Na majówkę jedziemy za granicę! Co prawda tylko po części, a i zagranica jest bliska, ale… Późnym popołudniem dojeżdżamy do Wojkowej. Byłem tu sześć lat temu – wtedy był to dla mnie małopolski koniec świata. Te parę lat minęło i zmiany są widoczne we wsi na każdym kroku. Na korzyść. Tylko cerkiew wydaje się być taka sama jak wtedy - przepiękna.
Zostawiamy samochód i podchodzimy z Alą na bezleśne wzgórze na zachód od wsi. Marnie bo marnie, ale widać Jaworzynę Krynicką z jej narciarską infrastrukturą.
Przez las dochodzimy do żółtego szlaku z Muszyny do Wojkowej. Gdybyśmy powędrowali nim ok. pół godziny w stronę Muszyny, a potem skręcili na południe niebieskim szlakiem to na kulminacjach Dubnego, Zimnego i Kraczonika zobaczylibyśmy takie oto stalowe „mini trianguły” (zdjęcie z 2012).
My skręcamy na wschód i bez szlaku przez Barwinek dochodzimy do granicy.
Nikogo nie spotykamy, ale to nie oznacza, że nikt nie widzi nas…
Droga prowadząca wzdłuż granicy jest bardzo rozjeżdżona. Cierpią na tym prawie wszystkie słupki graniczne. Wydaje się, że niektóre były przewrócone i powtórnie ustawione „do pionu”, ale ewidentnie zostały przekręcone o 90 lub 180 stopni w stosunku do biegu granicy.
Przed źródłem Kralova studnia Słowacy zbudowali drewnianą wieżę widokową.
Widać odrobinę Beskidu Sądeckiego (Jaworzyna Krynicka), trochę Niskiego (Busov) i dużo Gór Czerchowskich – zarówno „polskich” jak i „słowackich”.
Tu widok na Słowację...
Kilkaset metrów dalej na grzbiecie jest kilka wiatek z miejscem do grillowania, palenia ognisk i placem zabaw dla dzieci. Jedną wiatkę okupują Słowacy, drugą Polacy. Atmosfera bardzo piknikowa, a przede wszystkim głośna. Nic tu po nas, trzeba iść dalej.
Jesteśmy dokładnie na wschód od Wojkowej, skąd pięknie widać na przeciwległym stoku pasący się kierdel owiec.
Miejsce na nocleg znajdujemy spory kawałek dalej.
Cały ten teren to obszar, gdzie w latach siedemdziesiątych dokonano korekty granicy i gdzie w zamian za tereny przekazane nam na budowę zapór w Czorsztynie i Sromowcach oddaliśmy „parę” hektarów połemkowskich łąk. To co oddaliśmy to w przybliżeniu dwa trójkąty na zachód od grzbietu - o wspólnym wierzchołku i właśnie przy tym ich styku śpimy.
Do czego może służyć mały słupek graniczny?
Odpowiedź jest prosta - do podtrzymywania dużego słupa...
Rano granicą idziemy dalej na północny wschód. Przepiękna pogoda. Jest bardzo ciepło, ale często powiewa ożywczy wiaterek, więc o upale nie ma mowy. Tym bardziej, że wędrujemy mniej lub bardziej zadrzewionym szlakiem to i słońce nie jest dokuczliwe.
Docieramy do pierwszej kulminacji w grupie Wysokiego Bereścia. Teren jest zadrzewiony, ale buki nie mają zbyt dużo liści i co nieco widać. Ale co widać?
Mamy mapę Compassu „Beskid Sadecki” wyd. XI z 2017 roku. Pokazuje ona ten fragment terenu w dwóch miejscach: na głównym arkuszu po prawej stronie, oraz w ramce w lewym dolnym rogu obok legendy.
i to samo, ale inaczej…
Jak widać, pewnych nazw nie ma, pojawiły się nowe, zmieniły się niwelaty...
Przypomina się w tym miejscu kawał – turyści wychodzą z lasu na widokową halę na szczycie. Wyciągają mapę i rozglądają się po okolicy. Po dłuższej chwili podchodzą do pasącego obok owce bacy i pytają się: baco, gdzie my właściwie jesteśmy? Baca bierze od nich mapę, patrzy na nią, patrzy na góry wokół i po paru minutach mówi – jak by tak wierzyć tej mapie to Wyście są tam. I pokazuje szczyt obok!
Szlak biegnie przez kilka uroczych polanek i w końcu, systematycznie się zniżając sprowadza nas na przełęcz Tylicką. Po poobiedniej sjeście tuptamy drogą w dół i w miejscu, gdzie po lewej stronie las znika wspinamy się na łąkowy, ukwiecony grzbiet nad którym widać cel naszej jutrzejszej wędrówki – Busov.
... i już nieco bliżej z widocznym kościołem w Gaboltovie.
Miedzy nami a wsią dwa strumienie. Rozbijamy się nad jednym z nich.
Cdn…
Zakładki