W ostatnią sobotę tak mnie skręciło, że wieczorem zdecydowałem: jadę! I wcale nie będę od Bazyla gorszy, też obrócę przed 11oo Jak się okazało nie obróciłem ale o tym później. Na razie jest niedziela o 3:50 nad ranem (rano dopiero nadejdzie za jakieś 3 godziny) a nad uchem dzwoni mi budzik. Wstaję, metodą na Frankensteina zalewam termos wrzątkiem, łapię przygotowany wieczorem plecak i zbiegam (no dobra, schodzę) do auta. Trochę się tym Frankensteinem po ścianach obijałem, wyjechałem więc z Rzeszowa dopiero o 4:40. Na szczęście mróz mnie obudził (było chyba z +2 stopnie ) i za kierownicą siedziałem już w pełni świadomy i skoncentrowany.

Rzeszów, Dynów, Dydnia... a za oknem ciągle ciemno. W Ustrzykach Dolnych na Orlenie kawa i jakaś kanapka, chyba tam zauważyłem, że zaczyna się robić jasno Jeszcze Czarna, Ustrzyki Górne i w końcu Wołosate. Koło pizzerii na parkingu chyba dwa auta, dalej na małym parkingu przy wejściu na szlak trzy. Nie jest źle, choć pierwszy nie będę

Zmieniam buty, przyglądam się krytycznie rakietom (ciężkie cholery, nie biorę), kijom (te zabieram, ale od plecaka przez cały dzień nie odpinam) i w drogę, dochodzi godz. 7:30. I od razu robi się pięknie.


Po kliknięciu w zdjęcie większa wersja.