W połowie grudnia ze Zbyszkiem postanowiliśmy odwiedzić Bieszczady.
Plan był taki żeby mało ambitnie czyli bez namiotów.
Niestety w ostatnich latach zimy w zimie jest niewiele. Przed wyjazdem pogoda deszczowa, śnieg topniał. Zadzwoniliśmy do GOPR, odradzili zabranie rakiet.
Niby w ostatniej chwili śniegu dopadało ale niestety rakiet nie wzięliśmy.
Przyjechaliśmy do U.G. po południu. Plan był prosty. Mijamy Tarnicę i nocujemy w wiacie (taka wersja popularnego w Sudetach „wiatingu”).
Niestety, plan swoją drogą a życie go weryfikuje.
Szlak nieprzetarty, śniegu po kolana i więcej. Niby nie problem ale ja niestety bez formy.
Jeszcze w lesie dało się iść ale im wyżej tym gorzej.
Robiło się coraz ciemniej i ciemniej i znaki szlaku coraz trudniej było wypatrywać.
W końcu przyszedł moment zupełnej nocki i znaków nie dało się wypatrzeć nawet w silnym świetle czołówki. Zawróciliśmy.
Zanocowaliśmy na tej polanie
Tu stoję na udeptanej ścieżce ale aby dostać się do tej jodły zapadałem się po - no znacznie powyżej kolan-:). Niby nic ale zapamiętałem te zwykłe ze sto m. Zmęczenie.
Osłoniliśmy się kawałkiem materiału ale niewiele to dało, zrywał się coraz większy wiatr, śnieg z deszczem. Rano śpiwory mokre.
Kolejny dzień to solidny deszcz. Przeczekaliśmy w GOPRówce. Wysuszyliśmy śpiwory.
I z samego rana, już koło dziesiątej w drogę.
Aby dotrzeć do tego miłego miejsca z rozpadającym się kominkiem.
Drewno mokre ale jakoś dało się rozpalić.
Miło spędziliśmy wieczór uzupełniając kalorie.
Miejsce fajne niestety wyraźnie widać że dach niedługo zacznie przeciekać.
Śnieżek się rozpadał a my doszliśmy do Wetliny.
Ładnie tam było
Sine Wiry
A później mijaliśmy
I jak to czasem bywa, troszkę nieuważnie, bez wnikliwszego spoglądania na mapę, bez szlaku bo zbyt głęboki śnieg i ch.g.wie gdzie zapodziały się znaki szlaku.
Skończyło się niestety parokilometrowym brnięciem po głębokim śniegu, stwierdzeniem że mapa kłamie a locus nie i ostrą wspinaczką strumykiem do drogi, oczywiście też zasypanej, w kierunku bazy Rabe.
O ile dobrze pamiętam 18 km w dziesięć godzin.
Jak doszliśmy było jeszcze ciepło po poprzednikach, Niestety suchego drewna już nie.
Jak tu jednak nie rozpalić? Do tej pory nawet nie wyciągałem kartusza i ostatniego dnia taka poruta? Gotować na kartuszu? NIE.
Rozpaliliśmy i w kominku i w piecu i to jest to!
Zakładki