Kot zwariował.
Kot jaki jest każdy widzi. Człowiek, to dla niego służący donoszący jedzenie i zapewniający pieszczoty, ale jak pogłaszcze nie tam gdzie trzeba, to można po ugryźć, podrapać i się jeszcze obrazić.
Jak przyszliśmy do Wołosatego robić pizzę to na naszym terenie, czyli na parkingu i w najbliższej okolicy występowały trzy koty. Stanowiły one lokalnie występujący podgatunek kota, czyli kot sępi. Bo sępiły żarcie od turystów z parkingu. Jak nie było ich widać, to wystarczyło zaszeleścić folią, a te się zaraz pojawiały sądząc, że ktoś rozpakowuje jedzenie.
Wszystkie trzy były nieufne, nie dawały się dotykać i czasem się biły między sobą o nie wiadomo co. Ale zaraz potem spały obok siebie na półkach wiaty, która stała przed lokalem.
Nadałem wszystkim trzem imiona. Szaro bury dostał imię Kleofas, bo tak akurat mi się uwidziało, biało - rudy został nazwany Filemon, bo wyglądał jak Filemon z dobranocki o Bonifacym i Filemonie, a trójkolorowa kotka dostała imię Esmeralda, bo też tak akurat wymyśliłem.
Zaczęliśmy je trochę dokarmiać jesienią i zimą. Kocią puszkę dwieście gram zjadały na raz z jednej miski. Z czasem dały się pogłaskać.
Najpierw odszedł Kleofas, skończył pod kołami turystycznego samochodu.
Potem zniknął Filemon. Pewnego dnia przyszedł z mocno rozciętą, zaropiałą głową, potem poszedł i już nie wrócił.
Została Esmeralda. Esmeraldzie została ufundowana przez nas drewniana budka, która stoi przy tylnym wejściu. Jest ocieplona styropianem i wyłożona starym wełnianym swetrem. Na zimę Esmeralda dostaje drabinę, po której może przez otwór wentylacyjny wejść na strych. Miejsce to odkryła dwie zimy temu, gdy po wielkich zaspach i po dachu wiaty było tam dojście i zaczęła tam nocować. Po rozebraniu wiaty nie mieliśmy serca odbierać jej zimowego legowiska.
Kot jaki jest każdy wie. Czasem przyniesie pod drzwi upolowaną zwierzynę, najczęściej gryzonia. Czasem jak Esmeralda miauczała o jedzenie albo mleko (ma specjalne miauczenie, że wiemy, że chodzi o mleko właśnie), to mówiłem jej, żeby wzięła się za robotę i połapała trochę myszy. No i czasem coś nam przynosiła. Nie często, ale tak raz na miesiąc coś było. Dwa razy były nawet duże szczury, raz kret. Kiedyś ktoś widział jak tuż obok jadła żabę, a ja nawet dwa razy widziałem jak upolowała jaszczurkę.
W tym roku jednak kot zwariował. Popadł w jakiś krwawy szał. Codziennie poluje. Cały dzień. Nie ma tak, że przyniesie myszkę. Teraz pierwsze co robię rano to "idę sprawdzić sytuację myszową". Polega to na wzięciu zmiotki, szufelki i obejściu wszystkich wejść. Sytuacja, że jest jeden gryzoń należy obecnie do rzadkości. Często zdarza się, że są dwa, trzy. Czasem są dwa całe plus na przykład dwie same głowy. Albo jeden cały, dwie głowy i połówka "od pasa w dół". Do tego plamy krwi na schodach, które trzeba szorować. Jak czasem nie ma pod drzwiami, to potem znajdują się w pobliskiej trawie w czasie koszenia.
Najśmieszniejsze jest jednak to, jak kot oznajmia przynoszenie zdobyczy. Potrafi bladym świtem, teraz to trzecia, czwarta nad ranem, zacząć wyć pod drzwiami lub otwartym oknem. Przynosi zdobycz, wypluwa ją i zaczyna zawodzić, co nie przypomina miauczenia, ale raczej wycie psa. Jeśli nie da się tego zignorować bo jest otwarte okno, a kot nie ustępuje, to trzeba wyjrzeć na zewnątrz i powiedzieć coś w stylu "dobra Esmeraldka, dziękujemy za myszkę, zjedz ją sobie i idź spać". Kot przestaje zawodzić, czasem zjada, czasem zostawia, ale najważniejsze, że można wrócić spać. Dużo gryzoni w tym roku, koty nie mogą się obrobić. Jak przyjdzie jesień, to wszystkie będą chciały wejść do środka przezimować :(.