Tak naprawde to nawet nie wiem czy te gory sie tak nazywaja ;-) Czy mają jakas wspolna nazwe? Ale leza na Bukowinie. Jest to najdalej na wschod wysuniety kawałek ukrainskich Karpat. Za Białym Czeremoszem, na terenach ktore przed wojna nalezaly do Rumunii. Czerniowiecka obłast, wyżnicki rajon. Gorki sa tam srednio wysokie, najwyzsze to tak 1300-1400 m. Pomiedzy grzbietami sa nieraz głebokie doliny wiec wedruje sie czasem jak po Beskidzie Wyspowym i czlowiek klnie na czym swiat stoi Gorki sa dosyc zaludnione, przysiolki, bacowki, pastwiska wypelzaja na ponad tysiac metrow. Po wzgorzach wiją sie pyliste, kamieniste i błotniste drogi, przemierzane przez gruzawiki, dzielne łady i pojazdy zaprzegowe. Na stromych nieraz zboczach przycupnely chalupki. Wszedzie pasą sie krowy, zbiera sie siano- toczy sie zwykle wiejskie zycie. W rejonie sa tez mocno trzebione lasy wiec czasem oczom ukazuje sie bardzo smutny widok zrytej maksymalnie gorki. Przez ponad tydzien spotkalismy chyba jednego turyste. Tzn "chyba" bo szedl jakis chlopak z plecakiem u ktorego wisiala karimata. Wiecej spotykalismy grzybiarzy, jagodziarzy lub milosnikow swiatecznych piknikow.
Szlismy trasa Dolisznij Szepit- przeł Szurdin- Foszki- Tesnycka- Serhi- Rypen- grzbiet Hreben- Ryża- Wipczyna- Ploska. Troche Karpat zostalo jeszcze bardziej na wschodzie, w rejonie Krasnoilska, ale to moze jakims kolejnym razem.

Wyruszamy rano w piatek. Trasa wiedzie przez Kraków, Lwów, Czerniowce. Gdzieś przed Czerniowcami widzimy przez okno pociagu niesamowite widowisko. Po niebie kołuje chyba kilkaset bocianów. Widac ze zbieraja sie do odlotu, ale jeszcze nigdy nie widzielismy az tak ogromnego stada tych ptaków! Chyba musiały sie zleciec bociany z połowy Ukrainy!



W Czerniowcach musimy odnalezc dworzec autobusowy. To jedno z "tych" miast, (Oława do nich takze nalezy) gdzie dworzec autobusowy nie lezy przy kolejowym tylko na przeciwleglym koncu miasta. W Czerniowcach sprawa jest jeszcze o tyle bardziej skomplikowana ze są tu dwa dworce autobusowe. Do obu jedzie sie trolejbusem nr 3 kilka przystankow, tylko ze w zupelnie przeciwne strony. Problem polega na tym ze nikt dokladnie nie wie z ktorego z nich odjezdzaja autobusy na Wyżnice i Berehomet. Wsrod dworcowych ochroniarzy, handlujacych babuszek i miejscowych na przystankach zdania na ten temat sa podzielone. Wywiazuje sie nawet mała kłotnia na przystanku, bo kazdy chce pomoc turystom ale pokazuja rozne strony. Jedynie taksowkarze sa zgodni- z Czerniowcow do Wyznicy nie da sie dojechac zadnym autobusem, a nawet jak wogole sie da to dzisiaj juz wszystkie odjechaly
Ostatecznie jedziemy wiec trolejbusem w losowo wybrana strone. Wybor okazuje sie trafny, autobus do Putyły przez Wyżnice stoi juz na przystanku i za chwile odjezdza. Z niewiadomych przyczyn kierowca nie chce mi sprzedac biletu i odsyla do kasy. A tam kolejka chyba 30 osob. Zaklepuje wiec kolejke za jednym panem i postanawiam pobiec do kibelka jako ze czeka nas dwugodzinna podroz. Zabawne jest ze facet przede mna w kolejce to jasnowidz! Mowie: "Ja tu stoje za panem i zaraz wroce..". A on: "Rozumiem, ale ta toaleta tu obok jest nieczynna, musisz pobiec tam do tego rozowego budyneczku, za autobusami".
Jak wracam kolejka ani drgnela. W autobusie juz siedzi toperz i nasze placaki. Na szczescie przybiega kierowca naszej marszrutki: "Puscic dziewuszke, dziewuszka przodem, dziewuszka ma autobus" i toruje sobie droge do kasy ogromnym brzuchem.
Marszrutka nalezy do moich ulubionych modeli- nie wiem jak sie nazywa marka ale to taki terenowy ogórek.



Oprocz ludzi jedzie z nami koszyk kacząt. Siedza na kolanach jednej babki i na kazdym wyboju popiskuja. Wyboje sa caly czas wiec kwik ptasząt rownomiernie miesza sie z wyciem silnika i skrzypieniem resorów.
Obok nas na tylnim siedzeniu siedzi dziewczyna z bialym misiem. Ogromna maskotka jest uzywana jako poduszka lub kołderka przez niewyspana pasazerke. Mis zdaje sie byc bardzo rozumny. Podskakujac na wybojach, ciagle wpada dziewczynie pyszczkiem w głeboki dekolt. Toperz mi zwraca na to uwage- zobacz jaki madry i uparty mis! No i faktycznie. Dziewczyna wklada misia pod glowe. Mis myk, myk i znow w dekolcie. Dziewczyna misia na kolana a ten jak bumerang!



W Wyżnicy mamy ponad 2 godziny czekania na autobus do Berehometu wiec odwiedzamy dworcowa knajpke. Mila babka wyłozyla na lade rozniste pysznosci. Sa jakby gołabki ale nie zawiniete w kapuste tylko farszem jest wypchana papryka. Sa serowe racuszki ze smietana, sa rozne kotleciki, pulpeciki, placki.





Babka bardzo dobrze mowi po polsku i strasznie sie cieszy ze moze z kims w tym jezyku porozmawiac. Jej prababka byla Polka a babcia i mama rowniez w tym jezyku w domu rozmawialy. Od kiedy zmarly nie ma juz z kim pogadac (mąz i dzieci nie chca mowic po polsku). Babka napycha mi menazke pieczonymi kabaczkami w ciescie. Za chwile donosi bułeczki. Patrzymy a niesie kubek pełen ziemniaczków zapiekanych ze słonina. To znowu wpycha nam do siatki jednorazowe naczynia! Fuka na mnie gdy probuje zaplacic za to jedzenie.
Opowiadam jej o gorach w ktore jedziemy. Nie byla tam nigdy ale twierdzi ze glupio robimy tam jadac bo Czarnohora ladniejsza i lepiej tam bysmy sie wybrali. Jej syn rowniez jest zapalonym turysta ale rowerowym. Przez rok potrafi wyjezdzic pare tysiecy kilometrow, ale glownie po zagranicy. Ulubil sobie Austrie i Szwajcarie. Pokazuje mi jakies gazety gdzie sa udokumentowane rowerowe wyczyny ich klubu.
Dzis ow syn wraca od matki do Kijowa gdzie mieszka z zona. Mama taszczy mu do autobusu ogromny wór- ciekawe czy tez wypchany jedzeniem??

Przy stoliku obok facet poi dziecko w wozku piwem z kufla. Zauwaza ze sie przygladamy. Troche sie wiec peszy i zaraz zaczyna tlumaczyc ze malec strasznie lubi pianke z piwa. I tylko sama pianke spija, piwa by małemu nie dal, bo to dziecko. Tym razem jednak tak smiesznie wyszlo ze pianki jest pol kufla i dzieciaczkowi az sie do niej oczy smieja!!

Przy innym stoliku siedzi grupa mlodziezy. Dwoch chlopakow ma fryzury wyciete w osełedca i wielkie metalowe tryzuby na szyi. Ci sa poki co nawet spokojni, ale przypominaja mi ekipe narodowcow z Kijowa ktorzy pare lat temu zrobili niezła zadyme na Łemkowskiej Watrze w Zdyni

Z Berehometu probujemy zlapac stopa wgłab doliny ale idzie to nam jak zwykle tzn inne osoby machaja i odjezdzaja a my wciaz kwitniemy na przystanku.. Decydujemy sie isc dalej z buta. Kawałek udaje sie jednak podjechac niwą z małomownym kierowca o niesamowicie niebieskich oczach. No jednak na wschodzie jakos lepiej nam idzie stop niz w Polsce..

Mijamy wies Łopuszna.





Zaczyna sie chowac słonce wiec szukamy miejsca na nocleg. Nie jest prosto. Chałupy, pastwiska, uprawne zagony, albo nadrzeczne podmokłe łozy z błotem po kolana. Włazimy w czesciowo wyschniete koryto rzeki i szukamy jakiegos w miare płaskiego kawałka. Rzeka nazywa sie Seret.



Znajdujemy jedna z dawnych wysp gdzie jest troche piasku a nie tylko same kamienie. "Wyspa" z jednej strony ma wyschniete koryto a z drugiej maly szemrzacy potoczek. Troche sie boje czy rzeka w nocy nie przybierze- caly czas mam w oczach Biały Czeremosz trzy lata temu, ktoremu wystarczyly dwie godziny deszczu i podniosł sie blyskawicznie. I jak zaczal niesc kłody jakby pol lasu zabral.. Niebo jest zupelnie czyste, wieczor jest chlodny i rzeski, jakos nic nie zapowiada nocnych ulew.. Na wszelki wypadek jednak opracowujemy plan ewakuacji- jakby co nieopodal jest blotnista droga do lasu na pagorku, tam zmykamy.
Chyba bede tu spala tak samo dobrze jak na Generalskich Plazach, gdzie cała noc zastanawialam sie czy Morze Azowskie ma pływy i co chwile sprawdzalam czy juz mamy wode w przedsionku czy jeszcze nie

Wokol namiotu rosnie duzo kwiatkow ktore sugeruja ze teren w tym roku jeszcze pod woda nie byl...



W nocy wylaze z namiotu chyba 4 razy, analizujac kazda chmurke - baranka ktora choc troche przyslonila ksiezyc...

Wieczorem zjadamy jeszcze wszystkie pysznosci jakie podarowala nam przemiła babeczka z Wyżnicy!