Zaczęło się od tego, że jak zwykle nie miałam czasu.
Do 6 września nie umiałam się określić czy będę mogła pojechać na Tarnicę, czy nie będę musiała mówiąc wprost zarabiać pieniędzy jako pilot / przewodnik, bo z tym u mnie krucho, a w tym roku do początku września nie miałam okazji prowadzić dłuższego wyjazdu.

Nie wiedząc co dalej dałam ogłoszenie na fora kilku kół przewodnickich, ale nikt się do prowadzenia nie zgłosił. Nie wiem czy dlatego, że warunkiem były uprawnienia na Bieszczady czy informacja o tym, że na tych wyjazdach się nie zarabia, a może po prostu okres na decyzję był zbyt krótki.

W każdym razie było niewesoło, w końcu jednak mi udało się tak szczęśliwie ułożyć wszystko, że i czas i pieniądze mi się znalazły.
W ostatniej chwili zgłosiła się jeszcze druga przewodniczka - Magda z SKPG Kraków (ze świeżo nabytymi uprawnieniami na całe Beskidy) i super, okazała się bardzo potrzebna.

W każdym razie przed moim komercyjnym wyjazdem na Krym wszystko było już obgadane.
W zeszłym tygodniu jak zwykle - umawianie się na wyjazd, do samochodu, w pracy wybłaganie urlopu (znów w ostatniej chwili wszystkie systemy się sypały), pakowanie się i w końcu w piątek rano - wyjazd.
Na dworcu RDA w Krakowie spotykamy się w piątkę - Przemek i cztery baby - to jest Ania, Agata i Agnieszka, trójka "podopiecznych" funduszu (ale całkiem samodzielnych) i dwie wolontariuszki.
Jedziemy samochodem Przemka, pierwszy nieco dłuższy przystanek - w Rymanowie, bo chciałam obejrzeć synagogę po remoncie. Niestety do środka nie udało się wejść.



Potem obiad w bardzo sympatycznej knajpie pomiędzy Sanokiem a Zagórzem:



I dojeżdżamy do zapory w Solinie, gdzie jesteśmy już o zmierzchu.










Bieszczadzkie "kolorki" właśnie się zaczynają




Dalej samochodem do Mucznego, do ośrodka "Pod Bukowym Berdem" gdzie już witają nas uczestnicy obozu survivalowego Jaśka Meli, którzy są na miejscu od dnia poprzedniego.
"Obozanci" śpią w kilku rozbitych namiotach, my mamy do dyspozycji jakąś kotłownię z rozłożonymi około dwunastoma materacami i z kilkoma sztukami pościeli (wszyscy wiedzą o tym, że mieli zabrać śpiwory). Za to noclegi są całkiem za darmo.
Nasza grupa ma liczyć w sumie 27 osób, więc miejsc na materacach nie wystarczy dla wszystkich, ale mamy swoje karimaty.

Ponieważ w kotłowni jest ciasno i duszno (za to na dworze lub polu zimno) rozbijam swój prywatny namiot. Zimno mi niestraszne, mam swój najcieplejszy śpiwór.
Powoli dojeżdżają samochody z Krakowa i Wrocławia, część osób dochodzi na własną rękę indywidualnie przez góry.
Na łącznie 27 osób są 4 samochody, zaś 17-osobowa grupa Jaśka ma 8-osobowego busa (+kierowca) oraz dwie karetki.
W sumie brak miejsca w tych pojazdach dla 8 osób, trzeba to tak rozpracować logistycznie aby wszyscy jak najszybciej znaleźli się na szlaku. Mamy od Parku zezwolenie na wjazd na Przełęcz Bukowską, skąd rozpoczniemy trasę pieszą, ale z Mucznego to kawał drogi.

Przewodniczka Magda dostaje "przydział" do ekipy Jaśka, ja do grupy "Razem na Szczyty", przewiduję że jak zwykle grupa niebywale się pewnie rozciągnie, ze względu na bardzo nierówne siły i dyspozycję wśród uczestników.

Pierwszy samochód (a w nim między innymi ja i trzech kolegów) wyjeżdża rano o godz. 8.15. Przedtem zdążyłam zjeść w ośrodku pyszne śniadanie (i dobrze, musiało starczyć na cały dzień).
Dojeżdżamy do Ustrzyk Górnych, gdzie mamy czekać na busa, który nas dowiezie na przełęcz. Czekamy i czekamy pijąc kawę w "Zajeździe pod Połoniną". Jednak z powodu kilku organizacyjnych zawirowań (miedzy innym nadspodziewanie podłej drogi na przełęcz) musimy czekać i czekać, co nam się bardzo dłuży.




Decyzją szefostwa bus zostaje na dole w Wołosatem, ludzi zawozi na start szlaku karetka oraz "łada" leśniczego.





Tymczasem pogoda się psuje, na szczęście nie pada




No i wreszcie około godziny 12.00 jako ostatni z całej ekipy wyruszamy na szlak: