To, że jesienią pojadę w góry wiedziałem od dawna. Z nałogiem nie ma co walczyć. W myślach już od dawna nosiłem plecak, rozbijałem namiot i rozpalałem ognisko. Na mój zew wyprawy odpowiedziała dwójka znajomych więc jedziemy w trzyosobowym składzie, z jedną niewiastą. Padło na Gorgany. Już pięć lat mija jak nie łaziłem po ukraińskich górach więc z przyjemnością wrócę w tamte tereny. Trzeba odpocząć od cywilizacji i tłoku.

DOJAZD - 13 października - Sobota

W nocy wyjeżdżamy autem z Lublina i przed świtem ustawiamy się w kolejce na przejściu w Krościenku. Na granicy stoimy 2,5 godziny. W końcu śmigamy dalej w miarę głównymi drogami przez Chyrów-Sambor-Drohobycz-Stryj... Jedzie się całkiem nieźle, na tym odcinku drogi były całkiem znośne. Zabawa się zaczyna gdy przed Kałuszem trzeba odbić w drogi lokalne by dojechać w głąb gór. Ostatnie 30 km trasy jechaliśmy ponad 2 godziny. Slalom pomiędzy dziurami pomaga przetestować układ kierowniczy, czy nie ma żadnych luzów.



Po drodze, nad Łomnicą, robimy postój by zaczerpnąć górskiego klimatu i coś przekąsić.



W końcu gdzieś po 15.00 udaje się dotrzeć do Osmołody. Zaglądamy do Wiktora, który wynajmuje pokoje. Niestety ma komplet, więc rozbijamy namiot obok, na jego polu namiotowym. Jest wiata, woda, a nawet prąd. Przy posiłku oczywiście asystują nam dwa niewinne koty, one tylko się przyglądają...



Zapada zmierzch, robi się chłodno, siedzimy sobie pod wiatą konsumując różne rzeczy i podziwiając gwiazdy...



Jutro ruszamy w góry...

C.D.N.