Tekst najpierw do korektora , należało by dać - takie dochodzą mnie słuchy .
Zgadzam się ; poszukuję usilnie - gdyby coś - ktoś , wdzięczny będę .
A tymczasem fragmencik innego rozdziału :


Leniwie kołysząc się w siodle , powoli zmierzał w stronę niedalekiej rzeczki . Za nim kroczył
na rzemieniu prowadzony luzak , objuczony zebranym różnorakim zielskiem .
Zjeżdżał z łąk leśnych i nad leśnych połonin . Czas był do zbioru sposobny co Becz
skrzętnie wykorzystać zamierzał . Na jucznym rumaku kolebały się pęki ziela goździkowego
przez lud zwanego kuklikiem . Pomocne na dolegliwości brzucha , jak choćby biegunki bolesne.
Zajezdnicy maili nim piwa i nalewki , Jurko zaś korzeń kuklika z powodzeniem do farbowania
wełny , na rudo – złoty kolor , używał .
Na wewnętrzne dolegliwości wiózł przywrotnik , od wypaśników go zażywających ; pasterskim
zwany . Niemoc nerek tudzież wątroby , uleczyć potrafił .
Nad brzegi wartkiej górskiej rzeczki , wiodła go chęć ukopania kilku korzeni topienia zwanego
też łopuchem . Utarty , zmieszany z sadłem na skórne dolegliwości zdatny bywał .
Wiedział też że dziędzierzawa , diabelskie ziele o niepoznanej mocy rosnąć tu zwykło .
Nie używał go często i innym z rzadka stosować pozwalał . Źle dobrana porcja jeśli nie szaleństwo
to śmierć sprowadzała .
Dojeżdżając do strugi uchem złowił głuchy odgłos uderzeń kamienia o kamień .
Z za traw wysokich dojrzał kudłatego starca , który zdjęte z siebie liche odzienie moczył w bystrej
wodzie i monotonnie opukiwał płaskim kamieniem .
Podniósł głowę , spojrzał na przybysza i przybliżył się.
Witajcie Panie – proszalnik poznał był Becza - dajcie rady dobrej , wspomóżcie w potrzebie.
Co też za zmartwienie macie – Jurko domyślił się kłopotów włóczęgi .
Robactwo Panie odzienie me oblazło , nijak usunąć nie podołam – co czynić , inszej szaty nie mam
-Puki ciepło i słońce wysoko zanieście na skraj lasu . Na kopce robotnic mrówczych rozłóżcie .
W niedługi czas uporają się z natręctwem , Później tylko strzepnąć trzeba .
-Panie z wiatrem pędzę , życie mi ratujecie .
Becz zsiadł z konia i podprowadził do wody . Dziad proszalny pozbierał swój dobytek i grzebiąc
w sakwie podszedł . W wyciągniętej ręce dzierżył nieżywą gadzinę . - Weźcie Panie , dla was
zdatniejsza będzie . Jurko bez odrazy wziął podarek i obejrzał dokładnie . Powąchał a widząc że
świeża , skierował się ku swoim sakwom.
Przyda się , gadzinówkę sporządzę , sami ubiliście ? - A jakoś tak pod kostur podpełzła .
Proszalnik nie wdając się w dalsze dysputy żwawo zmierzał w stronę nieodległego lasu.
Jurko tymczasem do antałka napełnionego mocną okowitą , upychał stalowej barwy nieżywą żmije.
Gadzinówka , napitek nie służył do zamroczenia głów ludzkich . Częściej bydlęta nim ratowano
dolegliwością dotknięte różną . Lud wcierał zaś trunek w miejsca na ciele schorzałe , ulgi niekiedy
doznając.
Pod wieczór powoli dojeżdżał pod własną sadybę . Stała w przytulnej dolince nieopodal z gór
spływającego strumyczka . Od wiatrów odgrodzona szpalerem dorodnych jesionów. Przyjazne
to drzewo w mocarne korzenie zaopatrzone , za nic ma najdziksze nawet dujawice .
Z daleka dostrzegł kilkoro luda spoczywających w pewnym oddaleniu od sadyby .
Cierpliwie , nie bez ważnej przyczyny zapewne – oczekiwali gospodarza .
Sadyba z modrzewiowych bali wzniesiona – mieściła pod jednym dachem szereg użytkowych
izb . Mieszkalne pokoje graniczyły z wozownią i niedużą stajenką .
Pod wysokim progiem leniwie rozłożył się ogromnych rozmiarów pies pasterski .
Niby nie zwracając na nic uwagi , wyczuwało się że i niedźwiedź nie przedarł by się do chaty.
Z resztą nikomu nie zaświtało by w głowie wejść tam bez pozwolenia lub pod nieobecność
gospodarza . Widywano tam węże mleko z miski pijące , opowiadano o niewidzialnych i mrocznych sługach karpackiego zaradnika.. Becza choć znał te bajędy zbywał je milczeniem .
Domu strzec pomagały , szkody nikomu nie czyniąc.
Powitawszy oczekujących , zsiadł z konia , rozsiodłał i odprowadził do stajenki . Powrócił
rozsiadł się na ławie i gestem zaprosił przybyszów .
-Z czym tam moi drodzy przybywacie – odezwał się wodząc wzrokiem po nielicznej gromadce.
Pierwsza podeszła skromnie odziana kobiecina - Panie , Stefana chłopa mego jakaś zaraza
dopadła . Na oddech mu coś zaszkodziło i opuścić nie chce . Kaszle jednym cięgiem aż się
zanosi . Krwią pluć zaczyna - obtarła zapaską łzami nabiegłe oczy .
-Miodunki wam dam to mu napar uwarzcie – spod okapu chaty wziął wiecheć suszonego
ziela .- Nie trzeba , idźcie zdrowi – podał jej tym samym gestem odsuwając rękę wyciągniętą
z kilkoma miedziakami. Odeszła ukłoniwszy się z wdzięczności .
Podeszło młode małżeństwo , kobieta z dzieckiem przy piersi. - Panie imię pierworodnemu
nadali byście . Wiemy że trafnie to czynicie .
Jurko uśmiechnął się w duchu – lubił tą ceremonie i chętnie ją odprawiał .
Wziął wtedy delikatnie podanego mu malca i uniósł lekko przed sobą . Niewyraźnie wyszeptał
kilka zdań , po czym głośno zaczął wymawiać męskie imiona .
Malec gwałtownie oderwany od piersi donośnie wyrażał swoje niezadowolenie . Zamilkł i uspokoił się przy imieniu Maciej . - Zostało wybrane .
Ostatnia już grupa , widać w jednej sprawie – podeszła do Becza .- Panie – zaczął starszy
wąsaty przybysz .

  • Ubiegłego roku suszę mielim okrutną i znikąd deszczu czy innego ratunku. Za namową starej wędrownej szeptuchy , dziewczę młode z szat rozdziane wodziliśmy po polach .

-I pomogło ? Jurko z zafrasowaniem potarł brodę .
Z początku a juści , polało rzęsiście – myślelim ; po kłopocie . Ale gdzie tam , dopiero się zaczęło.

  • Musielim coś płanetnikom w szykach pomieszać i teraz mszczą się bezustannie .
  • Śniegami sypią jak nigdy , w sianokos burzą i piorunem tłuką . Żąć zborze by niedługo

zmarnieje wszystko .
Z dziewuchą sposób mi znany , ale nie polecam go raczej . Innych chmurników wabi , co waszych
nad okolicą pieczę mających , rozsierdza.
-Wracajcie , niebawem przybędę i jakoś zaradzić spróbujemy.
W blasku porannego słońca zmierzał do osady dręczonej pogodowymi zawieruchami.
Sam był władny wpływać na bieg chmur i potrafił burze szkodliwą na manowce skierować .
Sztukę tę posiadł zdobywając laskę magiczną. Wyciętą z krzaka tarniny w gwieździstą równonoc
wiosenną . Tarnina w zachodnią stronę rosnąć powinna gdyż z tej strony większość chmur przybywa. Dawała moc ratowania ale z rozwagą bo innym szkodzić mogła.
Nie raz też nieszczęściu zapobiegł gradową chmurę nad lasy przepastne kierując .
Z płanetnikami natomiast to różnie bywało . Istoty na wpół mityczne z rzadka widywane .
Wywodziły się ponoć ze straceńców i samym sobie śmierć zadających ,
Szkodzić jakoś za bardzo nie szkodziły ale obrazy doznawszy , mściły się bez opamiętania.
Bywały domy , siedziby gdzie piorun raz po raz uderzał . Zawinione coś z chmurnikami być
musiało . Pustoszało siedlisko piorunem spalone , odbudowa daremną by była.
Zjeżdżał ze wzgórz , obficie bukiem porośniętych - od których to pasmo nazwę posiadło.
Zmianę też wnet zauważył , odkąd widok przestronniejszy się zrobił.
Jasność słoneczna przygasła stłumiona mgłami , wilgoć i mżawkę niosącymi .Śpiew ptaków
zamilkł . Dziwnie ponuro i mokro , jak na tę porę ; radością , żywotnością i blaskiem wybuchać
powinna . Jadąc wzdłuż pól uprawnych nie widział zwykłego o tej porze zgiełku , towarzyszącemu
siano żęciu . Śpiew kos ostrzonych osełką , okrzyki roztrząsających zżęte pokosy nie dobiegały
do uszu podróżnika . Gdzie nie gdzie dym snujący się po polach wskazywał przemoczonych
pastuszków , pilnujących pasącej się trzody.
-Witaj Beczu – dobrodzieju – jakoście obiecali tak i jesteście – starszy w osadzie z radością
witał przybysza.

  • Do izby prosimy – trosk naszych i zmartwień wysłuchajcie .

Weszli do przestronnej jasnej izby . Dużą część pomieszczenia zajmował piec . Najważniejszy
i niezbędny w każdym gospodarstwie . Mieścił w sobie niegasnącą watrę , jak i czeluści do wypieku
chleba . Był też najmilszym miejscem wieczornego spoczynku . W zimy ostre , szeroką polepę
wyścieloną puchatymi kożuchami , brali w posiadanie zwłaszcza ludzie starsi .
Do nich cisnęła się zawsze wszelka drobna dziatwa.
Pod oknem otoczony tęgimi ławami stał stół mocarny . Wyszykowany z grubych , mocnych
modrzewiowych tarcic . Przy nim jadało się posiłki , na nim spoczywał potężny bochen razowego
chleba . Jurko usiadł przy stole , nieodłączną sakwę kładąc pod ławą , obok nóg swoich.
Do izby tymczasem zaczęło wchodzić coraz więcej gospodarzy . Rozsiadali się i bez słowa
zwracali w stronę przybysza. Na ich twarzach widniał frasunek , bo co ich mogło bardziej
zatrwożyć niż zbiory zaprzepaszczone .

  • No zdajcie sprawę – Becza zwrócił się do gospodarza .

-Co by tu Panie dodać , ponadto co już wiecie . Susza onegdaj doskwierała to dziewczę po polach
włóczylim . Ale żeby przez to tak długo złość na nas mieli . Toż niepodobna .

  • I mnie nie widzi się że to jedyny powód ich zemsty , inna przyczyna być musi .

Zaległa cisza . Deszcz bez ustanku siąpił i moczył przygasłą osadę .

  • Może ta okowita jest nieszczęścia przyczyną – spod drugiej ściany odezwał się starszy gospodarz

Jaka okowita , o czym mówicie ? - Jurko z zaciekawieniem zwrócił się do starszego .

  • Aa jakiś czas temu dwóch parobczaków dwa antałki znalazło . W jaskini pod Skibcami skryte były .

Do osady przynieśli i spiwszy się srodze , w boleściach okrutnych pomarli.
No i mamy zagadkę wyjaśnioną – Becza zatarł odruchowo ręce. - Wiedzieć wam trzeba że chmurniki mocną gorzałkę uwielbiają . Jedyna ich rozrywka w ciężkiej harówce z chmurami.
-Przeto ludziom zwykłym , pijać jej nie podobna . Mocy iście piekielnej – zresztą , sami widzieliście. - Ostało się trochę siwuchy ?

  • Panie niewiele jej upili więc oba antałki prawie pełne . Nikt tego już później nie tykał .
  • Odwieźć na miejsce należy a mnie by z płanetnikiem którymś się spotkać.

-Widywano obcego na wzgórzach po wschodniej stronie osady , nikt nie podszedł – straszno jakoś
-Ja pójdę , rozmówić się trzeba .- Jurko zebrał się do wyjścia.
Po minięciu siedliska zaczął wspinać się na niewysokie pokryte mgłą wzgórze.
Na szczycie w wirujących tumanach dostrzegł wysoką chudą postać .
Ubrana w zwisającą i jakby mokrą płachtę w ogromnym wystrzępionym kapeluszu na głowie.

  • Bądźcie pozdrowieni – zawołał i prawą ręką rzucił w zbliżający się wir garść mąki.