Rano niebo zasnute chmurami przez które czasami z trudem przedziera się nieco słonecznego światła. Ruszamy w głąb krainy Sasów Siedmiogrodzkich. Już po 20 kilometrach skręcamy w boczną drogę do Feldioary. To nazwa rumuńska,która Polakom raczej nie kojarzy się z niczym, wegierska Barcafoldvar też brzmi obco,ale niemiecka – Marienburg - już powinna nam coś przypominać…?! Toż to niemiecka nazwa naszego Malborka! Nie ma mowy o przypadku – wjeżdżamy do stolicy pierwszego, europejskiego państwa Krzyżaków. Na początku XIII wieku sprowadził ich tutaj król Węgier Andrzej II, który nadał im znaczne ziemie i przywileje, ale już kilkanaście lat później zostali stąd wypędzeni i wtedy … przygarnął ich nasz rodak z Mazowsza, Konrad M. Ale nim do tego doszło Krzyżacy zdążyli pobudować okazałe zamczysko, którego pozostałości tkwiły na wzgórzu nad doliną rzeki Aluty. Czas przeszły jest w tym przypadku uzasadniony, ponieważ kończy się gruntowna rekonstrukcja tej budowli. Póki co prace trwają i nie da się zwiedzać fortalicji, więc oglądamy ją z oddali.


Wracając przejeżdżamy obok potężnego obronnego kościoła z przełomu XIII i XIV wieku. Pierwotnie katolickiego, a później ewangelickiego . Służył osiadłym tutaj Sasom.


Droga prowadzi przez siedmiogrodzkie równiny. Skręcamy w boczna drogę w stronę kolejnej atrakcji


To Homorod ze swoim słynnym kościołem warownym. Góruje swoją wieżą, podwójnymi murami obronnymi i kilkoma basztami nad całą okolicą. Zbudowali go w XIII wieku katoliccy osadnicy z Flandri, których potomkowie przeszli na luteranizm.
Odnajdujemy dom kościelnego, którego żona otwiera nam świątynię


Bardzo skromne, surowe wnętrza




Oczywiście chcemy wejść na wieżę. Przewodniczka coś nam długo tłumaczy, ale w końcu macha ręką i pokazuje, że możemy się tam wspinać. No to idziemy. Tablica pamiątkowa na murze okalającym kościół podaje co prawda, że w 2000 roku staraniem Towarzystwa Kulturalnego Niemców w Rumunii wyremontowano kościół. Nie był to zapewne gruntowny remont, bo to co od razu rzuca się w oczy to niezwykła surowość tego zabytku.. Żadnego śladu nowożytnych materiałów ze słynnym szarym betonem na czele.
Budowla miała wytrzymać ostrzały i oblężenia, mury są naprawdę baaardzo grube


Pomału zdobywamy kolejne podesty, półpiętra i piętra


Z hurdycji, przy pełnym słońcu, ciekawy widok na wioskę




oraz założenie obronne


Widać podwójny mur z basztami mniejszymi (pulpitowymi) i większymi




Podziwiamy też szczegóły konstrukcji drewnianej konstrukcji wieży




Schodzimy po surowych, kamiennych schodach


I na odchodne spoglądamy od środka na zewnętrzny mur warowni-kościoła. Jest na niej kilka sfatygowanych kartek z informacjami dla turystów. Jedna z nich po polsku, gdzie znajdujemy ostrzeżenie, że wchodzenie na wieżę odbywa się na własną odpowiedzialność zwiedzających

…żegnamy się z przewodniczką i pora ruszać dalej

Kilka kilometrów dalej kolejna atrakcja

Nad miasteczkiem Rupea góruje potężna twierdza,

która z bliska robi jeszcze większe wrażenie




Całość poddana została gruntownej renowacji i częściowej rekonstrukcji.


Z zamku jest ponoć wspaniały widok na Transylwanię. Niestety my mamy pecha, jest szaro, mgliście i czasami pada.
Przejeżdżamy jeszcze raz przez miasteczko z zachowaną saską zabudową


Cdn.