Miejsce z wodopojem "pod ręką" znaleźliśmy dopiero na przełęczy między szczytem 1441 a Jasnowcem. Na mapie są narysowane po pd.-zach. stronie przełęczy dwa źródła a wg opowiadań Bazyla, po przeciwnej stronie przełęczy jest taka woda, że się kąpać można. Tutaj zostajemy.
Źródełko zaznaczone na mapie jako najbliższe, w odległości ok. 200 m w poziomie, było suche ale wodę można było znaleźć 100 m dalej, w zaczynającej się tu dolinie potoku. Po stronie "bazylowej" nie było w pobliżu ani kropli wody, a napotkany przez niego strumień płynął pewnie tylko po grubszych ulewach.
Nie mieliśmy ustalonego precyzyjnie planu wędrówki. Odbyła się narada, na której padły dwie propozycje.
1. Schodzimy z grzbietu głównego Piszkonii ale nie schodzimy w doliny, tylko grzbiecikami bocznymi, zboczami, przełęczami, płajami, polankami dochodzimy do Strimby (kolor czerwony).
2. Trzymamy się grzbietu Piszkonii, który za chwile skręci na południe i przez Jasnowiec i Darwajkę sprowadzi do Kołoczawy; stamtąd podejście na Strimbę (kolor niebieski).
Wszyscy uczestnicy wycieczki to stare, wschodniokarpackie łaziki, dobrze orientujący się w terenie, w mocnych butach, z dobrym wyposażeniem turystycznym, z obfitymi zapasami żywności oraz (za wyjątkiem mnie) dobrego zdrowia, więc rozdzielenie się na dwie podgrupy nie stanowiło problemu ani niebezpieczeństwa. Tak więc się rozdzieliliśmy. 2-osobowa ekipa, która podjęła się zejścia ponad 1000 m w dół a następnie podejścia ponad 1000 m w górę, poszła na południe, grzbietem przez Jasnowiec. Maruderzy poczłapali działem wodnym między potokami Suchar i Tereblec na północny-wschód.
Uwaga - kolory moich rysunków nie maja nic wspólnego z kolorami szlaków turystycznych.
Relacje mają to do siebie, że pokazują to, co pokazujący chce pokazać. A nie pokazują tego, czego pokazać nie chce, nie może lub nie ma pomysłu jak to zrobić. Jeżeli nie widzisz na zdjęciach rumowisk i wyciągasz na tej podstawie wniosek, że ich nie było, to się mylisz. Był i gorgan i kosówka, oba na szczęście w ograniczonym zakresie. Moim zdaniem to nie była wymarzona trasa na rower, ale ja się nie znam na jeździe rowerem po górach, podobnie jak na tyralierach.
A wracając do relacji to - choć Wojtek już rozbił obóz - wrócę się jeszcze na moment do wędrówki pod Jasnowiec. Tu na pierwszym planie Horb, który strawersowaliśmy widoczną na zdjęciu ścieżką (tą w lewo) rozstając się ze znakowanymi szlakami aż do Strimby.
Troszkę nas po drodze straszyła ulewa, ale na szczęście doszliśmy do celu po suchemu
Rozbiliśmy się pod Jasnowcem, chyba dokładnie w tym samym miejscu co ekipa Bazyla dwa lata wcześniej.
A i woda była tam, gdzie mówił, tylko znaleźliśmy ją dopiero dzień później, idąc na przełęcz widoczną na powyższym zdjęciu na lewo od szczytu.
W sprawie wyboru wariantu ja poszedłem na łatwiznę: wybrałem większą grupę. Większa była co prawda dopiero jak ja się do niej przyłączyłem ale to akurat detal.
Czterech panów B.
Rankiem drugiego dnia wstawaliśmy nierówno, nasz kierowca dosypiał jeszcze po długiej i męczącej drodze do Kołoczawy, podczas gdy my wcinaliśmy śniadanie. We dwóch wyszliśmy na przełęcz pod Jasnowcem trochę wcześniej, na przełęczy mieliśmy się spotkać w komplecie ostatni raz przed zejściem w doliny. Dzień był mglisty, na szczęście porywisty wiatr z wieczora już się uspokoił.
Z trawersu Jasnowca widoki były całkiem miłe, choć mgliste i chmurne.
Rzuciliśmy jeszcze okiem na miejsce noclegu...
... i weszliśmy do lasu.
Z przełęczy Jasnowiec wydawał się być na wyciągnięcie ręki.
Ręce wyciągaliśmy jednak zupełnie po coś innego
Czekaliśmy na resztę ekipy...
Czterech panów B.
No bo już nie było. Prawie wcale
Ostatnio edytowane przez bartolomeo ; 22-08-2018 o 19:56
Czterech panów B.
No i stało się. Około 8:45 (polskiego czasu) pięcioosobowa ekipa rozdzieliła się, dwie osoby poszły na Jasnowiec i dalej do Kołoczawy, trzy w stronę nieodległej przełęczy Pryslop (nazwa za mapą ACCA). Jak tylko się rozdzieliliśmy zaczęło najpierw siąpić, potem padać a w końcu lać. Buty, atakowane przez mokrą trawę, krzaki i mech, długo nie stawiały oporu wodzie. Spodnie poddały się jeszcze szybciej, kurtki walczyły trochę dłużej. Jak się okazało pod koniec dnia ostatecznie ustąpiły nawet dwa z trzech plecaków, pomimo opakowania ich w przeciwdeszczowe pokrowce. Cóż, takie są góry
Przez chwilę wędrowaliśmy nikłą ścieżką, do dziś się dziwię jak prowadzącemu udawało się na niej utrzymać w dość zwartej gęstwinie. Na szczęście gęstwina chwilami ustępowała, można było rozejrzeć się po otaczającym nas lesie.
Zdjęcie poruszone, ale ciemno było jak późnym wieczorem. Każdą większą przestrzeń witaliśmy z jednej strony z radością i nadzieją na chwilę oddechu, z drugiej strony z obawą przed kolejnymi litrami wody przyjętymi na nogi w gęstych borówczyskach. Tu akurat polana Pryslip, gdzie udało nam się odpocząć i posilić w otwartej chatce.
Do tej polany wędrowaliśmy wspomnianą powyżej nikłą ścieżką, zgubiliśmy ją dopiero na granicy polany. Dalej udało nam się złapać wygodną drogę gruntową, która doprowadziła nas, trawersując szczyty 1342m 1443m, na polanę pod Zanogą 1502m. To było ostatnie miejsce, w którym na tej trasie widzieliśmy zbieraczy borówek. Dalej był gąszcz. Gęsty i dziki gorgański gąszcz, na szczęście bez kosówki
Na podejściu pod Zanogę jeszcze przez chwilę mieliśmy wrażenie, że jakaś ścieżka nam pomaga, ale dość szybko zdaliśmy sobie sprawę, że idziemy na dziko. I tak przedzierając się przez krzaki, borówczyska, młodniki bukowe i świerkowe, wiatrołomy i wszystko co jeszcze las może zaoferować, zdobyliśmy Zanogę i Deniaskę 1283m. Pod Deniaską po raz pierwszy ujrzeliśmy grzbiet prowadzący na Strimbę.
Jeszcze kawałek przez las, przez bujne mchy na maleńkich polanach...
i wreszcie, ku naszej radości, pojawiła się Ona. Droga! Kto nigdy nie przedzierał się z plecakiem przez gęsty las nie będzie rozumiał tej radości
Droga w mig zaprowadziła nas na polanę Płai pod Steniakiem 1543m, miejsce naszego drugiego noclegu. A na Płaju dobra wszelakiego...
Nie dało rady tego wszystkiego przejeść!
Czterech panów B.
Jakoś się następnego dnia znalazł :
Jest to dokładnie to miejsce - równiutkie jak stół więc wręcz zapraszające do rozstawienia namiotów. Drewna w okolicy nie brakowało, jak widzę na zdjęciu, było też osiągalne w miejscu drugiego Waszego noclegu. Jak więc było z ogniskami? Co przy nich spożywano? Wiem, że kur nie zabraliście ale może chociaż konia...konia...koniaczek
"Rozum mówi nie raz: nie idź, a coś ciągnie nieprzeparcie i tylko słaby nie ulega; każdy z nas ma chwile lekkomyślności, którym zawdzięcza najpiękniejsze przeżycia." W. Krygowski
Pierwszego wieczora wichura łeb urywała, trzeba byłoby schodzić na ognisko znacznie niżej. A na to, po całonocnej podróży, nikt nie miał siły.
Do drugiego wieczoru jeszcze w relacji nie doszliśmy. Aktualnie wcinamy jeżyny, borówki i maliny. Garściami
Czterech panów B.
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki