Tak, zaniedbałem staranne przeczytanie nazw miejscowości. A przez to Komarowo jechałem. Nawet tutejsza mieszkanka, wracająca ze sklepu na rowerze, odradzała mi dalsza jazdę.
Rano stwierdziłem, że namiot stoi na podłużnej polanie. Na południe od polany (to, co widać na zdjęciu), rozciągały się krzaki nadrzeczne, na północ (za plecami) był las z krzakami leśnymi.
Po śniadaniu i z spakowaniu namiotu postanowiłem odnaleźć to zejście nad rzeką z sypkim piaseczkiem. Wprawdzie miejsce było bezludne i niełatwo dostępne, na wszelki wypadek jednak przypiąłem rower z dobytkiem do drzewa markową zapinką firmy „Author”.
Jakąś tam wodę znalazłem w pobliżu, ale do samej wody nie dało się dojść. Nie wiem, czy była to odnoga Prypeci, czy samodzielne bajoro.
Godzinna wędrówka po okolicy nie dała pozytywnych rezultatów. A krzaki były takie, że w ciągu tej godziny przeszedłem odległość kilometra. I tak mi się pokręciło w głowie, że ledwie rower odnalazłem. Gdy chciałem ruszać w drogę, okazało się, że zgubiłem kluczyk od zapinki. Rozrywanie zapinki drągiem nie powiodło się. Drzewo było za grube do ścięcia moim scyzorykiem. Problem rozwiązały małe, chińskie szczypce uniwersalne (cena 9,90) z mojego zestawu narzędziowego. Przecięcie pojedynczo sześciu wiązek z linki zajęło mi ok. 45 sekund i byłem wolny!
[/QUOTE]
Już myślałam,że jakiś złodziej dobierał się do Twojego roweru!mijaliśmy się gdzieś w tej poleskiej czsoprzestrzeni miałam przyjemnośc jazdy/pchania roweru po tej piaszczystej drodze za Smolarami był tam jedyny ślad po innym szalonym rowerzyście,który odważył zmierzyć się z tymi piachami.
„Life is brutal and full off zasadzkas”.
Ta zmasakrowana linka jest wynikiem prób zerwania jej przy pomocy drąga, które skończyły się fiskiem. Natomiast równo przecięte nitki to dzieło chińskich kombinerek.
Tak, moje piaskowe tortury rozpoczęły się kilkaset metrów za Smolarami. A widzę, że Ty preferujesz PIASKI na co dzień, piaski od święta
Drugiego dnia miałem na "dzień dobry" dwie godziny stracone na szukanie pięknego brzegu i uwalnianie roweru. Ale nie zrezygnowałem z poszukiwania uroczyska. Wycofałem się do czegoś w rodzaju drogi, wnioskując, że tylko jakimś traktem/drogą/ścieżką ludzie tam docierają. W końcu ja też dotarłem. Widok, który napotkałem, napełnił mnie radością. Cieszyłem się, że tu wczoraj nie dotarłem. Na niewielkiej przestrzeni stało w lesie kilka sporych namiotów i kilka samochodów. Obok namiotów stały stoliki i krzesła, osłonięte foliowymi zadaszeniami. Ludzie śpiewali, grali w karty, pili wódkę, spali. Ogólnie - відпочинок. Tutaj zejść nad wodę się dało, ale żadne z trzech zejść nie było wyjątkowej urody.
1.
2.
3.
Jeden z wczasowiczów przyciągnął nawet przyczepę z łodzią, myśląc, że łódź będzie można tu zwodować i jej użyć.
Od jednej z wypoczywających grupek ruszył w moja stronę pies, głośno ujadając. Pies nie był z tych największych, ale te małe często są skuteczniejsze od dużych. Za psem ruszył jeden z biesiadników, krzycząc: Не бійся, собака не кусає! Nie gryzie, czyli pewnie połyka w całości;-) Opiekun psa był w mundurze leśnika, przywitał się i zaprosił do swojego obozowiska. Zaproszenie poparł wypchaniem mojego roweru na wzgórze, gdzie siedziało pozostałych siedmiu biesiadników z tej grupy. Wszyscy w mundurach. I każdy w innym. Jeden poradziecki, drugi wojskowy, trzeci milicyjny, czwarty, ....
Kto zna gościnność ukraińską, wie, że niełatwo było wyjść stąd trzeźwym;-) Uratowały mnie zeznania, że wczoraj przejechałem sto kilometrów o dzisiaj czeka mnie drugie sto. Jeden z nich chyba jeździł na rowerze i przekonał pozostałych, że rower to nie samochód i nie można się tak nawalić i jechać. Bo to pojazd wywrotny i jeszcze pedałami trzeba kręcić. Musiałem tylko zabrać sporą flaszkę piwa, z obietnicą wypicia jej wieczorem, po zakończonej jeździe. Obiecałem, że na pewno wypije ją ze smakiem za ich zdrowie i za Ukrainę. Odpowiedzieli, że oni za Polskę wypiją dwa transportery. Jeden z mundurowych pochwalił się, że jego dziadek u Piłsudskiego w 1920 z moskalami walczył i nawet realizował jakąś misję specjalną, w której używał roweru.
Miało być krótko i na temat, a ja się rozgadałem. Ale nie będę tego kasował, pewnie za parę lat, gdy już o tym zapomnę, z uśmiechem to poczytam.
Mam jechać dalej wzdłuż Prypeci na północny wschód. Podobnie, jak wczoraj zlekceważyłem nazwę "Komarowo", dzisiaj nie zwróciłem uwagi, że najbliższa wieś nazywa się Piaski Rzeczyckie. No i nie dojechałem. Dopchałem. Polesia czar powoli znikał.
Dojechałem do wsi Piaski i skończyły się piaski. Te pojazdy zostały odcięte od nurtu rzeki przez niski stan wód.
Dzisiaj niedziela. Wstąpiłem do cerkwi.
Wieś Samary.
Tutaj w niedziele wielki jarmark (targ, bazar, czy jak tam kto nazywa to zjawisko).
To nie Prypeć. To Jezioro Łuka. Pusto, spokojnie, można się było spokojnie wykąpać.
Na sporym jeziorze oprócz mnie tylko jeden człowiek.
Już o tym pewnie pisałem - siano to cenny surowiec.
Krajobraz troche nudny.
Zdjęcie trochę wyreżyserowane. Ale u mnie, nad Sanem, takiego zdjęcia nie zrobię.
To już Prypeć we wsi Wietły. Jedno z dwóch miejsc, gdzie bez problemu dojechałem do samej rzeki.
Moim marzeniem było zanocować w podobnym miejscu. Tutaj jednak nie bardzo było to możliwe. Było to w centrum wsi, w zasięgu wzroku, w odległości ok. 100 m były zabudowania. Pewnie właścicieli tej łąki. Poza tym łąka była pokryta odchodami koni, krów i gęsi.
Pojechałem więc szukać miejsca kawałek dalej.
Cofamy się znów o 90 lat. Czytam sobie dalszy ciąg tekstu piosenki "Polesia czar" i jakoś nie zachwycam się nim. Wydaje mi się nieco grafomański, choć widać, że autor na Polesiu kiedyś był i co nieco widział.
Polesia czar to dzikie knieje, moczary,
Polesia czar smętny to wichrów jęk.
Gdy w mroczną noc z bagien wstają opary,
serce me drży, dziwny ogarnia lęk
i słyszę, jak w głębi wód jakaś skarga się miota,
serca prostota wierzy w Polesia cud.
Tam, gdzie sędziwe szumią lasy,
kiedyś ujrzałem pełen krasy
cudny Polesia kwiat.
Podczas mojego pobytu były knieje, były moczary, były bagna i opary, natomiast nic się nie skarżyło, nie miotało i nie ogarniał mnie lęk. Nie spotkałem także cudnego kwiatu Polesia. A wicher to wszędzie raz wieje a raz nie wieje.
Drugi dzień powoli dobiega końca. Jak wspominałem wyżej, dojechałem do wsi Wietły, gdzie rzeka płynie tuż przy domach i tuż przy drodze.
Ale miejsca do postawienia namiotu nie znalazłem.
Pojechałem dalej, poza ostatnie domy i tam skręciłem na południe, nad rzekę.
Przez godzinę próbowałem pasterskimi ścieżkami przebić się nad Prypeć, ale krowie ścieżki nie docierały do rzeki, kończyły się na nieprzebytych krzakach. Pozostało się wycofać i zrobić biwak na małej polance wśród zwykłych sosenek.
Rozpoczyna się powrót. Jadę trasą nieco dłuższą, ale za to bez piasków. Wyprzedzają mnie ZIŁ-y z mlekiem....
.... i UAZ-y - karetki pogotowia.
Tutaj kawałek ładnej drogi, ja też chciałbym kogoś wyprzedzić, ale gęsi idą akurat w przeciwna stronę, czyli je wymijam;-)
Przy bardzo ważnych skrzyżowaniach stoją drogowskazy.
Klimaty Polesia - wędkarz w akcji
Klimaty Polesia - na ostatnim planie jest dużo gęsi i krów. Oko zobaczyło, aparat ledwie, ledwie.
Rzeka Turia. Tutaj koło południa miałem poranna toaletę.
Rzeka Turia. Tutaj gęsi już widać.
Trochę mi się chleb pokruszył.
Wieczorem na nocleg nie szukałem już romantycznego miejsca, lecz wjechałem w pierwszy spokojny zagajnik za wsią.
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki