Witold Mołodyński „Z pamięci bieszczadnika. Bieszczady w latach 1918-1939”
Wydawnictwo Książkowe „Carpathia” sp. z o.o., Rzeszów 2018


Książka niezwykle sympatyczna. Mocno już starszy pan snuje wspomnienia z wczesnego dzieciństwa, doprowadzając je do roku 1939, w którym ukończył 11 lat. Najpierw przedstawia swoje pochodzenie, a następnie narrację tychże wspomnień – po latach odtworzonych z pamięci oraz z zachowanych dokumentów i fotografii.
Mieszka z mozolnie dorabiającymi się rodzicami, dostrzega i dzieli ich codzienny trud, przeżywa swoje szczenięce lata na dziecinnych zabawach, pięciu latach nauki w szkole powszechnej, oraz pomocy rodzicom w codziennych czynnościach domowych, a nawet w prowadzeniu ich wiejskiego sklepiku.
Rodzina jest na wskroś polska, rzymsko-katolicka, patriotyczna. Ojciec to oficer rezerwy z kombatancką przeszłością pierwszej wojny światowej i wojny polsko-ukraińskiej lat 1918 i 1919. To podkreślenie pochodzenia jest niezwykle istotne zważywszy ich miejsce zamieszkania: Brzegi Dolne koło Ustrzyk Dolnych (na trasie Ustrzyki Dolne – Krościenko). Polacy bynajmniej nie stanowią tu większości. Żyją jednak w zgodzie z sąsiadami – greckokatolickimi Rusinami, protestanckimi Niemcami, i Żydami. Późniejsze upiory nacjonalizmu dopiero gdzieś tam się wylęgają.
Druga część tytułu książki nieco myli. Tytułowe „Bieszczady w latach 1918-1939” autor bowiem w zasadzie ogranicza tylko do części regionu – do Ustrzyk Dolnych i okolic. Za to w tych swoich „lokalnych” wspomnieniach jest bardzo dokładny. Nieraz też wskazuje dzisiejsze położenie zapamiętanych obiektów (budynków, miejsc różnych imprez okolicznościowych, terenów swoich i rówieśników zabaw). Wszystko to powoduje, iż książka powinna szczególnie zainteresować dzisiejszych mieszkańców Powiatu Bieszczadzkiego z siedzibą starostwa właśnie w Ustrzykach Dolnych. Jak również licznych „przyjezdnych bieszczadników”, czyli turystów, którzy upodobali sobie te tereny i corocznie je odwiedzają. Do tych drugich proszę i mnie zaliczyć. 6 października br. wróciłem z trzytygodniowego pobytu w Zatwarnicy, Gmina Lutowiska, Powiat Bieszczadzki. Jeżdżę tam późnym latem i jesienią co rok, poczynając od 1999 r. Przy okazji na rynku w Ustrzykach Dln. nabywam od ukraińskich przygranicznych „mrówek” to, co w polskich sklepach monopolowych kosztuje drożej. Na nadchodzące Święta jak znalazł, a i na Wielkanoc wystarczy (za kołnierz nie wylewam, ale i nie nadużywam).
Osobom niezorientowanym w temacie „Bieszczady” przy okazji wyjaśniam, że dzisiejszy region bieszczadzki wchodzi w skład aż trzech powiatów: Powiatu Bieszczadzkiego, Powiatu Leskiego i częściowo Powiatu Sanockiego. Warto też wiedzieć, że większość ziem dzisiejszego Powiatu Bieszczadzkiego, z samymi Ustrzykami Dolnymi, do powojennej Polski należy dopiero od roku 1951, kiedy to uzyskaliśmy je w ramach umowy wymiany terenów przygranicznych, zawartej pomiędzy Polską a b. ZSRR.

Na zakończenie też drobna wskazówka, jak tę książkę należy tu, w tej naszej czytelni historycznej, potraktować. Przede wszystkim jako literaturę tzw. wspomnieniową. W zasadzie każdy z nas, kto przeżył już przynajmniej 20 – 30 lat, mógłby sięgnąć pamięcią wstecz, oddać się głębszym refleksjom i opisać pochodzenie swojej rodziny, własne szczenięce lata. Tak jak właśnie uczynił to p. Witold Mołodyński, przypominając sobie własne obserwacje i odczucia z okresu dzieciństwa. Autor ma jednak tę wielką przewagę nad nami, że żył w miejscu szczególnie później zrujnowanym przez historię (będzie o tym w kolejnym wpisie na blogu). Książkę wzbogacają liczne fotografie zachowane w zbiorach rodziny autora i jego przyjaciół.
Swoje lata następne p. Mołodyński wspomina w drugiej książce pamiętnikarskiej (choć napisanej wcześniej) pt. „Bieszczadzkie okupacje 1939-1945”, o której postaram się tu wkrótce też coś miłego napisać.

No i jeszcze kilka koniecznych słów nt. późniejszej, już powojennej drogi życiowej autora. To na pewno człowiek nieprzeciętny, niedający się zaliczyć do grona zwykłych zjadaczy chleba. Ukończył studia architektoniczne i urbanistyczne w Gliwicach, Krakowie oraz Paryżu. Pracując w zawodzie architekta-urbanisty osiągnął wiele sukcesów w kraju, a następnie we Francji, gdzie z czasem zamieszkał. Po przejściu na emeryturę zaczął nostalgicznie powracać do „bieszczadzkich korzeni”, czego dowodem są m.in. te jego dolnoustrzyckie wspomnienia.

PS
Ww. tekst skopiowałem z mojego blogu.