Pokaż wyniki od 1 do 10 z 16

Wątek: Czarnohora 2014

Widok wątkowy

  1. #1
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Czarnohora 2014

    Termin: 17 - 23.06.2014
    Skład (jak na zdjęciu od lewej): Jarek, Łukasz, Marek, Ala
    SDC11791.jpg
    Zakładana trasa: Szybene - Stoh - Pop Iwan - Howerla - Peremyczka - Kwasy.
    Jak wyszło - o tym za chwilę.

    Dosyć dawno nie udzielałem się na forum dłużej niż kilkoma zdaniami. Dlaczego? Najbanalniejsza odpowiedź to oczywiście "z braku czasu" - i niech tak zostanie. A w ciągu ostatnich dwóch lat były i Gorgany i dwa razy Bieszczady Wschodnie... . Śledziłem za to pilnie wypowiedzi i relacje innych - trzeba przyznać, że do zeszłego roku tyczących ukraińskich Karpat było sporo. Aż przyszedł rok 2014 ... i czyżby, jak napisał p. Kuba Węgrzyn "zamarł duch w narodzie?"???
    Postanowiliśmy więc sprawdzić, jak TAM jest i co ciekawego słychać w ukraińskich Karpatach.... Wybór padł na Czarnohorę - tym razem potraktowaną całościowo (wg. podziału raczej sentymentalno-przedwojennego, niż ścisle naukowo - kartograficznego) - od Stoha po Pietros.

    We wtorek 17.06 o godzinie 18 wyruszamy autobusem z Wrocławia. W Krakowie mamy przesiadkę do Przemyśla. Kilkanaście minut po 22 podjeżdża bus - miejsc na 8 osób - wraz z nami jest komplet pasażerów, więc jedna dodatkowa osoba rozkłada się wygodnie w dużej przestrzeni bagażowej busa. Ruszamy przed czasem. W Przemyślu mamy być planowo o 3.20 rano, ale kierowca pędzi, jakby chciał ustanowić rekord trasy. W Rzeszowie dwie osoby przesiadają się na busa do Sanoka; pan z bagażnika i jeszcze jedna osoba wysiedli już chwilę wcześniej. Wsiada za to nowy kierowca - ten jedzie już troszkę spokojniej. Ponieważ w nocy z Przemyśla do Medyki nie dociera oczywiście żadna komunikacja, tak więc zakładaliśmy pierwotnie dojazd na granicę taksówką. Udaje się nam jednak dogadać z kierowcą naszego busa i ten za drobną opłatą podwozi nas wszystkich (oprócz naszej czwórki w autobusie jedzie z nami jeszcze tylko jedna osoba, która też zresztą zdąża tam gdzie my) na przejście graniczne. W Medyce jesteśmy ok. 2 w nocy (trzecia czasu ukraińskiego), a pierwszy busik do Lwowa odjeżdża z Szegini po drugiej stronie "kordonu" dopiero o 5.45. Siadamy więc w knajpce i pijemy gorącą herbatkę. Zaczyna już świtać, kiedy ruszamy na przejście. Po drodze wymieniamy pieniądze. Na granicy pustki - przekraczamy ją z marszu i tylko gdyby nie to, że zbieramy się dość ospale po ukraińskiej kontroli paszportowej, postanawia nas jeszcze skontrolować ukraińska celniczka. W obyczajach ukraińskich pograniczników trochę się chyba zmieniło, gdyż padają przy tej okazji nigdy prze ze mnie nie słyszane tam słowa "proszę" i "dziękuję". Na "awtostancji" jesteśmy ok. 5 rano, kupujemy więc jeszcze pierożki, którymi delektujemy się przed czekającą nas podróżą.
    SDC11727.jpg
    Kiedy podjeżdża marszrutka, zajmujemy miejsca z tyłu, żeby nie blokować swoimi plecakami wolnej przestrzeni stojącej dla dosiadających pasażerów.

    Co ciekawe, mimo drastycznego spadku wartości ukraińskiej waluty, cena przejazdu pozostała bez zmian, czyli 23 hrywny. Ruszamy punktualnie. Jedziemy niecałe dwie godziny, ja głównie drzemiąc. We Lwowie pod dworcem jesteśmy tuż po 7.30 rano i udaje nam się zdążyć na autobus do Stanisławowa odjeżdżający o 7.35. Jedziemy tam ok. trzech godzin, z krótkim postojem w Rohatyniu . Obok dworca autobusowegoSDC11746.jpg
    jest tu targSDC11747.jpg
    , na którym można kupić żywe zwierzęta, np. prosiaki w workach, czy też malutkie kurczaki w tekturowych pudełkach; jedna pani po zakupie tychże dosiada się w autobusie do Jarka, któremu dalszą drogę umilają głośne pisklęta...

    Na miejscu jesteśmy ok. godziny jedenastej, do odjazdu busa do Werchowyny, którym będziemy podróżować dalej mamy ok. godziny, idziemy więc kupić bilety na nocny pociąg z Rachowa do Lwowa, którym mamy zamiar wracać za cztery dni. Następnie udajemy się do kasy "awtowokzała" po bilety na busa. Marek zakupuje ostatnie dwa, kiedy podchodzę do kasy okazuje się, że dla mnie i dla Jarka już zabrakło... . Nie poddajemy się jednak i zgodnie z instrukcją kierowcy stajemy na ulicy tuż za szlabanem dworcowym i dosiadamy się "na łebka".
    Podróż do Werchowyny to kolejne trzy godziny - ponieważ siedzę "na ziemi" umilam sobie ten czas spoglądając na wielki złoty krzyżyk zwisający na złotym łańcuszku spoczywającym w głębokim dekolcie siedzącej przede mną młodej pasażerki... . Po drodze mamy krótki postój w Jaremczu (nasz busik z lewej):
    SDC11757.jpg
    Zgodnie z moim żądaniem, kierowca wysadza nas na skrzyżowaniu w Żabiem - Ilci, gdzie jeszcze ok. pół godziny oczekujemy na nasz ostatni tego dnia autobus - do Szybenego.
    SDC11780.jpg
    Ok. 15.30 podjeżdża nasz wehikuł. Jedziemy jeszcze ok. 25 km, pokonując je w czasie ok. dwóch godzin. Droga o gruntowo - szutrowej nawierzchni malowniczo wije się w dolinie Czarnego Czeremoszu, czasem nasz kierowca musi zatrzymać się, żeby przepuścić jadący z naprzeciwka samochód. Często pojazdy mijają się "na styk" tuż nad urwiskiem nad Czeremoszem...

    W Szybenem jesteśmy ok. 17.30 i od razu podchodzimy (a w zasadzie to oni podchodzą do nas) do pograniczników pilnujących szlabanu oddzielającego resztę Ukrainy od strefy przygranicznej. Żołnierze są mili, podają rękę - chyba coś jednak się tu pozmieniało... . Wyciągam z plecaka uszykowane wcześniej pismo z danymi uczestników wycieczki i planowanym przebiegiem trasy, którego kopię wysłałem przed wyjazdem do czerniowieckiego oddziału służby przygranicznej. Żołnierze pismo czytają, sprawdzają nasze paszporty i - życzą nam szerokiej drogi! Uff, udało się!
    Przed wyruszeniem w trasę zachodzimy jeszcze do sklepiku, znanego np. z tej fotorelacji p. Wojtka Pysza: http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php/8099-Dooko%C5%82a-Czarnohory-na-rowerze?p=146199&viewfull=1#post146199 - ale, ale, ale! - coś jakby się tu nie zgadza - na fotografii p. Wojtka sklepik znajduje się w pewnym oddaleniu od szlabanu, tuż przy drodze, a tymczasem nasz jest przy samej zastawie, w głębi podwórka... SDC11790.jpg
    Czyżby to nie ten sam sklepik? Ależ skąd, ten sam! Zmienił tylko nieco swoje położenie, nie wiem z jakich względów - czy to może problemy z własnością gruntów, a może miejscowi spece od marketingu poradzili przemiłej pani sprzedawczyni przeniesienie sklepu ze strefy przygranicznej ne teren właściwej Ukrainy tak, żeby większa rzesza klientów miała do sklepu wolny i nieprzegrodzony dostęp? W swojej relacji p. Wojtek napisał także "
    Sklep jak widać bardzo przyjazny turystom rowerowym. Takich stojaków zresztą jest wiele, zawsze stoją puste." Niestety prawdę tę potwierdziła także p. sprzedawczyni - w efekcie niewielkiego zainteresowania stojaki zlikwidowano.

    W sklepiku zakupujemy jeszcze po litrowym piwie na głowę, a ja z Markiem dodatkowo jeszcze po półlitrówce poleconej przez panią horiłki "Pierwak".
    Ruszamy w kierunku Pohorylca. Po drodze zatrzymuje nas jeszcze pani ze straży parku narodowego, u której zakupujemy bilety wstępu po 10 hrywien każdy.
    Po około dwóch kilometrach jest przysiółek Pohorylec, a raczej to, co z niego zostało - jeden zamieszkany dom i zamknięta na głucho leśniczówka. Przy zamieszkałym domu pasą się krowy; jest tam też studnia. Ponieważ mamy zamiar rozbić się w okolicy, postanawiamy iść z Markiem i zapytać gospodynię o możliwość zaczerpnięcia pitnej wody. Mieszkanką chaty okazuje się być p. Olga - najwyraźniej bardzo uradowała się z naszego przybycia - szybko odgania krowy i wskazuje miejsce na namioty na własnej posesji. Olga przeprasza nas za swój "wskazujący" stan - ponoć wczoraj miała urodziny. Ponieważ nam chodziło tylko o wodę, więc staramy się grzecznie podziękować za gościnę, co jednak spotyka się ze zdecydowaną reakcją Olgi - "tu nigdzie nie można się rozbijać! - stąd wszędzie was wygonią!". -"Kto?" - pyta Marek. - "Separatisty!" - odpowiada Olga. Widząc, że kobiecie chodzi najwyraźniej tylko o możliwość napicia się z nami przy ognisku, postanawiamy czmychnąć, gdy ta wchodzi do domu. Samo napicie się z nachalną kobietą nie było by pewnie niczym złym, ale mamy zamiar z samego rana ruszyć w trasę, a tu nie wygląda, żebyśmy mieli się uwolnić od niej przed świtaniem... .
    Dobre miejsce na nocleg znajdujemy kilkadziesiąt metrów dalej, za drzewami tak, żeby być niewidocznymi z domu Olgi.
    SDC11798.jpg
    Kiedy rozkładamy namioty, spotykamy wędrującego od strony klauzy Szybene turystę, którym okazuje się być współautor kultowego już przewodnika "Powroty w Czarnohorę" i jeden z redaktorów "Płaju" p. Leszek Rymarowicz. Otrzymujemy od niego gratisowo kilka "wigówek" i ucinamy krótką pogawędkę - okazuje się, że akurat teraz w Czarnohorze mają swój zlot członkowie Towarzystwa Karpackiego.

    Wieczorem palimy jeszcze ognisko, myjemy się w potoku i zasypiamy pod rozgwieżdżonym niebem Czarnohory. Cel na jutro - Stoh!
    C.D.N.
    Ostatnio edytowane przez luki_ ; 26-06-2014 o 18:49

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Powsimordy 2014 - głosowanie
    Przez Marcowy w dziale Spotkania i sprawy forumowe
    Odpowiedzi: 119
    Ostatni post / autor: 22-05-2014, 14:02
  2. Izery w marcu 2014
    Przez T.P. w dziale Turystyka nie-bieszczadzka
    Odpowiedzi: 2
    Ostatni post / autor: 20-03-2014, 16:28
  3. Yapa 2014
    Przez WUKA w dziale Oftopik
    Odpowiedzi: 0
    Ostatni post / autor: 14-03-2014, 20:42
  4. Walentynki 2014
    Przez creamcheese w dziale Oftopik
    Odpowiedzi: 4
    Ostatni post / autor: 14-02-2014, 19:28
  5. Powsimordy 2014 - przygotowania
    Przez Marcowy w dziale Spotkania i sprawy forumowe
    Odpowiedzi: 44
    Ostatni post / autor: 28-12-2013, 11:56

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •