A w wersji papierowej będzie można gdzieś tę opowieść znaleźć? Bo skoro ilustracje już też są to rozumiem, że jest to w planach. A ja bym chętnie nabyła. :)
A w wersji papierowej będzie można gdzieś tę opowieść znaleźć? Bo skoro ilustracje już też są to rozumiem, że jest to w planach. A ja bym chętnie nabyła. :)
c.d.
- Zsiadł z konia i oddał go pod opiekę stajennego posługacza . Przybył do rzadko przez siebie odwiedzanej zajezdnej przytuły
Posadowiona była przy odległym i niezbyt bezpiecznym trakcie . Nawiedzana przez
różnego autoramentu gości , wśród których nie brakowało i takich , którym przy
narodzeniu nie przyświecały zbyt jasne gwiazdy.
- Witajcie szlachetny Beczu – zajezdnik poznał go i gnąc się w ukłonach zamaszyście
zapraszał do środka .- Przy szynkwasie spocznę tymczasem – Jurko sadowił się przy zajezdnej ladzie -
słów kilka chętnie zamieniłbym z wami .- Śmiało panie , siadajcie gdzie wola wasza , już wam wieczerze naszykować karzę .
Tymczasem miodu , trójniaka mego sycenia , pokosztujcie .
Z pod lady wydobył omszały gliniany gąsiorek i ulał przybyszowi słuszną miarkę .
Jurko , dyskretnie począł lustrować zgromadzonych w izbie biesiadników .
Grupa zapewne miejscowych kmieci , głośno rozprawiających o zaletach swoich koni.
Wyglądało na to że opijali jakiś handel , który nie mógł odbyć się bez rozpicia kilku
kwaterek siwuchy .
W ciszy i w powadze posilali się trzej stateczni jegomoście , zapewne kupcy , udający
się gdzieś daleko zakupić lub też sprzedać swój towar .
Tam gdzie światło świec słabiej rozpraszało zalegający izbę mrok przycupnęło dwóch
marnie odzianych włóczęgów . Z nad szklanic z cienkim tanim piwem rzucali szybkie
spojrzenia taksując obecnych biesiadników .
Z wielką chęcią zapewne zważyli by im mieszki i sakiewki , gdyby tylko nadarzyła
się sposobność ku temu .- Kim jest tamten jegomość – zaradnik ruchem głowy wskazał samotnie siedzącego
w ciemnym kącie .
Zaciekawiło go to że gospodarz pijąc ze swojej szklanicy , drugą postawił naprzeciwko.
Jakimś niepojętym sposobem z obu naczyń ubywało złocistego trunku.
- Ten to stary Ostapczuk , przychodzi tu ze swoim wychowankiem , tamten niewidzialny
bywa ale piwo , tak jak i widziany gość spija .
Nie przepadam za nimi bo mimo że stary płaci za wszystko , nie zdarzyło się jeszcze
żebym , otrzymaną od niego srebrną monetę , nazajutrz odnalazł .
Co ja nie wymyślałem , zamykałem w skrzyni , spałem z sakiewką zawierającą zapłatę .
Wszystko na nic , nic nie pomaga , moneta niezmiennie znika i przepada .
Dobrze chociaż że wiele nie piją , jeno po szklanicy .- To inkluz , taka właśnie szatańska moneta , wychowanki moc nad nią mają toteż gospodarz
nią obdarowany nigdy niedostatku nie zaznaje .- Jest jakaś rada na to ? Bo strat już nie zliczę a dowieść mojej szkody nie potrafię .
- Gdy wam dzisiaj tym inkluzem zapłaci , ukryjcie go w soli .
Tej jak wiadomo , sługa Ostapczuka nie znosi , więc srebra w nocy nie odzyska .
Rano kupcom odjeżdżającym ją wydajcie i niech jedzie gdzieś , gdzie już nikomu
szkodzić nie będzie .
To jedyny znany mi sposób .- Ech , żebyście tylko rację mieli – zatroskany zajezdnik nalał Beczowi kolejną miarkę
wybornej miodowej nalewki .
Tymczasem gospodarz popijający ze swoim niewidocznym towarzyszem , dokończył
złocisty trunek , wziął drugą również pustą szklanicę i odstawił na zajezdną ladę.
Obok położył brzęczącą monetę i nie czekając na resztę , skierował się do wyjścia .
Ucichł gwar w izbie i wszyscy w milczeniu , spojrzeniami rzucanymi przez ramie
obserwowali wychodzącego .
Niepojętym sposobem zanim doszedł do ciężkich zajezdnych drzwi , te same rozwarły
się przed nim , po czym wyszedł nie trudząc się ich zamknięciem . Uszedł już kilka
kroków zapewne , gdy odrzwia zatrzasnęły się z hukiem.
Przez dobrą chwilę w pomieszczeniu cicho szeptano ,zanim zwykły gwar znów zlał
się w jeden , zwyczajny w takich przybytkach szum .- Rady waszej posłucham – zajezdnik upychał otrzymaną sztukę srebra w drewniane naczynie
wypełnione solą .- Jutro , jeżeli ocaleje w świat ją wyprawię .
może jeszcze jakiś fragmencik :
- Dajna , piwo się grzeje na piecu , przypilnuj , dopraw i przynieś gościowi – zajezdnik
zbliżył się do ławy i uścisnął dłonie zaradnika .- Pomówić z wami chciałem i jak zwykle o poradę prosić – przysiadł naprzeciwko i
wyłuszczał nurtujący go bolesny przypadek.- Onegdaj , gromadząc zapasy na zimę , spory wór ze zbożem jakoś tak nieszczęśliwie
podniosłem . Ból srogi w okolicy kręgosłupa poczułem , doskwiera mi już dość długo
i mimo że zelżał to całkiem ustąpić nie chce .
Ruszam się przez to już nie tak żwawo jak dawniej a i nie podniosę tyle co kiedyś .- Tak , tak , częsta to przypadłość u ludzi wielce utrudzonych pracą . Macie tu – Jurko
już szukał w swej przepastnej torbie podróżnej - siemie lniane , które po zmieleniu
i ugotowaniu – przykładajcie .
Równie dobre są podgotowane plastry cebuli jako okład stosowane .
Uważajcie co by was nie przewiało , zwłaszcza spoconego. Są to sposoby doraźne mające
szybką ulgę przynieść i ból ukoić . Na dłuższe leczenie najbardziej sposobna będzie
owcza skóra , czysta i dobrze wyprawiona .
Pościelicie ja sobie w łożu , pod prześcieradłem , włosem do góry układając .
Spać się też na niej starajcie , już na zawsze .- Mam ci ja tych skór sporo – zajezdnik podniósł się ociężale – od dawna owce trzymam .
Tymczasem cebuli na okład sparzę a wam Beczu stokrotne dzięki , rady wasze jak zwykle
nieocenione i pomocne .
Podążył do swojej kuchni mijając córkę niosącą garnuch , pachnącego ciemnego piwa.- Postawiła przed gościem , usiadła naprzeciwko i wlepiła roziskrzone spojrzenie w zaradnika.
- Panie Beczu , od Sławka wiem o waszych przejściach i przygodach z topielicą , spotkaliście
ją jeszcze kiedyś ? Bardzo was proszę , opowiedzcie . Czasu do snu jeszcze sporo , opowiecie ? Z nadzieją w oczach szybko chwyciła i uścisnęła dłoń przybysza.- Znając Banduryka na pewno przygodę mą , pięknie ubrał i przyozdobił , gdzież mi się
z nim równać w bajdurzeniu .- Po tej niezbyt miło przeze mnie wspominanej przeprawie, trzeba ci wiedzieć że omijałem
te tereny , często nadkładając drogi . Za pazuchą nosiłem wysuszony piołun , mając na uwadze jego moc w odstraszaniu wodnych stworzeń . Z czasem wykruszył się i utraciłem
go trzepiąc z podróżnego kurzu sukmanę . Nie zwróciło to mojej uwagi jako że o zdarzeniu
powoli zapomniałem .
Pewnego razu po trzech lub czterech latach , przejeżdżałem przez oną okolicę i trochę się
śpiesząc postanowiłem nie nadkładać drogi . Podążałem przez podmokłe zarośla i uroczyska
jakich nie brak wokół tamtejszych starorzeczy .
Było już po południu i po moczarach snuć się zaczęły mgły przedwieczorne . Koń strzygąc
uszami , nie ponaglany raźno podążał nikłą ścieżyną . Przyznam że zacząłem żałować
obranej pochopnie drogi . Ale odwrotu nie było .
Tymczasem luźne tumany mgły poczęły kłębić się wokół nas , drażniąc mojego wierzchowca a mnie zimnym tchnieniem przyprawiać o ciarki , przebiegające po plecach.
Mgliste strzępy zaczęły przybierać ludzkie postacie i otaczać nas coraz ciaśniejszym
kręgiem . Dało zauważyć się jakby zwiewne kobiety ale o odpychających upiornych
twarzach .
Dwie z nich – Jurko przerwał , podniósł garnuch i pociągnął spory łyk piwa – chwyciły
mego rumaka za uzdę , inne uczepiły się strzemion , zamierzając wstrzymać nas a następnie
zapewne powalić .
Zrozumiałem że jeśli upadniemy to już niechybnie po nas , poderwałem konia jak do skoku
i dźgnąłem go w bok ostrogami . Mój wierzchowiec wspiąwszy się na tylne nogi , potrząsnął potężnie łbem , po czym pomknął niczym z łuku wypuszczona strzała .
Z całych sił starając się nie spaść z galopującego rumaka , umykaliśmy z przeklętych
mokradeł . Gdzieś za sobą usłyszałem miłosne – mój ci ty Jurko – po czym rozległ się
przeraźliwy , głośny śmiech .- Od tej pory , wierz mi naprawdę staram się omijać te topieliska .
- Aż się sama wystraszyłam waszej opowieści – Dajna zerwała się żwawo .
- Posłanie wam na ławie zaraz naszykuję.
Witam po długiej nieobecności czas by znowu sie odezwać. Lisku Twoja "bieszczadzka tfurczośc" jest napisana w fajnym klimacie połykam Każdy fragment z zaciekawieniem. Pozdrawiam Wszystkich forumowiczów z daleka!!!!
Ano witaj friber , miło że czytasz moje ......a poza tym wracaj , bo wiesz że :
nie ochłodzisz się już w wodzie , która rzeką popłynęła
nie ogarnie cię już tchnieniem , wiatr niknący za Otrytem
a i jeszcze fragmencik :
Przed wieczorem dotarł do niewielkiej śródleśnej osady . Wezwano go do młodej z zamożniejszych włościan wywodzącej się dziewczyny . Zachowanie jej mocno zaniepokoiło
najbliższą rodzinę jak i otoczenie. Ojciec z matką na przemian zdawali relację przybyszowi.
- Panie dziw jakiś niepojęty – gospodarz z roztargnieniem drapał się po siwiejących kudłach.
- Będzie dni kilka jak jej się całkiem odmieniło
- Z łóżka wstawać przestała , wzrok wbity gdzieś tam przed siebie i głosem nie swoim
- przemawia . Drze szmatki na sobie , do krwi się rani , nijakiego kontaktu z nią nie ma .
- Męskim głosem , grubym i grzmiącym niczym echo w studni ; nas wyzywa – dodała
zapłakana matka .
- Oczy ma szalone jakieś , strach w nie spojrzeć – dodała młodsza , siostra zapewne .
Zamilkła zgromiona wzrokiem gospodarza - Cichaj dziecino , sami poradzimy .
Becza mając jako taki ogląd na sprawę , począł powoli szykować się do przeprawy .
Z sakwy wyjął gliniane naczynko , nakład weń ruty zwanej wdzięcznym zielem po czym
podszedł do domowego pieca. Z popielnych pokładów wyjął kilka żarzących się węgli i umieścił
je w gliniaku . Podmuchał lekko , z naczynia zaczął unosić się lekki dym.
- Przyślijcie mi tu dwóch krzepkich ludzi – zarządził - sami opuścicie nas i nie wchodźcie pod żadnym pozorem .
Gospodarz z rodziną śpiesznie opuścili izbę a po chwili do środka weszło dwóch słusznej
postury kmieci. Zaradnik polecił im stanąć , po obu stronach łoża .
-Przytrzymacie ją tylko żeby krzywdy nam ani sobie nie uczyniła .
Zbliżył się do dziewczyny , zdawała się nie rozumieć że coś się wokół niej dzieje.
Pustym wzrokiem toczyła wkoło na nic nie zwracając uwagi . Becz dmuchnął delikatnie w
naczynie , owiewając ją wonną chmurką dymu . Miarowym monotonnym głosem zaczął
wymawiać starożytne imiona złych bytów . Szkodzących ludziom od zawsze i nie wiadomo
do kiedy . Przy niesławnym imieniu Baldaroch w dziewkę jakby grom strzelił . Z rykiem
godnym rannego niedźwiedzia szeroko rozkładając szponiaste dłonie , rzuciła się do oczu
zaradnika . W porę pochwycona i nie bez trudu , została usadzona na pościeli .
Szarpiąc się i szamocąc mamrotała nikomu nieznane słowa , tocząc z ust płaty piany .
Zmierzwione i skołtunione włosy zakrywały jej obłąkaną twarz .
- Opuść ją i w nas nie zostawaj , z dymem tego ziela szczeźnij – Becz monotonnie ale i bez
- trwogi powtarzał pomocne formułki.
Czas płynął a walka stawała się jeszcze bardziej bezwzględna i zacięta . Na próbę dotknięcia
przez zaradnika ofiara zareagowała gwałtownymi torsjami . Zwróciła pokarm z trudem podany
jej przez matkę . Pomocnicy z przerażeniem w oczach ostatkiem sił powstrzymywali się
przed wybiegnięciem z tej przeklętej izby .Po długich nie mających końca wrzaskach dziewczyna
zamilkła , wyprężyła się niczym leszczynowa laska . Zwiotczała nagle , zamknęła oczy i opadła na
nieludzko skotłowane posłanie .
Pomocnicy na gest Becza powoli odsunęli się od łoża . Podszedł dotknął dłonią czoła . Ogień
i rozpalenie powoli opuszczało miarowo oddychającą dziewczynę .
-Dziękować wam z serca chciałem , za pomoc – gospodarzy poproście .
Panie , syn mój do niej cholewki smalił , zdatne dziewczę było , jak tu nie pomóc – jeden z kmieci
wytarł ręką zroszone potem czoło . Do izby weszli gospodarze . Przez otwarte odrzwia ze strachem zerkało pozostałe rodzeństwo . Matka podeszła z cichym płaczem do śpiącej.
- Śpi teraz , ostawcie niech trochę odsapnie , potem obmyjcie i nakarmcie .
- Macie tu arlika , dziurawcem go zowią , spokój ducha i wytchnienie na nią sprowadzi.
- Napar przyszykujcie , i pić jej dawajcie – niebawem zdrowie odzyska .
- Panie , na wieczerzę prosim , w komórce posłane na noc , koń też sowicie zaopatrzony
c.d.
Za oknami wciąż szalała śnieżna zamieć , mimo to do drzwi głośno ktoś załomotał .
Zajezdnik wyszedł za lady i wycierając ręce w fartuch bez pośpiechu odsunął zasuwę .
Do izby wraz z wirującym śniegiem wtoczył się okutany w futra przybysz.
Zapewne dobry znajomy , gdyż po serdecznym przywitaniu gospodarz powiódł go do
oddzielnego alkierza . Zniknęli za przepierzeniem .
-To Szandor łowca z tamtej strony gór – Dajna szeptem informowała Becza .
Dobry i zawzięty myśliwiec , ojcu mięsa przeróżne przynosi . Powiadają że łuk swój i rohatynę
przedziwnie zamówione ma , ponoć nigdy nie chybia .
Zatraca się jednak w tych łowach i mimo że urodny to dziczeje coraz to mocniej .
Dawniej chociaż i zagadał , jakiś żart czasem rzucił . Teraz widzicie , niczym wilk spode łba
spoziera .
-Znana to przypadłość pośród łowców – Becza w zamyśleniu potarł ręką brodę.
W głowach im się od tych namiętności myśliwskich dziwne myśli lęgną .
Tropiąc i ścigając wszelakiego zwierza rzadko z ludźmi do czynienia mają .
Drzwi od alkierza uchyliły się i w izbie pojawił się zajezdnik z niedawno przybyłym .
Podeszli do siedzących przy ławie . Gospodarz przedstawił milczącego łowcę i usiedli zaproszeni zachęcającym gestem Becza .
-Ten tu przybysz – zajezdnik gestem wskazał Szandora , bardzo mi oddany i pomocny jest .
-W dobrej cenie i dużo mięsiwa przynosi , troskam się przeto o niego co by jak najdłużej w
zdrowiu pozostawał. Resztę pewnie Panie znacie – wymownie spojrzał na spuszczającą oczy córkę.
-Porady jakowejś chętnie wysłuchamy .
-Jest wyjście z tej opresji i jakaś nadzieja - Jurko po raz kolejny zmierzył przybysza wzrokiem .
Miał przed sobą młodzieńca o kruczoczarnych włosach również ciemnych choć „nieobecnych „
oczach . Gibką i zwinną sylwetkę osiągnął w ciągłej za zwierzem pogoni .
-Musisz – tu sięgnął do swej nieodstępnej sakwy – zażyć ten oto specyfik . Wyjął spory trzosik
napełniony ususzonym i utartym na miałko zielem . Był to korzeń lubiśnika zmieszany z pokrzywą i nasionami orzecha . Zalecał go raczej starszym , chcącym wzbudzić w sobie
wygasłe emocje .
- Łowów na ten czas poniechaj , dziewkę jakąś krasną zapoznaj i poświęć jej chwilę .
Futrem puszystym zapewne , względy jej zdobędziesz . Potem daj się nieść nurtom losu .
Polować możesz nadal ale gdy głowę ci inne myśli zaprzątną , nie zatracisz się i nie przepadniesz gdzieś w kniei .
- Mądrze prawicie – po raz pierwszy odezwał się Szandor .
- Posłucham , na czapkę – wydobył z sakwy i położył na ławie dwie piękne skóry z kun. Podniósł się i bez słowa zniknął za drzwiami.
- Wyjdzie z tej swojej łowieckiej pasji ? Jak myślicie – Dajna wpatrywała się w zaradnika.
- Wielką namiętność tylko inną namiętnością osłabić lub zniweczyć można . Zobaczymy.
Dniało , Jurko przebudził się i przeciągnął na wygodnym posłaniu . Usiadł ziewnął przeciągle i
rozpostarł trzeszczące stawy . Drzwi otworzyły się i do izby wszedł powracający skądś gospodarz
W obu rekach dzierżył potężne poroże jelenia. Była to pora w której mocarne byki pozbywały się
swojego imponującego oręża . Nie potrzebny już po jesiennym rykowisku , traciły gubiąc go po
leśnych wertepach . W niedługim czasie nasadzały nowy i nierzadko potężniejszy wieniec.
- A gdzieście to wędrowali że wam taki okaz w ręce wpadł – Jurko podszedł i przejął zdobycz z rąk gospodarza .
Zważył ich ciężar w dłoniach i szybko policzył szpiczaste , białe jak śnieg końcówki.
- Po dziewięć i waga nielicha – podsumował .
- Daleko nie chodzę – zaśmiał się zajezdnik - nieopodal w czas letni stogi z sianem sprawiam . Sam go nie skarmię bo w czas zimowy żywizny wiele nie trzymam .
- W głuszy teraz zwierzynie ciężko toć i podchodzi . Ja im siana nie żałuję toć i takie
gnaty w podzięce zostawiają .
- Weźcie sobie Panie, mnie za bardzo do niczego nie zdatne – zresztą dozbieram sobie.
- Jako że z kształtu i barwy piękne , chętnie je zabiorę . Jednak nie za darmo bo wy chociaż
by i na sianie stratni jesteście . Te za ozdobę posłużą ale miejcie na uwadze i odłóżcie mi
kilka mniejszych . Zmielić to trudno ale szczypta z lubiśnikiem pomieszana i z piwem
podgrzanym spożyta – jurności niespożytych , przyczyną jest.
Jurko wyjrzał na zewnątrz , po wczorajszej zadymce nie było ani znaku . Po smacznym , podanym przez Dajne posiłku , osiodławszy konia - nieśpiesznie wyruszył w drogę.
Jeżeli ktoś to jeszcze czyta to c.d.
- Znów panie Beczu uratowaliście mi skórę , jakieś dobre bóstwa postawiły was na mojej
drodze . Nie przeczę że sam błądzę często , co przyczyną moich upadków jest i szkód
na zdrowiu poniesionych .
Ale, ale , rzeknijcie ; zdarza wam się błądzić ? Cokolwiek by to miało znaczyć.
- Błądzić ? - powiadasz , ano jak każdemu , zdarza się .
Pamiętam , było to jesienią , dni coraz krótsze , jechałem lasem – zdawać by się mogło
dobrze mi znanym .
Dróżka wyraźna i nie kręta , wiodła prosto do większego i dość ruchliwego traktu .
Razem z moim wierzchowcem pokonywaliśmy ją już wielokrotnie .
Powieki ciążyły mi dość mocno i będąc pewny orientacji mojego rumaka nie walczyłem
z ogarniającą mnie sennością . Zdarzało mi się sypiać w siodle , łapiąc krótkie chwile snu
podczas monotonnych podróży .
Przebudziłem się raptem , nie wiedząc jak długo we śnie jechałem .
Zapewne nie długo bo też słońce , dość wysoko jeszcze stało .
Koń potknąć się musiał i tym wywołany wstrząs , wybił mnie z błogiej drzemki .
Potknął się na w miarę równej drożynie ? - rozejrzałem się wokół chcąc rozpoznać okolicę.
Ale gdzie tam , wokół nieznane mi wertepy , jakieś zarośnięte jary i dziko szumiące leśne
strugi .
W myślach odtwarzałem układ w miarę dobrze znanego mi lasu oraz swoje w nim umiejscowienie. Nic mi się nie zgadzało , słońce nie świeciło tam gdzie powinno i nie
zmierzało w tą co zwykle stronę. Takie miałem dziwaczne odczucia .
Coraz bardziej skołowany zyskiwałem pewność że to Błędny , znany ze swej lubości
w kołowaniu ludzi , mną się zabawiał .
- No dobrze , udał ci się żart , chylę czoła – rzuciłem głośno w otaczające mnie zewsząd
zarośla .
- Ukaż się i zakończ już to zwodzenie mnie , sowicie się okupię .
Jak spod ziemi , przede mną , pojawił się schludnie odziany staruszek , z laska w ręku.
Tak go też wielu już spotkało i opis między ludem , dość dokładny krążył .
- Wskaż mi drogę właściwą a co będę mógł to ci ofiaruję .
- Zniknął w mgnieniu oka i zza pleców moich usłyszałem – Potrzebuję ja czegoś ? Chyba nie .
Szybko odwróciłem głowę , lecz on znów , będąc przede mną , głośno rechotał .
- Śmiało, śmiało , nie ociągaj się , choć za mną choć za mną – to znikał to pojawiał się
w coraz to innych miejscach .
- Nie po drodze nam razem , widzę – głośno zakrzyknąłem – nic to , Dziewannie datek
złożę . Ona mnie wysłucha .
Nachyliłem się nad sakwą z zamiarem wydobycia wstążki o pięknej żółtej barwie .
- Znasz panią lasu tego – szyderczy uśmiech spełzał z jego twarzy .
- Znam czy nie znam , nie twoja troska . Podarek dla niej wiozę i chętnie jej ofiaruję -
nic ci do tego .
- Ech , ta moja głowa , ważne spotkanie mam a zapomniałem , bywaj – starszy jegomość
w czarnym , dobrze skrojonym przyodziewku , rozpłynął się niczym strzęp zimnej mgły.
Wstęgę o mieniącym się złotym kolorze , przywiązałem do nieopodal rosnącej leszczyny
polecając się bogince pomocnej podczas leśnych eskapad .
Nie mając lepszego pomysłu , skierowałem konia wzdłuż strumyka , zamierzając wraz z wodą , dotrzeć do ludzkich siedzib .
Rzeczka co rusz tężała , łącząc swoje wody z kolejnymi strumykami.
Pod wieczór dotarłem do osady oddalonej o pół dnia drogi , od mego pierwotnego celu
podróży .
Czyta a jakże.
dokończenie jednego z rozdziałów :
Ledwie wjechał na podwórze dostrzegła go Dajna i jak wicher podbiegła .
- Panie Jurku , witajcie ileż ja mam nowin , zachodźcie do środka .
- Czekaj , czekaj , sakwę tylko wezmę no i konia by oporządzić – śmiał się przybysz.
- Iwaśko migiem – Dajna zakrzyknęła w stronę i tak szybko nadbiegającego posłużnika
- Strawę tylko wam podam i już opowiadam – jak wrzeciono zakręciła się po izbie.
- A co to za nowiny , Becza dobrze udawał zainteresowanie dziewczęcymi sprawami .
- Sławko – Banduryk nas nawiedził – wyszeptała .
- Niech no tylko go dorwę – Jurko bez złości pogroził palcem .
- Poniechajcie go Panie , sam los srodze go pokarał .
Otóż , jak usnęliście , zbój przez was pojmany usilnie zaczął Sławka bogactwem mamić.
Wspomniał o ciasnej szczelinie , niby lisia nora – znajdującej się nieopodal .
Podczas ucieczki po udanym rabunku już , już , pogoń go dochodziła .
Trzos pełny i brzęczący , bojąc się pojmania w dziurę wrzucił . Do tej pory , nie wydobył go z
racji ciasnego i głębokiego otworu .
Umyślili psa żywicą klejącą nasmarować i do onej nory wyprawić . Dukaty do sierści przylgnąwszy , razem z psiną na wierzch się wydostaną .
Sławko zwietrzył duży łup i dał się omamić łotrzykowi . Skoro usnęliście , więzy mu przeciął
i cichcem pomaszerowali ku nieodległej górze .
Psa nazbieraną naprędce żywicą oblepili i wepchnęli do wskazanej przez zbója szczeliny.
Poszedł chętnie wietrząc zapewne pomieszkującego wewnątrz zwierza .
Po chwili dało się słyszeć dochodzące spod ziemi odgłosy walki.
Dobiegały z różnych miejsc podziemnego labiryntu . Po pewnym czasie wszystko ucichło.
Na próżno nawoływali i nasłuchiwali w wielu otworach . Cisza , pies nie wyszedł .
Oznaczało to tylko jedno – trafił na borsuka który bez trudu potrafi zakopać atakującego go
napastnika. Nic nie wskórawszy poczęli zbierać się do odejścia .
Sławko schodząc przodem nawet nie poczuł mocnego , rozbijającego mu głowę uderzenia .
Ocknął się już pod wieczór . Głowa bolała go nieznośnie ale żył . Z całego dobytku pozostała
mu tylko jakaś szmatka . Z trudem dowlókł się do strumyka gdzie obmył się i ugasił pragnienie.
Tam nad ranem odnalazł go jego wierny pies . Widać , zdołał odkopać się i ujść z matni.
Na pociechę w jego skudłaczonej i posklejanej sierści Banduryk znalazł kilka błyszczących
monet . Wystarczyło na jakie – takie odzienie i nawet nie najlichszego wierzchowca .
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki