Pokaż wyniki od 1 do 10 z 24

Wątek: notatnik spokojny, z otwartymi oczami...

Widok wątkowy

  1. #1
    Literat Roku 2013

    Awatar trzykropkiinicwiecej
    Na forum od
    04.2007
    Rodem z
    Nigdziebądź nad Osławą
    Postów
    1,841

    Domyślnie notatnik spokojny, z otwartymi oczami...



    Jest taki stary Kot w Bacówce pod Małą Rawką, nie ma połowy ucha, kilku zębów i sierści. Jest bardzo stary, chodzą plotki, że jak zdechnie, to będzie koniec świata. Ostatnio kilka kotów ze schroniska zjadły puchacze, a jego nic się nie chwyta prócz pordzewiałego czasu. Niektórzy twierdzą, że to dlatego, że jest już napoczęty, inni, że Śmierć chodzi w za wysokich obcasach i jej się kosa omskła. Kot siedzi na parapecie. Za oknem po Caryńskiej łażą resztki dnia rudo-lisim światłem. Ciągnie chłodem w cieniu za plecami Rawek, na których gdzieniegdzie nieśmiało jeszcze zalegają łaty śniegu w wyższych partiach. Kilka dni temu jedliśmy świeży zielony czosnek pod Chryszczatą, a tutaj o wiośnie jeszcze mówi się niewiele, albo wcale. Buki przewracają się na drugi bok, budzone nieustannym stukaniem dzięciołów i świszczą coś przez sen o rychłym powrocie zawiei. Grzbietem Góry chodzą ludzie, wyraźnie się odcinają od ostro zarysowanej grani. Trochę nierealnej, jakby ktoś przykleił połoninę do nieba i te krawędzie trochę luźniej zostawił, żeby w razie czego, można było się za nie schować, po długiej wspinaczce i choć na chwilę uciec albo przynajmniej zapomnieć.



    Mawiają, że brud jest piątym żywiołem Rosji. W wiosce którą właśnie mijam, na krawędzi pomiędzy Niskim a Bieszczadami - też to mają, ale takie swojskie i nasze. Oj wylazło z wiosną, cały ten syf grzeje się do słońca jak jaszczurka i świeci: blaszki z blachami, blachy z pługami, pługi z bronami, brony z beczkami, a pomiędzy tym kury, konie i pawie srają w obejścia, umacniając na potęgę ów słodki bajzel. Ot etos, etos i zabobony.
    Wienia jedzie traktorem, siedzi na błotniku, jedną ręką trzyma kierownicę a jedną nogą operuje gazem. Wienia! Co ty kurwa robisz?! - A kurwa mać jebana była, czarny kot przebiegł mi drogę.
    Na zakręcie przy chacie siedzi Baba co przynosi pecha. Chłopy gdy Ją mijają to odwracają głowę i zasłaniają oczy, niebezpiecznie, bo to przecież na zakręcie i droga wąska, gadają, że lepiej trącić cielaka, niż żeby Cie miała Baba wysłać do stu diabłów.Czasami nie siedzi pod chatą tylko kuka zza firanki, zarówno wtedy, jak i przy bliskim spotkaniu skutek będzie taki sam. Kiedy mówi pochyla głowę i przebiera palcami, jeśli w ogóle mówi, jest w tym coś z małej dziewczynki. Pani nie patrzy na mnie, bo ja przynosze pecha. Mówiła mi o niej Ania z Prełuk co spotkała samą siebie w środku lasu. Od kilku lat przemykam się obok tej chaty na zakręcie, przemykam się z plecekiem i mówię dzień dobry. Co tam komu, na mnie się patrzy całkiem normalnie, może jestem dla nich obcy jeszcze i urok nie działa. Wracając do brudu, Mariusz Wilk pisze o pewnym rosyjskim literacie, niejakim Sorokinie (czołowy przedstawiciel konceptualizmu), który pochwalił się raz, że spróbował własnego gówna i pojął, że mitologia gówna tkwi raczej w jego zapachu, w smaku bowiem gówno jest nijakie.
    Nie wiem, czy powodem degustacji była zwykła ciekawość, potrzeba głębszego osadzenia się w temacie, choćby ze względu na pochodzenie, czyli niejako z automatu, czy też sama filozofia głębi i jej zakamarki. Tak czy siak, to co jednym pomaga, innych drażni. Życie.



    Włóczę się więc od miejsca do miejsca, może żeby to sprawdzić? Odwiedzam tych co osiedli, i gotują wieczorami syrop z mniszka, lub prasują koszule i majtki, żeby było w życiu czysto, równo i ładnie. Albo ląduję w jakiejś dziurawej szopie po kozach z zapaleniem płuc i zastanawiam się co dalej. Siedzę nakryty kocem i śpiworem z czołówką i próbuję pisać, ale męczy mnie kaszel i każdy oddech paruje tak, że nic nie widać. Przymrozek ściął trawy, chrupią pod racicami saren, które kręcącą się tuż za ścianą każdej nocy, słyszę jak im burczy w brzuchu.



    Po kilku dniach udaje mi się ruszyć nieco na północ, potem na południowy zachód. Pozacierać ślady między Beskidem a Bieszczadami. W drodze Bar mleczny Społem, Jasło, na suficie kasetony ze styropianu i szkolne krzesełka, ruskie za 4.20, pieczarkowa po 2.60, gulasz wieprzowy wpisany do menu jako danie jarskie. Przy zielonym rynku Santas, stara piekarnia, mają cudowny Chleb żytni na zakwasie, po 2.50. Szopa na kozy zmienia się w starą chyżę, też jest próchno i dziury w ścianach, a wieczorami słychać nic, cisza, po kilku dniach pierwszy derkacz i świerszcze. Udaje się zasnąć mimo męczącego kaszlu, ale w nocy przebiega mi mysz po głowie i znowu trzeba się było zwinąć w kłębek szukając odrobiny ciepła.



    Podróż niczego was nie nauczy, jeśli nie pozwolicie by was zniszczyła. To zasada stara jak świat. Pozdróż jest niczym katastrofa morska, i ci, których statek nie zatonął, nigdy niczego się nie dowiedzą o morzu. Cała reszta to jazda na ślizgawce lub turystyka.



    W Grabiu jest niewiele, może ponad dwadzieścia numerów, trzy cmentarze, nieczynna szkoła, remiza i jaskółki. Dzięki nim we wsi nie ma komarów. Cały dzień łowią w okolicy a wieczorami zbierają się w grupie wysoko nad kominami. O zmierzchu wracają pod dach, przeważnie parami, do gniazd ulepionych z błota i trawy. Rankiem ktoś otworzy drzwi od obory albo stajni i cykl zacznie się od nowa. Co roku wracają. Nie wszystkie, niektóre padają w drodze. Kiedyś, to ludzie myśleli że zimują w szlamie, bo przed odlotem widywano je gdy zapadały na nocleg w trzcinach wielkimi stadami. Jaskółki lubią wodę, rozpędzają się i koszącym lotem uderzają brzuszkiem o lustro by złapać do picia rozbryzgujące się krople. W stajni pod jednym z gniazd leżą stare obrazki z Madonnami, takie z kablem i światełkami, ramki obsrane przez ptaki, i kolorowane zdjęcia z opuszczonego domu po drugiej stronie drogi.



    Chodzimy tam po wodę, bo u nas nie ma studni. Często wyławiam wiadrami mrówki zbite w żywe kule, czepiają się nawzajem w zimnej wodzie żeby przetrwać, tworzą dryfujące kolonie na powierzchni. Czasami któraś oderwie się i powoli opada na dno wiadra wierzgając nóżkami. Te które już nie wypłyną, unoszą się zwinięte jak embrion w hydroprzestrzeni i wyglądają jakby spały. Przez okno chatki czytam historię, z opuszczonych sprzętów i krzyża wyciosanego pod sufitem na belce razem z datą, 1933. Ostatnim żywym ogniwem jest staruszek, który przyszurał do nas ostatnio w deszczu klnąc na pogodę, że tak samo psia jak w Kanadzie. Jego Siostra, ostatni mieszkaniec chatki, podobno jest w domu opieki i nie ma już z nią kontaktu.



    Marian mówi, że przyjechał tu umrzeć, że dla niego już ziemia otwarta i obok dołu wbity szpadel. Szkoda tylko, że tu już wszyscy poumierali, nie ma z kim porozmawiać,miejscowi traktują go jak pasożyta, albo atrakcję, mówią o nim "skundlony cudzoziemiec". Siada na kanapie i opiera się o ścianę do której przypięty jest jutowy worek po kawie z jakiejś kolumbijskiej palarni, numer seryjny 33.3 dużą zielona czcionką. Odpala jednego papierosa za drugim. Pali wolno, zapomina strzepywać, w końcu podpala sobie wąsy żarem.



    Dwadzieścia pięć lat pływał jako palacz na statkach Przedsiębiorstwa Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich "Gryf" ze Szczecina, od Afryki po Alaskę. Dwadzieścia pięć lat z szuflą przy kotle, cztery godziny pracy, osiem godzin przerwy. Stan wojenny zastał Go kiedy stali w Panamie, razem z dwudziestoma innymi Polakami zszedł na brzeg, na pokład nie wrócił żaden. Poprosili o azyl, biedne pańśtwo nie miało co z nimi zrobić, więc najbliższy rok spędzili w więzieniu, zanim po wielu próbach ambasada francuska nie załatwiła papierów emigracyjnych i lotu do Kanady. Kilku wcześniej zabrało się prywatnym samolotem do Wenezueli, przyleciała jakaś Polka, która na wieść o rodakach w Porcie, zabrała ich do siebie. Rok w panamskim więzieniu, bez okien, drzwi zostawili nam otwarte, mogliśmy chodzić po mieście, Oni tam nie śpią, tam jest wieczne party, Dzicy chodzą! Małpy jedzą! Żałuje.Mówi, że mógł zostać w kraju i przeczekać. Następne Dwadzieścia pięć tułał się po Kanadzie na zasiłku, aż postanowił wrócić do Polski i umrzeć, jak jaskółka, tyle że bez gniazda. W gminie stara się o jakiś socjal, ale mówi że bilet powrotny ma, i jakby mógł odzyskać pieniądze z książeczki, na którą odkładał przed laty, to pojechałby umierać do Brazylii, tam cieplej, ale mówi że się chyba nie da, bo Wałęsa wszystko zepsuł. Pytam o datę urodzenia, rocznik 1933.



    Czasami wpada na papierosa i kawkę, Pogadamy sobie zwykle o tym i o siamtym. Że pokrzywa zdrowa i czosnek, od wieków znane, tylko żeby ich nie smażyć, i że w każdy rejs zabierał jej cały worek, musiało starczyć na kilka miesięsy więc chodził po łąkach za ziołem aż na Wyszowatkę . Ja lubie chodzić, dużo chodze, a jeden chłop ze Świątkowej przyniósł kiedyś do leśniczego cztery wilcze szczeniaki wybrane z nory, za młode płacili wtedy po pięćset, a za stare po tysiącu, ale to jeszcze jak PGRy były i wilki bydło jadły. Teraz do nich nie strzelają. A ten samolot co zaginął to bardzo niewyjaśniona sprawa, muszą w to być zamieszane siły nadprzyrodzone. Yes, yes.On znikł! Completely znikł i go nie ma...



    Rawki- Prełuki - Łupków- Jasło - Grab 04/05 2014

    wykorzystałem cytat książki M. Wilka - Dom Włóczęgi
    Ostatnio edytowane przez trzykropkiinicwiecej ; 25-05-2014 o 18:08

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Jeden dzień z ... lat – moimi oczami. Opowiadanie urodzinowe.
    Przez Aleksandra w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 0
    Ostatni post / autor: 02-10-2010, 20:09
  2. Piękne krajobrazy,spokojny wypoczynek
    Przez ulcia239 w dziale Noclegu szukam
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 21-06-2010, 13:14
  3. Spokojny wypoczynek nad Soliną
    Przez iza w dziale Zakwaterowanie i usługi
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 07-05-2001, 19:11

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •