, gada przez telefon i jakby na kogos czekal. Pytamy go czy zna inna droge na Sławsko (zjazd tą dzisiejsza w doł moze byc jutro ..hmmm.. ciekawy..) Chłopak twierdzi, ze drogi nie zna, on nic nie wie i mine ma taka jakby chcial powiedziec "nie znam wogole zadnego Sławska, nie wiem co to droga i moze juz sobie pojdziecie bo ja sie was boje!"
Do snu ukladamy sie na werandzie jednego z budynkow. Noc jest ciepła, gwiezdzista, nawet świetliste piłki po niebie latają No wlasnie.... Poznym wieczorem jestesmy swiadkami dosc nietypowego zjawiska (przynajmniej dla nas). Widowisko wyglada troche jak spadajaca gwiazda tylko duzo wieksza. Cos jak duza, świecąca piłka. Pojawia sie nad gorami, długo leci i ma kolor zielonkawy. I znika. Rozmywa sie w powietrzu. Meteoryt? Raca? Ki diabeł?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "
na wiecznych wagarach od życia...
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki