Heh, najgorzej zacząć. No, to już mam za sobą.
Powinno się zaczynać w stylu jakoś "w poszukiwaniu śniegu udaliśmy się 3 granice dalej",ale olewam sprawę i powiem po prostu że wróciliśmy z zajebistej wycieczki prawie tygodniowej, którą można by nazwać skiturową, albo telemarkową, anyway - narciarską.
Od późnej jesieni dogadywaliśmy się w gronie Natasza i ja, do którego do grona dołączył Globus Tele z Warszawy i forumowy Dajust z Zawoji. Ostatecznie pojechaliśmy w 3 chłopa, życie tym razem nie pozwoliło ruszyć Nataszy, szkoda.
Pomysłem było ogarnięcie jednego z wyższych pasm Karpat, "Alp Rodniańskich" w północnej Rumunii. Są do góry o grani powyżej 2000m, o najwyższym Pietrosulu(Pietrosie Rodniańskim) o wys 2308m n.p.m.
Zaplanowaliśmy że zastartujemy od południa, na jedno z ramion podchodzących do głównej grani z okolic miejscowości Sangeorz-Bai, dojdziemy w okolice Pietrosa, walniemy na wschód i w okolicy Ineu zejdziemy na południe do przedsionka Rodnej - Valea Vinului.
Do Rodnej dojechaliśmy ok 13, szybki przepak, 10minut czekania na zamówiony wcześniej transport i mkniemy 100kmh z przemiłą właścicielką Cabany Bradul 20km dalej, by wygodniej nam było zrobić kółko narciarskie.
Zaczynamy ok 15 z hardymi minami :)
Mijając po drodze piękne okoliczności przyrody
Dojeżdżając w góry widzieliśmy jak na dłoni pasmo Ignis, które niewiele przekracza 1300- był śnieg! Wiedzieliśmy już zatem że nie będziemy w czarnej dupie, że najdalej następnego dnia pofoczymy, a że grzbiet znajduje się na wysokości przeciętnej ok 2000m n.p.m. po prostu musiało być dobrze!
Wieczorem dochodzimy ok 20 do granicy śniegu, jeszcze ok 1,5 foczymy w poszukiwaniu chatki, wreszcie jest! Rankiem:
Robimy krótki test jak się widzą nawzajem nasze detektory i dajemy dalej. Nie wiem czy też tak macie, ale na takich wycieczkach nienawidzę, po prostu nie lubię rąbać się po reglach. To co się wydaje na mapie czy na satelicie takim fajnym lekkim bocznym grzbietem, wyciska później w terenie siódme poty orientacyjne i zjazdowe po stromym lesie, bleeee
Drugiego dnia nie wspominam za dobrze, fajnie za to że przeglądanie satelity parę godzin w domu przed wyjazdem przyniosło skutki i mieliśmy dobrze rozpykane chatki
Nazajutrz rano mówię - kuna wreszcie się musi skończyć to i dajemy w górę, na połoniny!
Ładnie zapodaliśmy tego dnia do zwornika z główną granią, widoczność zrobiła się baaardzo przyzwoita, słoneczko wyszło, a my zachwyceni. Jakże nie wiedzieliśmy jeszcze co się z tym będzie wiązało. Generalnie już na grani bocznej zaczęły się jakieś małe nawisy które wzmagały naszą CZUJNOŚĆ :D
Znajdujemy chatki poniżej grzbietu, zjazd jakieś 300m w dół i jesteśmy:
Jako że zdjęcie już z zachodu słońca, a czasu mieliśmy sporo, więc śmiało udaliśmy się w ramach zajęć popołudniowych na rozjeżdżanie okolicznych skłonów,a było tego nie do przejeżdżenia :) przez naszą trójkę :)
Następnego dnia na lekko ruszamy z zamiarem wejścia na Pietrosa Rodniańskiego, niestety kończy się na (prawie) szczytowaniu na Buhaescu Mare - wejście fajną grzędą i żlebikiem, a zjazd jak kto potrafił, ja sporo zszedłem w dół i dopiero dawaj. Generalnie nie udało nam się pomimo pogody rozpykać prawidłowo wejścia na przełęcz i masz babo placek. Ale kit z Petrosem, i tak "zajebiście stary" :)
Tego samego dnia wracamy do naszej chaty, szybkie pakowanie, krótki posiłek i staramy się dojść do namierzonej z daleka naszymi oczyma :) małej chatki, by zwiększyć szanse na sensowne dojście "jak najdalej" w dniu następnym.
Po drodze mijamy pod wieczór zajefajny schron w śniegu-kosówkach Rysia
i po nocce w innej chatce (tamta...okazała się być ogromnym kamieniem, bladź....)
Zapodajemy w dalszą drogę
Wielokrotnie na wycieczce nie poruszaliśmy się stricte granią, lecz np zjazd, trawers (chłopaki mnie w końcu przezwali "Trawers") i wejście z buta lub narty
Był też czas na kontemplację słońca, które zaczęło nas ostatecznie wyniszczać.... 4 dni w pełnym słońcu a my nie zabraliśmy kremu z filtrem. Skończyło się opuchnięciami, lekkimi oparzeniami i niechęcią do siedzenia przy kominku ostatniego wieczoru...
Nie mogło zabraknąć też jednego noclegu pod namiotem, dla którego dźwigaliśmy w pieruny ciężką Gwineę...
I relaksu ostatniego dnia, gdzie pół dnia poświęciliśmy na hardkorowe leżakowanie
Oczywiście z włączonym detektorem :)
oraz zjazdy w firnie, który pięknie rozmiękł był że nawet ja dawałem radę fajnie pojeździć :)
Oczywiście widzieliśmy tropy wielu zwierząt - Rysia codziennie, niedźwiedzia dwa razy, w tym ostatniego dnia niedźwiedzicę z młodym
W piątek rano ruszyliśmy w dół
i po 3h schodzenia m.in. przez ciekawą górniczą osadę Vinului
i piwko o otwarciu baru o 10
trafiliśmy do punktu startu, gdzie czekało na nas auto. Początkowo chcieliśmy zaimprezować, zaliczyć saunę etc w Cabanie, ale stwierdziliśmy szybko że tylko się umyjemy, zjemy i ruszymy w drogę powrotną do Polszy.
W drodze powrotnej jeszcze pomyliliśmy ciut drogę, za to trafiliśmy w bezpośrednią okolice starej granicy polsko-rumuńskiej z 1939roku, wykorzystaliśmy to do obczajenia paru słupków wystawionych przez Rumunów dla podkreślenia ich przyjaźni z Polską i dumy z okresu Romania Mare
Uff, dziękuję jeżeli dobrnęliście aż tu, komplet zdjęć:
https://picasaweb.google.com/Piotrek...pyRodnianskie#
Trzeba zdecydowanie podkreślić, że Alpy Rodniańskie mają ogromny potencjał skiturowy, a jak :)
Chciałbym bardzo podziękować moim towarzyszom doli-niedoli za niesamowity wyjazd oraz Nataszy za duchowe współuczestnictwo!
Pete
Technikalia:
Dojazd z Wawy ok 900-1000km, 16h bez napinania się, sprzęt telemarkowo-skiturowy(mieszany u nas w zespole), obowiązkowe raki, a i czekan by się przydał, niestety olaliśmy jego zabranie. Reszta - jak to na wycieczkach wielodniowych poza dostępem do cywilizacji.
Zakładki