Hej,
Zawsze miałem mieszane uczucia, gdy kolejne władze zabierały się za kolejne pomniki, tablice itd. Z jednej strony np. taki gen. Świerczewski był przedłużeniem karzącej ręki władzy ludowej. Inni czerwoni towarzysze, zasłużeni dla tej władzy, często mieli na rękach krew rodaków. W pierwszym odruchu człek zawsze myśli, gdy jeszcze gdzieś znajdzie jakąś tablicę czy inną pamiątkę z mrocznego PRL-u, żeby to uprzątnąć, zasłonić, 'zniknąć'. Ale to dlatego, że przynajmniej część mojego życia przebiegała w czasach panowania Moskwitów. Wiedziałem, jaki ustrój nam tu zamontowano, kto i jak to zrobił itd. Ale teraz wyobraźmy sobie, że jakiś człek młody przejdzie po tym placu po pomniku Waltera i co? Czy się tu jakoś dowie o cząstce naszej splątanej historii? Czy będzie miał powód do takiej czy innej refleksji? Czy można zostawić pomnik i opatrzyć go stosownym (np. wg IPN) komentarzem? Że nie bohater a zbrodniarz, czy inaczej jeszcze? Co za 2-3 i więcej pokoleń będą znaczyły takie zatarte miejsca? NIC. Pójdziemy dalej jakąś tam drogą, a zapomnienie będzie nam towarzyszyło i o tyle będziemy ubożsi, gdy będziemy chcieli rozumieć świat. Zabraknie nam tych argumentów, tych własnych refleksji nad historią. Wiem przecież, że lekcje historii dla młodych ludzi są tak samo emocjonalnie nieporuszające, jak lekcje np. ochrony przyrody - bez pokazania miejsc, wskazania na wielorakość pewnych uwarunkowań, złożoność zależności, całe zjawisko jest obojętne, nie odczujemy emocji. Szybko zapomnimy, a muzeum tego czy owego, urządzone przez IPN i inne instytucje? Ilu pójdzie do muzeum, a ilu zatrzyma się w Jabłonkach, by choćby zatlić pecika? I nawet bezwiednie przeczytać tablicę, która nie musi upamiętniać bohatera, tylko wspominać o czarnej karcie historii?
Sam nie wiem, nie mam jednoznacznej oceny takich działań IPN, ale coś mi mówi, że zacieranie śladów, to jakby pomocnictwo w zbrodniach...
Zapomniany Derty:)
Zakładki