Pokaż wyniki od 1 do 9 z 9

Wątek: Rodzinne wspomnienia A. Podwapińskiego (późniejszy Brat Wawrzyniec Podwapiński)

  1. #1
    Bieszczadnik Awatar wp.krzysztof
    Na forum od
    03.2009
    Rodem z
    Podkarpacie
    Postów
    357

    Domyślnie Rodzinne wspomnienia A. Podwapińskiego (późniejszy Brat Wawrzyniec Podwapiński)

    Aleksander Podwapiński, późniejeszy Brat Wawrzyniec Maria Aleksander Podwapiński (ur. 2 lutego 1903 w Radoszycach, zm. 18 czerwca 1983 w Warszawie) – franciszkanin konwentualny, jeden z najwybitniejszych polskich zegarmistrzów, autor podręcznika dla zegarmistrzów. (Kuzyn autora wpisu)

    .... w pierwszych latach pobytu w Sanoku kierował Tato oddziałem rosyjskich jeńców wojennych przy budowie budynków państwowych w górach. Później, gdy już mieszkaliśmy u Kozłowskiej był dłuższy czas kierownikiem wojskowych zakładów stolarsko-kołodziejskich na Wójtostwie. Pracowali tam włoscy jeńcy wojenni, w liczbie około 50 żołnierzy. Poza tym Ojciec nasz pracował przeważnie jako budowniczy młynów i tartaków nawet o skali przemysłowej.
    Po skończeniu 7 klasy z wynikiem celującym, i ja – zapisawszy się jeszcze do szkoły przemysłowej (którą ukończyłem z odznaczeniem 31.5.1919) – poszedłem do montażu tartaku na Dolinie k. Zagórza, a następnie na kopalnię nafty w Porażu, gdzie Tato uruchomił właśnie większy tartak parowy. Pamiętam jak zimą 1918/19, przyjechawszy z Tatem z pracy, przechodziliśmy ulicami Sanoka i zauważyliśmy ogłoszenie o kursie Krakowskiej Akademii Handlowej, na który przyjmował zapisy prof. Antoni Wilusz w drogerii Hydzika. - Proszę Taty a może by mi się to przydało? - Dobrze synu, pomyślimy …. Mama trochę oponuje, bo zamiast przychodów z moich zarobków, będą znowu dłuższy czas tylko wydatki i to spore …. Jednak rodzice pozytywnie uzgodnili. Nazajutrz się zapisałem. A później przezacne Ojczysko subwencjonował mnie, nawet bez wiedzy Mamy i naprzód się cieszył, że syn będzie urzędnikiem po Akademi….
    Tato w 1919r. kierował budową wszystkich mostów pod kolejkę Zajniczki (Rzepedź) – Duszatyn. Po otrzymaniu dyplomu Akademii Handlowej (26.7.1919) miałem w Zajniczkach zostać głównym magazynierem. Coś się jednak nie poszykowało, więc „doszlusowałem” do Taty przy budowie mostu w „Łokciu” pod Duszatynem. Wywijałem więc siekierą aż miło i gotowałem dla nas obu posiłki. W międzyczasie był przy moście główny dyrektor Centralnego Zarządu Przedsiębiorstw hr. Potockiego – p. Stanisław Homolacs, któremu Tato mnie przedstawił z odpowiednimi referencjami. Za kilka tygodni dostaje depeszę od dyr. Homolacsa, bym stawił się zaraz w Krakowskiej Centrali, celem objęcia posady pomocnika głównego buchaltera. Było to 1.10.1919r. Znowu kochane Ojczysko ucieszył się bardzo, pobłogosławił i z rozczuleniem wyprawił w świat.
    Sam zaś dokonał dzieła, o którym Dziunio w liście z 23.1.1960r. m.in. tak pisze:
    - Jestem pełen uwielbienia dla naszego Ojca, którego Ty Olku znałeś jeszcze, jako młodego i energicznego człowieka – chociażby z okresu budowy – moim zdaniem – pięknego pod każdym względem mostu w „Łokciu” – czego ja „Inżynier” jeżeli podjąłbym się, to ze strachem.
    W krakowskiej centrali hr. Potockiego pracowałem do wojska. Po demobilizacji zajęty byłem – jako urzędnik i przedstawiciel Hrabiego w Łupkowie, a później w Komańczy, jako kierownik eksploatacji lasów. W kwietniu 1922r. wyjechałem na Wołyń, a po roku, gdy dalsze studia w Krakowie mi się nie udały, przeniosłem się do Biura rachunkowego w Sanockiej Fabryce. Tu byłem do 31.7.1923. Ale gdy i stąd miałem się przenieść gdzie indziej, Tato mi mówi:
    - Lesiu, co będziesz zawsze słuchał „psiej trąby”?. Chodź ze mną, a będziesz samodzielnym człowiekiem…. I zabrał mnie Tato z sobą do budowy Tartaku w Moszczańcu za Wisłokiem, a po kilku tygodniach już mnie usamodzielnił celem dokończenia tego montażu i dokonania rozruchu. Następnie przenieśliśmy się z Tatem do Maniowa za Łupkowem, gdzie objął kierowanie budową młyna. Nie zdążyliśmy go jednak uruchomić bo trafiła się korzystna dzierżawa młyna i tartaku w Smolniku, bliżej Łupkowa. ...

    Dalsze fragmenty wspomnień będą udostępnione niebawem pod adresem https://podwapienna.kaszowski.eu
    Ostatnio edytowane przez wp.krzysztof ; 02-01-2023 o 20:44
    Sapere aude.

  2. #2
    Botak Roku 2018

    Na forum od
    01.2009
    Postów
    584

    Domyślnie Odp: Rodzinne wspomnienia A. Podwapińskiego (późniejszy Brat Wawrzyniec Podwapiński)

    Fajne te wspomnienia. Dzięki za link. Pozdrawiam Jacek

  3. #3
    Botak Roku 2017 Awatar długi
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Sopot
    Postów
    2,378

    Domyślnie Odp: Rodzinne wspomnienia A. Podwapińskiego (późniejszy Brat Wawrzyniec Podwapiński)

    Dla mnie rewelacja. Bardzo dziękuję za ten fragment dot. Duszatyna. Sięgnę dalej, głębiej.
    Dzięki jeszcze raz
    Państwo dość silne, by Ci wszystko dać jest dość silne, by Ci wszystko odebrać

  4. #4
    Bieszczadnik Awatar wp.krzysztof
    Na forum od
    03.2009
    Rodem z
    Podkarpacie
    Postów
    357

    Domyślnie Odp: Rodzinne wspomnienia A. Podwapińskiego (późniejszy Brat Wawrzyniec Podwapiński)

    Ostatnio dotarłem do informacji, że to Władysław Podwapiński jest autorem projektu Kościoła Rzym-Kat. w Komańczy, wzniesionego w latach 1949-50.
    Sapere aude.

  5. #5
    Bieszczadnik Awatar wp.krzysztof
    Na forum od
    03.2009
    Rodem z
    Podkarpacie
    Postów
    357

    Domyślnie Odp: Rodzinne wspomnienia A. Podwapińskiego (późniejszy Brat Wawrzyniec Podwapiński)

    .... ciąg dalszy wspomnień A. Podwapińskiego

    Rodzice w Radoszycach pięknie się dorobili. Prócz tego był spory posag Mamy. Resztę więc lat dzierżawy Radoszyc odstąpił Tato innemu młynarzowi (Krupskiemu z Osławicy), a sam nabył w Komańczy - kilometr od stacji - plac pod nowe przedsiębiorstwo, na tzw. "Młynysku" w widłach Osławicy, szosy Zagórz-Węgry i mostu drogowego.



    Szkic lokalizacji pierwszej ojcowizny wykonany z pamięci przez A. Podwapińskiego. Miejsce zlokalizowane jest w zakolu Osławy, przy skręcie z drogi głównej do klasztoru Nazaretanek w Komańczy.

