Moja córa, gdy jeszcze była pacholęciem, prosiła mnie często: „Tato opowiedz mi jakąś historię ale taką z życia wziętą!” Śmiesznie brzmiało to w ustach szkraba...a ojciec rad nie rad przypominał sobie jakąś, najlepiej śmieszną lub moralizatorską „historię z życia”. I tak mi zostało do dziś. Słucham ludzi i patrzę na nich, często mnie oni zadziwiają, a ja staram się zapamiętać i opowiedzieć komuś "historię" taką jak wczoraj:

Rysio i mój pies.

Rysio to taki osiedlowy pijaczek, czasem pożycza ode mnie złotówkę bo brak mu na piwo...wczoraj po południu już na sztywnych nogach podążał w stronę miejsca odpoczynku. Rysio nogi ma mocne, podobno dźwigał kiedyś ciężary, więc lepiej czy gorzej ale zawsze na dwóch kończynach się porusza.
Wyszedłem ze swoim pieskiem, duże słowo...to jamniczka 14 letnia, więc to ani pies straszny, a i wychowana na pacyfistkę, spokojna, przyjacielska. Z naprzeciwka zbliżał się Rysio...Zauważył mnie i zapałał chęcią przywitania.
-Witaj sąsiedzie - wybełkotał i starał się mnie przytulić swoimi łapskami sztangisty...tego moja psina nie wytrzymała i dalejże ujadać na Rysia.
Zacząłem psa uspokajać i strofować za mało przyjacielskie podejście do sąsiada, a Rysio na to spokojnie:
- Panie sąsiedzie, a na co jest pies?? Na to żeby szczekał, przeca!!

Zawstydził mnie Rysio i wzruszył. Okazał się większym przyjacielem mojego psa niż ja sam, dumnie nazywającym się „panem”

Pozdrawiam