Na szczycie Starostyny czekał na mnie dłuższy odpoczynek. Właściwie to nie czekał. Sam stwierdziłem, że czas porządnie się najeść, napić i dać odpocząć wpadającym w skurcze mięśniom.
Jak widać na odpoczynek i pożywianie nie tylko ja się nastawiłem





W trakcie wędrówki na Starostynę rozważałem jeszcze dojście do Drohobyckiego Kamienia. Jednak ogólne zmęczenie wpłynęło na zmianę mojej decyzji.
Podjąłem decyzję, że będę szedł ku Pikujowi bez konkretnego planu ile mam dziś przejść i gdzie zrobić pierwszy biwak. To był przecież dopiero pierwszy dzień pobytu w tych górach. Ja miałem na nie czas przeznaczony trzy dni a więc nie musiałem się spieszyć.
Teraz był czas na nie pośpiech, na delektowanie się widokami mimo, że widoczność nie była najlepsza. Ale jednak przecież była, tym bardziej wspominając ubiegłoroczny mgłowy wyjazd. Człowiek codziennie w rytmie pracy ciągle gania, niby w małym mieście. A tu był wreszcie czas na zwolnienie, na oddech pełną piersią.

Tam gdzieś są polskie Bieszczady. I Drohobycki Kamień.


Pogoda zaczyna się zmieniać. Chmur jest coraz więcej ale ciągle gorąco. Po dłuższym odpoczynku idę dalej w kierunku Pikuja.
Tak sobie myślę, że najlepiej jest tworzyć relację na gorąco. Po upływie już prawie dwóch tygodni emocje blakną. Jeszcze chwilę temu byłem nimi przepełniony, teraz zaś pozostają jakieś tam ich strzępy, to co najbardziej wryło się w pamięć.
Idę więc niespiesznie dalej spoglądając przed siebie , oglądając się za siebie. dookoła tyle pięknych widoków. Niby takich samych jak w polskich Bieszczadach ale jednak rozleglejszych.
Czasem słońce schowa się za chmurami.





Czasem słońce zaświeci





A że woda idzie jak woda trzeba pomyśleć o uzupełnieniu jej zapasów. Po ubiegłorocznej wędrówce znałem miejsce jednego źródła. (drugie wyżej tradycyjnie było wyschnięte) Zostawiłem plecak wyżej w krzakach a sam zszedłem przed Wielkim Wierchem po wodę.
Smakowała jak najlepsza woda na świecie. Zresztą z tego źródła korzystają również pasące się nieopodal krowy.








Tak wolno szedłem, że zrobiło się już po 18 czasu polskiego. Czas powoli myśleć o miejscu na nocleg. Nie chciałem schodzić w dół za pewną grupką ukraińskich piechurów do ruin schroniska, o którym w ubiegłym roku wspominał don Enrico. Chciałem by to było gdzieś na górze, tym bardziej, że nic nie zapowiadało deszczu ani burzy. (choć w trakcie dnia o ile dobrze pamiętam kilka grzmotów z oddali dało się usłyszeć) Pragnąłem mieć możliwość fotografowania dosłownie z przed namiotu ewentualnego zachodu i wschodu słońca. Jakkolwiek wcale nie jakiś mocny wiatr powodował, że szukałem jakiegoś zagłębienia na szczytowej połoninie.





No i znalazłem takie miejsce naprzeciwko ruin schroniska i źródełka, kawałek przed Ostrym Wierchem.
Rozbiłem namiot i dość szybko poszedłem spać. Udało się jeszcze uwiecznić zachód słońca. Zmęczenie po nieprzespanej nocy nie pozwoliło na wiele dłużej, tym bardziej, że nastawiłem budzik na godzinę przed 5 naszego czasu by z tej wysokości zobaczyć wschód słońca.



cdn mam nadzieję :)