Ostatni tydzień trochę mnie sponiewierał zdrowotnymi niedomaganiami więc nie do końca byłem przekonany czy dziś jechać, czy nie jechać. Gdybałem sobie i gdybałem, zerknąłem na prognozę w TV – jakaś taka nieprzyjazna była, wrzuciłem więc na kompie amerykańską i norweską. Jak zwykle ta pierwsza była bardziej optymistyczna od drugiej ale to i nie ma się czemu dziwić, gdyż wiadomo, że to co amerykańskie jest zawsze lepsze Choć gwoli sprawiedliwości zaznaczyć muszę, że norweska nie była jakaś niezwykle depresyjna, ot całkowite zachmurzenie ale bez ciągłych opadów.

Przez kilka ostatnich dni miałem twarz o znacznie poszerzonych konturach ale od piątku mi wklęsło i już mogłem funkcjonować normalnie. Jak się już lepiej poczułem to zaczęło mnie nosić. Tyle tylko, że się strasznie wahałem, jak ten baca właśnie*. No bo czy to rozsądne, przecież jeszcze łykam piguły, czy troszkę nie przeginam, gdyż wystarczy kilka żwawszych ruchów a umęczony i spocony jestem od razu.
Ale jak nie pojadę to będę żałował jak zawsze! W sobotni wieczór spakowałem więc mały plecak i postanowiłem podjąć ostateczną decyzję jak wstanę rano.

Obudziłem się przed piątą, zerkam zza rolety na świat i na twarzy pojawił się uśmiechopodobny grymas (bo jeszcze nie do końca mogę szaleć mimiką). Ulice i chodniki suche – jadę!

------------------------------------------------------------------
*Siedzi baca na kamieniu i myśli. Podchodzi turysta i pyta:
- Co tak myślicie?
- Waham się.
- Czemu się wahacie?
- Wczoraj z żoną byliśmy na weselu. Mnie pobili, a żonę zgwałcili.
- No i?
- Dzisiaj zaprosili nas na poprawiny. Żona idzie, a ja się waham.