    Przeprowadziliśmy się do wynajętego domu w Komańczy z wiosną 1913 roku i zaraz rozpoczęła się budowa dużego domu mieszalnego oraz nowoczesnego tartaku, stolarni maszynowej i młyna - wszystko pod jednym dachem blaszanym (ówczesna rewelacja w tamtej okolicy ze słomianymi strzechami...Zimowaliśmy juz u siebie choć szparami w ścianach wiatr gwizdał, a na kuchni woda zamarzała. Zdaje się, ze było to jesienią 1913 roku. Montaż "werków" był w pełnym toku. Długa (z 15 m) stalowa pędnia (transmisja) z kilku kołami pasowymi, która miała poruszać tartak, młyn, pęcakarnię i maszyny stolarskie, była jeszcze na zewnątrz budynku. Po kilku dniowym deszczu Osławica nadzwyczajnie wzbiera, niszczy nieutwardzony i niewykończony jeszcze jaz, zabiera część kloców zwiezionych do przetarcia, zamula wykopy hydrotechniczne, a nawet i pędnię. W następnym (1914) roku młyn już mełł, tartak zaś był na wykończeniu. Olbrzymie (Ø ok. 5 m) podsiębierne koło wodne, nawet przy minimalnej ilości wody dawało dostateczną energię. Tato był bliski zrealizowania swych wysiłków. Wtem wybucha wojna światowa. Armie się przewalają. Za znalezienie ukrywającego się na strychu marudera austriackiego (który się przebrał w Mamy ubranie), kozacy stawiają Rodziców do rozstrzelania. Ratuje ich oficer rosyjski. Kozacy mszczą się za to rabunkiem. W następnych tygodniach Moskale rabują nas jeszcze kilkakrotnie. Znowu przychodzą Austriacy. Front się ustala w naszej okolicy. Przy naszym domu haubice grzmią i kwateruje sztab austriacki. Rosjanie 1.02.1915r znowu rozpoczynają ofensywę i gwałtownie bombardują nasz dom. Austriacy wycofują się, a my razem z nimi ...
    Sapere aude.

  6. #6
    Bieszczadnik Awatar wp.krzysztof
    Na forum od
    03.2009
    Rodem z
    Podkarpacie
    Postów
    357

    Domyślnie Odp: Rodzinne wspomnienia A. Podwapińskiego (późniejszy Brat Wawrzyniec Podwapiński)

    Komańcza po raz wtóry i ostatni
    Wpierw przeprowadził Tato z Gminą zamianę dawnego placu na nowy – tym razem odległego tylko o 300 metrów od stacji kolejowej. Zamieszkaliśmy tymczasem u Hryca Klebana. Przymrozki się zaczęły. Spaliśmy obydwaj z Dziuniem w stodole, a Rodzice w zimnej komórce. Rano dla rozgrzewki biegaliśmy z Tatem na naszą budowę i do śniadania nim przyszli robotnicy, zwykle sporo podpędzaliśmy. I tak – chociaż z trudem i dużym wysiłkiem – jednak na Wigilię 1924r. wprowadziliśmy się już „do swojego”. Władzio nadmienia mi w swoim liście z 24.10.1960r. tak:
    - czy przypominasz sobie Olku tę jesień (przed 36 laty), kiedy to w ciągu dwóch miesięcy od zaczęcia budowy, wprowadziliśmy się do domu bez okien i drzwi – 17 grudnia. Byłem wtedy 14 – letnim chłopcem i wieczorami „po fajrancie” siadałem na „lewym skrzydle” na piecu i psułem oczy, czytając z dala od światła (bo autor zajmował „centrum”, a Tato „prawe skrzydło” przy lampie nad kuchnią), podczas gdy Mama przyrządzała posiłki.
    Zimą wykończyliśmy z grubsza dom i pracownię. Z wiosną zbudowaliśmy szopę tartaczną i młynówkę długą ok. 300 metrów połączoną z dojazdem wydartym rzece. Niestety, powódź mści się i zabiera nam gotowy już jaz, „żłoby” i drogę. Musieliśmy więc skrócić młynówkę o prawie 200m, a tym samym i zmniejszyć znacznie spad, bo już nie starczyło funduszów na taka samą odbudowę. Sporo kosztowały tez odlewy i części żelazne do tartaku i turbiny pomysłu Taty, którą zbudowaliśmy własnoręcznie w następna zimę. Po uruchomieniu jej okazało się, że daje za mało mocy…. „Kółka” nie mogą należycie napędzać tartaku…. Konsternacja… przerażenie … Przytłoczeniśmy bardzo wszyscy…. Tyle pracy, kosztów i nadziei na próżno.


    W okresie 15.1.1927 do 1.5.1928 przyjmuje posadę urzędnika przy eksploatacji lasów w Duszatynie i znaczną część pensji oddaję Tatowi, by zaradzić najpilniejszym potrzebom. W między czasie rozpoczynamy organizację Rzymsko-Katolickiej Parafi i budowę kościoła w Komańczy (dotychczasowa parafia Bukowsko – oddalona jest ponad 30 km). Komitetowi przewodniczy Stanisław hr Potocki, który ofiarowuje plac i budulec. Tato jest budowniczym, a ja sekretarzem Komitetu. Podwapińscy ofiarowali tez okna i drzwi do kościoła, a na inne wydatki urządzano przedstawienia amatorskie, festyny i zabawy – reżyserowane, organizowane i aranżowane przez sekretarza komitetu, wspólnie z jego bratem Władziem i innymi parafianami. Po wybudowaniu i konsekracji kościoła SS. Nazaretanki zakrystianują, Tato „organistuje” prowadząc w niedziele i święta Godzinki i śpiewy, a młodzi Podwapińscy zwykle służą. Pierwszym proboszczem w Komańczy był ks. Ignacy Jarek, zacny i świątobliwy kapłan, któremu zawdzięczam wytrwanie w powołaniu.


    Sapere aude.

  7. #7
    Bieszczadnik Awatar wp.krzysztof
    Na forum od
    03.2009
    Rodem z
    Podkarpacie
    Postów
    357

    Domyślnie Odp: Rodzinne wspomnienia A. Podwapińskiego (późniejszy Brat Wawrzyniec Podwapiński)

    Wspomnienia Gustawa Zemły
    (Gustaw Zemła jest synem Zofii Podwapińskiej i Piotra Zemły , oraz wnukiem Piotra Podwapińskiego z Komańczy i Seweryny Podwapińskiej ( z d. Rysiewicz))

    Kazimierz Gustaw Zemła (ur. 1 listopada 1931 w Jasienicy Rosielnej) – polski artysta rzeźbiarz, pedagog.
    W latach 1952–1958 studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Od 1958 roku uczy rzeźby na ASP; w latach 1973–1976 był jej prorektorem, a w latach 1983-86 dziekanem. Od 1964 doktor, od 1987 roku profesor zwyczajny, członek czynny Polskiej Akademii Umiejętności (od 2003)[1]. Od 2006 roku Członek Rady Programowej Fundacji Centrum Twórczości Narodowej. Specjalizuje się w zakresie rzeźby pomnikowej, sakralnej, studyjno-kameralnej.
    Gustaw Zemła jest jednym z najbardziej znanych współczesnych polskich rzeźbiarzy.

    W 2009 roku w Programie 2 Polskiego Radia ukazała sie audycja z cyklu "Zapiski ze współczesności" z udziałem Gustawa Zemły. Autor opowiada w niej o swoim życiu od wczesnego dzieciństwa, poprzez lata szkolne, studia i pierwsze sukcesy artystyczne.
    Poniżej transkrypcja pierwszej części nagrania pt. "Dzieciństwo na ziemi rzeszowskiej".




    . Swoją przygodę z życiem rozpocząłem 1 listopada w dzień Wszystkich Świętych w 1931 roku. Dzień był bardzo zimny, wiem o tym bo opowiadała mi siostra i brat, którzy wrócili wtenczas z grobów i byli bardzo zmarznięci.
    Jeszcze trzeba powiedzieć, że urodziłem się w bardzo uroczej i pięknej wiosce, która się nazywała Jasienica Rosielna, w pobliżu Rzeszowa, a właściwie między Rzeszowem a Brzozowem. Pejzażu Jasienicy nie będę opisywał, bo jej pejzażu nie zdążyłem poznać. Bo za chwilę rodzice moi przenieśli się do nie mniej uroczego miejsca tj do Brzozowa. A Brzozów to miasteczko położone pomiędzy Rzeszowem a Sanokiem, właściwie u wrót Bieszczad. Chociaż w owym czasie, jak ja dorastałem w tym mieście to się nie mówiło Bieszczady. Nikt tego słowa nie używał. Jechało się albo do Leska, albo do Komańczy – jak właśnie myśmy jeździli z Brzozowa do Komańczy, ponieważ tam mieszkali moi dziadkowie. Dziadek cieśla zbudował nad Osławicą tartak i młyn. Pamiętam, jak przyjeżdżaliśmy na te wakacje brał mnie dziadziuś na kolana, a mnie podobały się bardzo jego wąsy. No i opowiadał mi. Czasami mówił też po rusku. Bo w tamtym czasie bardzo dobrze rozumiałem i polski i ten ruski język, bo nie mówiło się Ukraińcy, język ukraiński, tylko rusiński, Rusini to byli.
    Ciocia Marysia, najstarsza ciocia, wspaniale haftowała. Haftowała bluzeczki Ukrainkom i Rusinkom. I koszule Ukraińcom. No i to były paradne takie ubiory które odróżniały się od mieszkających tam polaków. I dziadziuś był tam bardzo kochany i bardzo pomagał ludziom. Spotkałem już teraz niedawno starego człowieka i tak się ucieszył że mógł poznać wnuka dziadka Podwapińskiego. Mój ten dom który stoi, to jest zbudowany z tych desek które powstały w dziadziusia tartaku. I nic, ani grosza ode mnie nie wziął. Było mi bardzo bardzo przyjemnie. W tej chwili jeszcze istnieje ten grób, na stoku położony, dziadzia Podwapińskiego i babci Podwapińskiej z domu Rysiewiczównej.


    Moja mama wyszła za Piotra Zemłę który był bardzo dzielnym człowiekiem. Bo już w bardzo młodym wieku (skłamał, że ma więcej lat niż miał) zaciągnął się do Legionów i walczył na rubieżach wschodnich. Kiedy tam już uporządkowały się sprawy, to pojechał na Śląsk aby walczyć jako powstaniec śląski. Bardzo żałuję że mój biedny tata nie dożył czasów, kiedy ja miałem to szczęście, że postawiłem pomnik powstańcom śląskim. Właściwie Im i mojemu Ojcu.


    Ale może wyprzedziłem troszeczkę wypadki. Wrócę z kolei znów do Brzozowa, do tego miejsca gdzie dorastałem, gdzie pobierałem nauki. Z tymi naukami było trudno. Wiem, że wolałem zawsze rysować niż rachować, i że z klasy do klasy to ja tak się przepychałem z wielkim trudem. Ale nawet w tych rysunkach to też nie miałem sukcesu, bo kiedyś pani nauczycielka dała nam zadanie: zróbcie w domu ładny rysunek konia i przynieście na drugi dzień. No więc ja zrobiłem jak umiałem, jak najpiękniej tego konia wyrysowałem, no i chyba nieszczęście polegało na tym, że zrobiłem go w kolorze fioletowym. No i jak pani nauczycielka zobaczyła że koń jest fioletowy, to była bardzo zdegustowana. Także też piątki nie otrzymałem. Ale to mnie nie odstręczyło od rysunków. Rysowałem bez przerwy. Gorzej było z papierami, w owym czasie nie było szkicowników, bloków.
    A więc rysowałem na starych książkach w których były pisane protokóły w urzędach. Z jednej strony były zapisane, druga strona była czysta. I ja na tych czystych stronach rysowałem najrozmaitsze, zwykle jakieś ilustracje do przeczytanych książek. Te księgi, pamiętam, zapełniały się bardzo szybko.
    Największą zasługę w mojej początkowej karierze artystycznej miał mój brat najstarszy, później architekt, mieszkający prawie całe dorosłe życie w Londynie. On wspaniale rysował. Pamiętam jego rysunki, ilustracje do Sienkiewicza. Bo przecież Sienkiewicz w owym czasie to była w ogóle biblia. W tym czasie brat chodził już do gimnazjum i moja siostra również, siostra Wandzia. Przynosili książki od łaciny. Dlaczego mnie akurat zainteresowała łacina. To nie ze względu na język tylko ze względu na piękne ilustracje. Wewnątrz widziałem portrety Apollina, brodatego Zeusa, Heraklesa, najrozmaitsze tympanony. I to był świat, który mnie absolutnie zadziwił, bo ja takich ludzi dookoła siebie nie widziałem. To byli inni ludzie, marmurowe postaci i takie niewidzące oczy patrzyły na mnie. I to mnie fascynowało. Ja nawet nie próbowałem tego kopiować, tylko ciągle oglądałem, tak jak bym nasycał swoją wyobraźnię tymi ilustracjami.


    Drugą taką estetyczną edukacją to był kościół. Przepiękny kościół barokowy, najczystszy barok. Pamiętam te dwie wieże przykryte hełmami z blachy miedzianej, spatynowane. Dla mnie to było jakby dwóch takich strażników stało. I wchodziło się wówczas do nawy głównej kościoła, no i tam sklepienie beczkowe pokryte freskami. Ale najbardziej przyciągał mnie ołtarz główny. I tak powinno być. W ołtarzu głównym był przepiękny ogromny obraz dwunasto metrowej wysokości, ciemny, na którym był namalowany rozpięty Chrystus i w tle majaczyły się jakieś postacie. Później dowiedziałem się że to Maria i Św. Jan. Obraz ten był zawieszony w centrum między kolumnami które były pomalowane na ciemnozielony kolor, i przedziwnie (bo nie wiedziałem co to jest) te kolumny miały takie złote żyłki. Oczywiście to chodziło o imitację marmuru, ale dla mnie to one jakby były magnetyczne, jakby przez nie energia emanowała, emanowały jakby taką rozedrganą siłą. I oczywiście figury złocone, figury Mojżesza, figury Dawida. Później to się w mojej twórczości pojawiło, i Mojżesz i Dawid. Ale w ten czas to był dla mnie świat tak piękny, tak wspaniały.

    Samo miasteczko położone na stoku góry dawało ogromną perspektywę w przestrzeń, bardzo pofałdowaną, miękkie pagóreczki. Właściwie taki pejzaż kobiecy, same wypukłości. Ta przestrzeń, te pagóreczki, te stoki po których się pięknie jeździło zimą na sankach, to był mój świat w którym się poruszałem. A jakby obiektyw przybliżył bliżej tak do ryneczku – ryneczek taki prostokątny okolony kamieniczkami – a jedna pierzeja, wschodnia, to były to domki drewniane w których mieszkali Żydzi. Tam było dużo Żydów. To była społeczność która normalnie żyła tak jak Polacy. Ja pamiętam, że na rogu tego ryneczku był sklep, gdzie Masia Żydówka sprzedawała doskonałe lody i tych lodów ja nigdy nie zapomnę.
    A z kolei jeszcze niżej, jak się schodziło po schodeczkach niżej, koło państwa Leszów u których mieszkaliśmy, w przepięknym takim drewnianym domu parterowym strych był fascynujący. Strych był tak tajemniczy, że ja do tej pory go pamiętam. To były belki najrozmaitszej grubości, cała konstrukcja. No i tam pewno i były i czary i bajki i ptaki i koty i wszystko. Obok był sklep który prowadziła żydówka, Menerka się nazywała. I moja mama tak u niej kupowała na kredyt, czyli na zeszyt, wszystko. A więc ta społeczność była jakby zintegrowana. Myśmy razem chodzili z ich dziećmi do szkoły. Były walki na śnieżki. Normalne życie.

    I pamiętam jaką wszyscy przeżyliśmy tragedię, kiedy Niemcy kazali się - już podczas okupacji – zebrać wszystkim Żydom na stadionie z niewielkim pakunkiem, i wywieźli ciężarówką do lasu. I słychać było strzały, bo to niewielka odległość, niewielkie miasto. I ci wszyscy przyjaciele, nasi ludzie, nagle przestali istnieć. Mama przeżyła to okropnie. Rozchorowała się. No i to była dla mnie największa tragedia jaką przeżyłem podczas okupacji.
    A później po okupacji nie było dokąd wracać. W Komańczy dom, tartak i młyn zostały spalone przez UPA. Przez tą organizację która nie miała litości. Mieli swoja ideologię, ale myśmy to boleśnie przeżyli. I wtenczas postanowiliśmy opuścić tamte tereny i pojechaliśmy na Opolszczyznę. I też ojciec wybrał dom który miał młyn, z tym że ten młyn był już nieczynny. I nie długośmy tam mieszkali. Po pewnym czasie mój tata został aresztowany za działalność podczas okupacji. No, takie były czasy. A ja musiałem się zająć (mimo że nie byłem przygotowany do tego) przez rok, żeby obsiać pole, żeby orać. Miałem niewiele sił jeszcze i żadnych doświadczeń. Ale to była dla mnie też jakaś edukacja, innego rodzaju.

    Ale nie przestałem rysować. Mam do tej pory rysunek właśnie tego siedliska. Ale po roku, kiedy widzieliśmy, że to nie jest moja droga, i to nie jest nasza droga, przenieśliśmy się do siostry mojej która mieszkała we Wrocławiu.
    I mama i ja przyjechaliśmy do siostry, a ja pierwsze kroki we Wrocławiu skierowałem do Liceum Sztuk Plastycznych. Wziąłem swoje rysunki i spotkałem się z dyrektorem liceum, panem profesorem Kopstyńskim. Starszy pan, dystyngowany, artysta malarz, przeglądnął to wszystko i mówi: no synu, jesteś bardzo surowy, ale spróbuj. No i dał mi szansę żeby zdawać do Liceum Sztuk Plastycznych.
    Sapere aude.

  8. #8
    Bieszczadnik Awatar wp.krzysztof
    Na forum od
    03.2009
    Rodem z
    Podkarpacie
    Postów
    357

    Domyślnie Odp: Rodzinne wspomnienia A. Podwapińskiego (późniejszy Brat Wawrzyniec Podwapiński)

    Wspomnienia Władysława Podwapińskiego (ur. w 1910 roku młodszy brat Aleksandra Podwapińskiego)

    Po zakończeniu kampanii wrześniowej 1939r i ucieczce z rosyjskiej niewoli, Władysław Podwapiński przedostaje się na Węgry i dalej do Francji.

    … następnie z Samodzielną Brygada Podhalańską odbywam kampanię Norweską, tak że w 7 miesięcy po tragicznym wrześniu, w Norwegii napadniętej przez hitlerowców polska Brygada Podhalańska ściera się z wrogiem wchodząc w skład alianckiego desantu wysadzonego pod Narwikiem obok oddziałów angielskich i francuskich oraz Legii Cudzoziemskiej. Trzy nasze najlepsze kontrtorpedowce torują drogę alianckim oddziałom, a marynarze jednego z nich tj "Gromu" przepłacili to życiem.

    … Atakujemy od 8 do 28 maja 1940 r. 4700 polskich piechurów zacięcie i po bohatersku zdobywa piędź po piędzi obcej - lecz również jak ich kraj - ciemiężonej ziemi. Narvik zostaje zajęty. Polacy wypierają nieprzyjaciela ku granicy szwedzkiej. Sukces jest całkowity. Lecz oto gwałtowna ofensywa hitlerowska na Francję odnosi sukces. Sytuacja staje się niezwykle groźna. Przychodzi rozkaz wycofania się. Polacy osłaniają odwrót, oni ostatni opuszczają ziemię norweską zostawiając poległych i zatopionych towarzyszy. Było to w nocy z 6 na 7 czerwca.

    …. We Francji wspieraliśmy zamierająca kampanię od 14 do 19 czerwca. Przy ogólnej kapitulacji Francuzów nie poddałem się Niemcom, ale po licznych przygodach 27.6.1940 ląduję zarekwirowanym jachtem przez Maroko do Anglii w Plymouth poczym dostaję się do Szkocji, gdzie z resztek Samodzielnej Brygady Podhalańskiej uformowano batalion, który pod gen. Paszkiewiczem dozorował wschodnie wybrzeża Szkocji od St. Andrews po Dundee.

    Architektura

    Od września 1941 do lutego 1942 byłem w Szkole Podchorążych w Dundee.
    Za obronę czci mojej matki spoliczkowałem wykładowcę, wskutek czego "wylano" mnie z tej Szkoły na trzy tygodnie przed promocją na oficera, mimo że byłem uważany za prymusa Kursu i "za karę" oddelegowano mnie na studia w Polskiej Szkole Architektów przy Uniwersytecie w Liverpoolu. Pracowałem tu też społecznie jako Prezes Bratniaka.
    W 1946 roku ukończyłem studia architekt. i urbanistyczne. 31.8.1946 ożeniłem się z Angielką Gene Robinson i 4.XI tego roku wylądowałem w Ojczyźnie, jako jedyny na 60 studentów.

    Praca w Polsce
    W kraju zaraz otrzymałem posadę w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, następnie w PKPG. Równocześnie pracowałem dydaktycznie jako adiunkt w Politechnice Warszawskiej.
    Śmierć żony nastąpiła po dwuletniej chorobie. Osierociła dwie małe córeczki (Hania 6 latek i Madzia 4 lata). Było to dla mnie rozpaczliwym ciosem.
    Stany Zjednoczone Ameryki Północnej zwiedziłem w 1956 r. gdzie zostałem wysłany oficjalnie w pierwszą po wojnie delegację architektoniczną PRL do USA i Kanady, a w następnym roku (1957) oddelegowano mnie do pracy w ONZ (jednego z 150 reflektantów) jako doradcę i "eksperta" do spraw mieszkalnictwa i urbanistyki przy Rządzie Królestwa Libii, gdzie bez przerwy pracowałem do 1968 r. przechodząc na ONZ-owską emeryturę i osiedlając się w ojczyźnie drugiej żony tj. w Libanie.
    Ostatnio edytowane przez wp.krzysztof ; 14-07-2025 o 16:18
    Sapere aude.

  9. #9
    Bieszczadnik Awatar wp.krzysztof
    Na forum od
    03.2009
    Rodem z
    Podkarpacie
    Postów
    357

    Domyślnie Odp: Rodzinne wspomnienia A. Podwapińskiego (późniejszy Brat Wawrzyniec Podwapiński)

    Echa zapomnianej wizyty.
    W niedzielę 18 listopada 1956 r. na lotnisku w Nowym Jorku wylądowała pięcioosobowa delegacja polskich inżynierów. Wprawdzie przewodził jej wiceminister budownictwa, inżynier Czesław Bąbiński, ale największym, niekwestionowanym autorytetem spośród całej grupy cieszył się inżynier Wacław Żenczykowski, profesor Politechniki Warszawskiej i członek Polskiej Akademii Nauk. W skład polskiej grupy, oprócz Wacława Żenczykowskiego i Czesława Bąbińskiego wchodzili: profesor Juliusz Goryński, inżynier Walery Iwanowski, dyrektor Departamentu Produkcji w Ministerstwie Budownictwa oraz architekt Władysław Podwapiński.
    Powodem tej wizyty była chęć skorzystania z amerykańskich doświadczeń w dziedzinie budownictwa mieszkaniowego.
    Całość artykułu dostępna pod adresem https://www.przegladbudowlany.pl/200...kowski_USA.pdf

    Schowek_07-14-2025_01.jpg
    Sapere aude.

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Wspomnienia Witolda Mołodyńskiego
    Przez Stały Bywalec w dziale Bibliografia Bieszczadów
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 02-01-2019, 06:27
  2. Janusz Szlifiński VINCENZ - KOCIUBYŃSKI. LITERACKIE SPOJRZENIA NA HUCULSZCZYZNĘ.
    Przez trzykropkiinicwiecej w dziale Bibliografia Bieszczadów
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 18-11-2009, 21:52
  3. Wyprawy rodzinne
    Przez noemi15 w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 11
    Ostatni post / autor: 14-06-2007, 14:32
  4. Ceny dojazdu z woj.śląskiego
    Przez Stefan w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 22-08-2005, 21:53
  5. Nowy tomik Szocińskiego
    Przez bertrand236 w dziale Poezja i proza Bieszczadu...
    Odpowiedzi: 2
    Ostatni post / autor: 30-06-2005, 09:30

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •