Witajcie , Moi Mili . Jako znany forumowy grafoman nie zaprzestałem swojej beskidzko - bieszczadzkiej 'tfurczości '.
Mając w forumowiczach przynajmniej kilku przychylnych "czytaczy" postanowiłem ponękać was kilkoma fragmentami nowo powstałego
' dzieła" Świat nie tak bardzo odległy w przeszłości . Przeplatanie się demonologi ludowej z wiedzą i to nie małą , ówczesnych niosących
pomoc - uzdrawiaczy.
,
Karpacki zaradnik
Z pewnym trudem konno , wspinał się krętą wyboista drożyną . Przemierzał od wyjazdu drugie już
pasmo niewysokich ale lesistych , potoczystych i kamienistych bezdroży .
Wyruszył z kierunku Wysokiego Słońca i zmierzał w Mroczne Strony . Kraina mu nie obca i kilka
razy już odwiedzona . Bez porównania zimniejsza , bardziej śnieżna i targana większymi dujawicami , rodzącymi się i wiejącymi z jego stron . Takoż to w porę kopnych zasp, wściekłych
oślepiających zamieci nie bardzo dałby się namówić na wojaże po tych dzikich wertepach.
Był potomkiem owych hardych i dumnych wypaśników , trudniących się chowem wszelakiej
maści i rozmiarów bydła .
W sztuce tej biegłość osiągano od nieprzeliczonych pokoleń wydeptując i spasając wysokie połoninne pastwiska. Długorogie siwe woły , mleczne czerwonej sierści krowy , wełniste czarne
i białej barwy owce. Hodując, użytkując i wymieniając nadmiar przychówku żyli we względnym
dobrobycie nie cierpiąc głodu i związanych z nim okropieństw.
Co roku przed zimą wędrowali hen w stronę Wysokiego Słońca , pędząc odkarmione rzeźne woły
wełniste owce . Po wymianie ciągnęli w rodzinne krainy taszcząc jak że potrzebne na co dzień
wyroby z żelaza i mniej zdatne ale przepiękne wzorzyste tkaniny.
Ten i ów zdobył i niósł w trzosiku księżycowej barwy srebro i słoneczne złoto.
Dla pozostających w domu żon i dziewczyn , dziewczyn, które żonami zostać zamierzały. Na kolczyki ozdoby zawieszki i medaliony.
Jurko Becza gdyż on to wspinał się ku przełazie był potomkiem stareńkiego rodu połoninnych
naparników . Nie wiadomo od którego pradziada ród trudnił się zielarstwem , leczeniem i pomocą
będącym w potrzebie . Potrzebujących zaś nie brakowało . Korzystali z mocy naparów , wywarów
i mielonych suszy zielnych , grzybowych i drzewnych. Wiedzę swą pożytkowali na niesienie po-
mocy nieszczęśliwcom nie potrafiącym sobie radzić w nierzadko okrutnej rzeczywistości.
Na większość trapiących ludzi trosk potrafili zaradzić i nikt do końca nie znał kresu ich wiedzy
i możliwości .
Pod wieczór zbliżył się do przełomy górskiej umożliwiającej łagodniejsze pokonanie wzniesień.
Od niepamiętnych czasów stała tam zajezdna przytuła , pozwalająca wędrowcom odpocząć
posilić się i przeczekać tu wariackie ataki chmarników , wiodących nabrzmiałe śniegiem , gradem
lub deszczem niebiańskie bałwany.
Zajezdnik i gospodarz przytuły dojrzał był już przybysza i pośpieszył wraz z młodym posłużnikiem
witać gościa. Znali się , więc z radością rozpostarł ręce . Postury i zapewne siły dobrze odkarmionego niedźwiedzia , przytulił Becza . Ten prężąc się zniósł uścisk kosmatego gospodarza.
Prócz sowitej zapłaty gospodarz liczył też na cenne rady przybysza znanego ze swojej wiedzy i
światowego obycia.
Serdecznie witam Beczu w moich skromnych progach – konia oporządź ; napój i owsa zadaj -
krótko rzucił do sługi . Wiodąc Jurka pod łokieć prowadził do przestronnej , oświetlonej
kilkoma kagankami izby. Przybysz wszedł i omiótł wzrokiem pomieszczenie.
Nieliczni goście podzieleni na grupy leniwie rozmawiali sącząc z grubych glinianych naczyń
złocisty piwny trunek. Pito więc piwo zaprawione ziołem , słodkościami [ w tym wypadku były
to maliny] zdarzali się miłośnicy trunku zmieszanego z żywicą jak i gustujący w doprawieniu
grubo kruszoną sola .
Przy leniwie trawiącym drewno kominku dostrzegł wędrownego uzdrawiacza duszy . Zwano tak
przemierzających świat grajków i wierszokletów umilających ludowi długie i mroczne pory.
Zaopatrzeni w różnego rodzaju instrumenty , przemierzali cały znany świat rymując pieśni i
przenosząc wszelakie nowiny .
Oczywiście nie omieszkali zbierać za swe usługi jakieś drobne datki.
Jurko przysiadł przy wolnym końcu zajezdnej ławy i natychmiast podbiegła do niego Dajna.
Latorośl i oczko w głowie zajezdnika . Wyrośnięta piękna panna o kruczoczarnych włosach
i oczach rzucających gwiezdne błyski.
Szlachetny Jurko – zaczęła – wspomóż biedną i znikąd nie mającą pomocy.
A cóż tam? – Jurko z zaciekawieniem nachylił się nad ławą w stronę Dajny.
Zaczęła cicho szeptać z roztargnieniem rozglądając się po izbie. Wszak wieści swe zamierzała
przeznaczyć tylko dla uszu przybysza.
Nachodzą mnie tu różni – zaczęła - I z bliska i z daleka . Nadziei żadnej nikomu nie czynię
piją więc na umór a przetraciwszy zapasy idą skąd przybyli.
Za mąż czas by ci – również szeptem wtrącił Jurko . Aj czas jeszcze – policzki dziewczyny
zapłonęły żywym ogniem. Niech przychodzą , weselej bywa , ale ten tam – oczami wskazała
nieodległy kąt , nie dość że rudy to już nie do zniesienia .Żyć mi nie daje , na podwórzu obłapia
i sprośne namowy mi czyni. Poratujcie bo chyba utłukę pijanice .
Czekaj , czekaj nic w zburzeniu nie czyń – zły to doradca . Masz tu – pochylił się i zaczął gmyrać
w swojej sakwie . Wyprostował się i w zamkniętej dłoni przez ławę podał jej wydrążony w drew-
nie pojemnik .Co to – wyszeptała , zaciskając w swojej dłoni podarek.
Nie musisz wiedzieć – powiem tylko że grzybek pewien pomieszany z nasionami z kolczastej
zbroi . Masz tego na trzy porcje i bardzo uważaj coby więcej nie zadać .
Pomoże – szepnęła . Tak myślę – Jurko mrugnięciem oka zapewnił.
Z ojcem wdzięczni będziem – żywo poderwała się śpiesząc do obsługi gości.
Zajezdnik zmierzał właśnie do stołu przybysza niosąc w rekach jadło i napitek.
Czym tam Wam głowę zawraca – swoich trosk zapewne w dostatku macie . .
Nie nic takiego – Jurko zdobył się na szczery uśmiech – ot takie tam dziewczęce fanaberie.
Udał że błahostka nie warta dalszego drążenia .
Coś was widzę trapi – spojrzał w zasępione oblicze gospodarza . Eee , psie krwie wilcy , zwlekły
się w okolice i przychówek mi psują . Na początek dwa psy stróże z podworca zabrały .
Boję się że podkop którejś nocy uczynią i do wieprzków mi się dobiorą . Co robić – drapał się po
rozczochranej głowie. W wilcze doły nie pójdą , onegdaj pognębiliśmy kilka i teraz moresu nabrały
Co robić – powtórzył z nadzieją utkwiwszy wzrok w przybyszu .
Znam sposób – Jurko odruchowo potarł dłonią czoło – u was nie stosowany to i skuteczny okazać
się może . Pociągnął spory łyk napitku rozwijając przed słuchaczem zawiłości konstrukcji .
Na odludziu – o co u was nie trudno – palisadę sklecicie w formie koła . Trzeba tam umieścić kozę
albo owce . Rzecz całą otoczyć drugim spiralnym częstokołem z bardzo zmyślnym wejściem .
Później już ino sprytnie zamykane odrzwia , tak i szczęścia trochę .
Wilk zawdy głodny – zajezdnik widać że podchwycił pomysł – przyjdzie …
Podniósł się od ławy , skłonił Beczowi i ruszył doglądać zajezdnej przytuły.
Jurko dostrzegł spojrzenie wędrownego muzyka , skinął ręką zapraszając go do stołu. Ten podszedł
i usiadł . - Jak cię zwą i skąd przybywasz – podsunął przybyłemu dzban z napitkiem .
Imię me Sławko Panie – a zwą mnie Banduryk . Zapewne od tegoż to instrumenta - podniósł
i brzdęknął kilka razy strunami.
Nosi mnie po najdalszych stronach toż i ludziom nowiny rozgłaszam a tych co słuchać zechcą
legendami i pieśniami raczę .
Rad bym poznać baśń jakąś , czasu jeszcze sporo nim spoczniemy – Jurko przesunął w stronę
Sławka brzęczącą monetę . Ten zręcznym ruchem pochwycił datek po czym uderzywszy w struny ,miłym miękkim głosem zanucił ;
Niegdyś żyła rusałka – niczym róży płatek
bo gdy Matka Natura na kimś złoży datek
swych nieziemskich zdolności , nie poskąpi trudu
raz choć by i na tysiąc można czekać cudu
Zażywając rozkoszy , po łące pląsała
w blask słoneczny ubrana , suknia w kwieciu cała
Miód i rosa jej trunkiem , nektar pożywienie
można więc żywic troskę ? Mieć jakieś zmartwienie?
Tak , iskierka zazdrości pięknisię drążyła
upatrzyła se ditka – najpierw bardzo miła
myśli – ech zostać panią mieć posiadłość swoją
rozkazywać tam rządzić , inni niech się boją
Wzięła go gdzieś na stronę w ucho jad mu leje
w głowie chyba masz plewy , spójrz co tu się dzieje
każdy bywa gdzie zechce – nie masz nic swojego
Stan to nie opisany zmierzaj więc do tego
by posiadać przynajmniej jedną górkę małą
niestety tu równina więc trzeba by całą
usypać– moc kamieni musisz nagromadzić
W twoją siłę ja wierzę – potrafisz zaradzić
coby nasza siedziba najpiękniejszą była
Żoną twoją zostanę – gdy dokończysz dzieła
Bardzo pragnął mieć żonę więc już łamie głowę
pędzi zbiera kamienie , znosi na budowę .
Składa coraz ich więcej , wnet góra powstaje
inny spojrzał coś przeczuł , sekret się wydaje .
Myśli - gorszy nie będę też zbuduję sobie
własny dom w formie góry , tam siedzibę zrobię
Tę poślubię za żonę ; co ma białe lica
górę od jej imienia nazwę zaś Krąglica
I tak jeden przed drugim , darli z ziemi skały
znosili układali , góry powstawały
Z morskich głębin też brali , efekt z tego taki
że do dziś znaleźć można , kamienne ślimaki
Skamieliny pradawnych mieszkańców głębiny
skąd się tutaj znalazły ? nie bez ditków winy.
Trafia się piękny kryształ ,gdy przyjdzie ochota
w krętym rabskim potoku znajdziesz ślady złota.
Przez tę swarną rusałkę – mówię tu bez zwidy
w jedno lato – nieomal – powstały Beskidy.
Śpiewak zamilkł . Dookoła zgromadzone towarzystwo z uznaniem kręciło głowami
rozpamiętując zasłyszaną balladę .
Zapewne szczera to prawda – Jurko ukradkiem tłumiąc ziewanie , podrapał się po głowie .
Spocząć już pora – jutro skoro świt ruszam . Podniósł się ociężale i niosąc swoje tobołki
skierował się w stronę kominka . Tu na obszernej ławie pościelił przyniesioną przez Dajnę
grubą wełnianą narzutę . Pod głowę ułożył swą podróżną sakwę .
Przeciągnął się z lubością i nie walczył już z ciężkimi opadającymi powiekami.
Ocknął się bladym świtem . Zebrał się z twardego posłania i podszedł do zajezdnej ławy zastawianej już przez gospodarza jadłem i napitkiem . Wyczuł miłą woń parzenicy wiśniowej .
Drobne gałązki wiśni zalane wrzątkiem i odczekane co by naciągły . Ułamał kawał pieczonego
na watrze podpłomyka i przełożył go słuszną pajdą owczego sera .
Panie – Banduryk szeroko ziewając podszedł do ławy Becza .-- Jeżeli jedziecie przez przełazę
i później ku dolinom to zabrał bym się z wami – raźniej będzie.
Nie mam nic przeciwko – Jurko dopił parzenicę wiśniową i powstał zbierając się do wyjścia.
Zjechali już ze stromych zboczy – posuwając się wzdłuż wartkiego potoka .
Co rusz zasilany kolejnym strumykiem , wzbierał się w sobie , hardział i coraz gniewniej toczył
swoje krystaliczne wody.
To w nim miało by trafiać się to złoto z ballady ? - Jurko z uśmiechem spojrzał na pieśniarza .
Ten , jakby nieobecnym będąc i pytania nie słysząc wyrecytował ;
Szczyt zerwany wybuchem w mgłach spowity chowa
płaszczem z mogił okryta , ona - Manilowa
To ta góra po prawej – co ty tam o niej mówisz? Jurko przyhamował wierzchowca chcąc lepiej
słyszeć Sławka.
-E nic nic , samo coś przyszło do głowy – często nie wiem skąd to się bierze .
Dokąd Panie zmierzasz , bo ja na rozstajach w lewo pojadę . Śpiewak chciał jak najszybciej
odwrócić uwagę Becza .
Jarmark się szykuje – to i pewnie zarobić coś się uda.
Mi w prawo wypada skręcić , do tej osady za tym ciasnym przejazdem zdążam.
- A za czym że to do tego siedliska zmierzacie ? - Sławko przybliżył się zaciekawiony.
Wiedział że Becz , słynny na okolicę nie jechał gdziekolwiek ot tak sobie.
- Wezwano mnie , co bym z chowańcem porządek uczynił .
- Chowaniec – wychowanek , tak nieraz słyszałem , tajemnicza i upiorna istota.
Skąd się toto bierze – rzeknijcie Beczu .
- Wiadomym jest – Jurko poprawił się w siodle – że kto zechce mieć takowego pomocnika
jajo kurze zdobyć musi . Jajo od zupełnie czarnej kury . Nosić je później trzeba w chuście pod
lewą pachą . Zamówić , zaszeptać po wykluciu. Wychowanek pomocny bywa , czy to w gospodarskich czy też czarownych poczynaniach. Dzieciska i chałupę przypilnuje , wlezie gdzie
wleźć nie podobna i uczyni co zrobić trudno. Pamiętać należy że nie znosi soli .
Poczęstowany nią w furię wpada i trudny jest do ugłaskania . Swoim nie szkodzi i szkodzić nie
pozwala. Domy w których bytuje nie tykają pioruny , burze czy pożogi.
Przez nielicznych widywany jest pod postacią ni to kruka , ni to kota . Światła słonecznego
nie lubi , to i przesiaduje za dnia w beczkach czy też skrzyniach , okrytych gęstą narzutą.
- Zawadą sąsiadów staje się gdy pan jego odejdzie z tego świata . Nie mając nad sobą władzy
i opieki – dziczeje szybko . Szkody czyni w okolicy , nie cofając się przed fizyczną przemocą .
Pijanemu , wracającemu z karczmy na plecy wlezie – każąc mu dźwigać ciężar ponad siły.
Chaty poboczne nawiedza gdzie przesiaduje , śledząc życie domowników.
Straszy , niepokoi i zamęt sieje .
Dojechali wnet do rozdroży , gdzie Banduryk pociągną był w lewo , Becza zaś w prawo pojechał.
Przybywszy na plac , w centrum osady położony , zatrzymał,się przed zagrodą należącą do starszego siedliska . Przyjął go włodarz , ugościć chciał i sprawę z grubsza naświetlić .
Jurko chętnie zaproszenie przyjął , jadła i napitku tknąć jednak nie zamierzał. Umysł świeży
ruch sprężny i jasna świadomość niezbędna mu była . Wysłuchał tedy starszego , upewniając
się na ile jego doświadczenie pokrywa się z nowinami .
Wskazano mu też dom , troszkę na uboczu , gdzie po śmierci starego Barucha ostał był się wychowanek. Zmierzchało już gdy zielarz wybierać się począł
Zakładki