geografia się kłania. Ustka, to przecież nie ta sama długość i szerokość geograficzna
. No nareszcie doczekałem się Twojej relacji z ubiegłego roku. Ja też lubię poczytać jak inni zdobywają lub zaliczają bieszczadzkie szczyty. Wszystko bardzo fajnie, ale znając Ciebie, to z aparatem fotograficznym żyjesz w dobrej komitywie, więc dlaczego nie widzę tych falujących połonin?. Będąc w Bieszczadach w listopadzie, to niestety, ale trzeba się liczyć nawet z elementami zimowej pogody. W 2003 roku wracając do domu z Dołżycy 24 października, doświadczyłem ciekawej atrakcji. W nocy spadło ok. 30 cm śniegu, a jechać trzeba było. Przed Habkowcami widzę kilka stojących samochodów, wychodzę i pytam, czy coś się stało?. Usłyszałem, że wszyscy czekają na pług
, ale jak ma pan zimowe opony to może pan jechać. Odpowiedziałem, że mam, ale 500 km do przejechania i pojechałem. Pierwszy ostry zakręt pod górę, wolno pokonałem, na drugim w lewo, stał autobus, a kierowca był w pełnej gotowości do informowania czy nikt, w tym czasie, nie jedzie z góry. Gdy ominąłem autobus, w odległości ok. 30 m zobaczyłem jadący pod górę samochód dostawczy. I tu zaczęła się nerwówka, gdyż coraz gorzej mu szło pokonywanie tego wzniesienia, a ja niebezpiecznie do niego się zbliżałem. Na ile pozwoliły obroty silnika na dwójce, jeszcze zwolniłem i z zapartym tchem liczyłem, że nie zatrzyma się przed wjazdem pod Jabłońską Górę. Odetchnąłem, gdy udało mu się "wdrapać", a dalej to już było z górki
. Praktycznie, dopiero w Lesku zobaczyłem czarny asfalt. To taka mała refleksja do osobistych przeżyć w Bieszczadach. A Ty Jarku pisz dalej, czekam na relację z następne dni.




Odpowiedz z cytatem
Zakładki