10 załącznik(ów)
Odp: Bertranda spotkanie z Manitou. Nowa letnia gawęda przy ognisku.
Dzień 18
Do dzisiaj bardzo mile wspominany dzień, ale po kolei…
Wyjechaliśmy z Zawozu jedynie słuszną drogą. Dojechałem do Małej Szosy, skręciłem na nią i pojechałem przed siebie. Jechałem dość długo i dojechałem do Wielkiej Szosy. Nie miałem innego wyjścia i skręciłem na Wielką Szosę. Po około 200-300 metrach opuściłem tę arterię i pojechałem przed siebie wąską asfaltowa drogą przez wieś. Po prawej minąłem mały niepozorny budynek, żeby nie powiedzieć barak. Warto do niego zajrzeć, kiedy się tu jest. Dalej po lewej minąłem cerkiew i cmentarz. Potem krzyż, kapliczkę, mały kościólek i miejsce po cerkwi z zaniedbanym cmentarzem. Na skrzyżowaniu zostawiłem konie mechaniczne i dalej poszliśmy z Renatka pieszo. Poszliśmy w prawo. Droga gruntowa wiodła przez potok na łąki. Piękne łąki. Wiedziałem ogólnie rzecz biorąc, dokąd chcę dojść, ale z początku nie bardzo mi to wychodziło. Droga okazała się nie tą drogą. W Bieszczadzie nie ma to jednak dla mnie żadnego znaczenia. Nie byliśmy umówieni z nikim, no chyba, ze z przyrodą i przygodą, a one są cierpliwe. Łąki wyprowadziły na s na grzbiet jakiegoś wzniesienia. Za tym grzbietem zobaczyłem dużą wiatę z sianem i już wiedziałem, gdzie jestem. Przecież byłem tutaj kiedyś. Za mocnym stalowym płotem pasło się wtedy bydło z końskim grzywami i rogami większymi jak u jaków rosną. Bez chwili zastanowienia przekroczyliśmy pastucha i poszliśmy łąką w dół do drogi, która tam sobie biegnie. Nagle zobaczyliśmy bydło… Nie było za ogrodzeniem. Na mój gust z oczu bydła nie płynęła przyjaźń. Wręcz coś odwrotnego. Teraz to mi się chce śmiać ale wtedy naprawdę nam do śmiechu nie było. Jesteśmy już po ślubie ho, ho, ho, a może i dłużej, ale nigdy nie widziałem tak żwawo biegnącej Renatki i to pod górę. Nawet na randki ze mną tak chyba nie biegała…Szybko dotarliśmy na grzbiet wzniesienia i przeszliśmy na drugą stronę pastucha. Możecie się śmiać, ze Bertrand krowy się boi, ale tam też potężne byki były. Wiem jak się te stworzenia odróżnia. Obeszliśmy po dość dużym łuku pasące się bydło i doszliśmy do drogi. Poszliśmy nie w stronę wsi tylko w tą drugą stronę. Doszliśmy do potoku, spod którego w ostatnim roku zawróciliśmy. Teraz śmiało przekroczyliśmy potok. A z potokiem całkiem inna bajka i inny świat. Droga prowadzi nas przez wieś, której już nie ma. Dla takich klimatów przyjeżdżamy w Bieszczad. Łąki, łaki, i cisza. Tak naprawdę chciałem dojść do cmentarza. Cmentarz znalazłem po lewej stronie od drogi. Na cerkwisku stoi krzyż upamiętniający 950 rocznicę chrztu Rusi. Stary drewniany krzyż. Obok jest zarośnięty cmentarz. Nagrobki jeżą na ziemi. Może kiedyś Szymon tam zajrzy ze swoimi kamieniarzami. Obok metalowe krzyże nagrobne, których prawie nie widać w wysokiej trawie. Żeby nie było to miejsce kiedyś tam poświęcone, to powiedziałbym, ze jest to naprawdę „czadowe” miejsce. Chwile tam spędziliśmy. Jako, że pogoda ładna, czasu dosyć, a Renatka nie chce wracać koło bydła, biorę mapę do ręki i wytyczam trasę powrotną zataczającą duuuuże koło. Z drogi skręciliśmy w lewo i przez łaki poszliśmy do góry. Nadal bez pośpiechu, powoli szliśmy przed siebie, a przed nami a raczej za nami roztaczać się zaczęły wspaniałe widoki. Cisza i w promieniu kilku kilometrów nikogo. W końcu doszliśmy do miejsca, którego mi tu brakowało. Nie żebym tęsknił, ale znając życie powinno coś takiego tu być. Na skraju lasu znajdowała się nie do końca wybudowana ambona. Pod amboną zrobiliśmy sobie biwak. Po dłuższym zaleganiu na trawie trzeba było się podnieść. Droga spod ambony wyprowadziła nas do lasu, a za nim na łąki. Niestety usłyszeliśmy pracujący silnik. Duży spychacz tratował przyrodę. Podeszliśmy bliżej i zagadałem do ludzi. Okazuje się, że budują tutaj drogę dla myśliwych coby mogli samochodami podjechać ze swojego domu. Poprosiłem o zrobienie nam zdjęcia i poszliśmy do tego domu myśliwych. Przy domu stoi pomnik a nieopodal jest stara studnia. Byłem tutak kilka lat temu i wiedziałem, ze droga, która teraz idziemy nie prowadzi do samochodu tylko do prześlicznej doliny, w której byłem w maju. Postanowiłem odbić w lewo. Niestety, żadna droga, w którą weszliśmy nie prowadziła do celu. Po naradzie z bardzo zmęczoną żoną postanowiliśmy wracać do drogi, którą tutaj przyszliśmy. Przy ambonie znowu odpoczynek. Nad nami słyszymy duże stado ptaków. Lecą w kluczu, więc przyjmuję, ze są to żurawie i tej wersji będę się trzymał. Schodzimy w dół do drogi teraz już jest niedaleko. Jest tylko jeszcze jedno niebezpieczne miejsce. To to bydło, którego Renatka się boi. Obchodzi je naprawdę z bardzo daleka. A ja się zastanawiam na ile byłby skuteczny elektryczny pastuch w przypadku kilkusetkilowego rozpędzonego buhaja. Myślę, że nie byłby skuteczny ale Renatce tłumaczę, ze nie musi się bać bo pastuch jest. W końcu zmęczeni, ale szczęśliwi dochodzimy do samochodu. Jedziemy do cywilizacji. W miejscowości, która jest siedzibą gminy jemy obiad w restauracji obok delikatesów. Nic specjalnego. Później zakupy i powrót na kwaterę. Postanowiłem wrócić kiedyś na te łąki….
10 załącznik(ów)
Odp: Bertranda spotkanie z Manitou. Nowa letnia gawęda przy ognisku.
I jeszcze kilka z tego dnia
Pozdrawiam
10 załącznik(ów)
Odp: Bertranda spotkanie z Manitou. Nowa letnia gawęda przy ognisku.
Dzień 19
Zbliża się czas powrotu…Doszedłem do wniosku, że gdziekolwiek założyłbym bazę w Bieszczadzie, to i tak wszędzie będę miał daleko.
Rano jedziemy z Renatką zerwać dziką różę, która od ostatniego razu dojrzała na krzakach. Następnie jako, ze mamy niedaleko podjechaliśmy zobaczyć ruiny pewnej kaplicy. Nie wiadomo kto i nie wiadomo dlaczego urządził w kaplicy Cepelię. A to obrazki, a to różaniec, a to inne ozdoby. Wygląda to paskudnie. Cudowne źródełko w pobliżu też nie zachęca do skorzystania z wody… Wracamy do Małej Szosy i jedziemy do cerkwi, która stoi na wzgórzu za potokiem. Dzięki naprawdę wspaniałej pracy miejscowego proboszcza/przewodnika, cerkiew ta świeci coraz większym blaskiem. Pamiętamy ją bardzo zniszczoną, a teraz jest coraz ładniejsza…Połaziłem też po miejscowym cmentarzu. Stąd mamy już niedaleko do ładnych łąk. Trzeba tylko pokonać bez mostu trzy razy potok, podjechać kawałek baaardzo fajną drogą i już jesteśmy na miejscu. Zostawiam Srebrną Strzałę na boku, tak żeby nikomu nie przeszkadzała i wyruszamy ścieżką w prawą stronę. Ścieżka a nawet polna droga wyprowadza nas coraz wyżej i wyżej. A my nie spiesząc się ani trochę co rusz spoglądamy naokoło. A widoki mamy cudowne. Przed nami po prawej widzimy piękną dolinę prawie w całej okazałości. Siadamy sobie na trawie i obserwujemy próby startu wielkiego ptaka z przeciwległego zbocza. Wielki ptak najpierw położył swoje jedno skrzydło na zboczu góry. Drugiego nie rozkładał, bo uważał chyba, ze jedno mu wystarczy. Następnie brał w kończyny górne jakieś linki, które go łączyły ze skrzydłem. Potem następował gwałtowny bieg ptaka w dól zbocza. Niestety skrzydło, które w zamysłach ptaka miało go poderwać ku przestworzom nie chciało się nadąć i unieść. Po biegu wyczerpany ptak siadał jak my na trawie i odpoczywał. Potem zanosił swoje skrzydło do góry i ponawiał próbę. Żal nam ptaka było, ale i tak nie umielibyśmy mu pomóc… Poszliśmy dalej. Będąc pod lasem prawie na samej górze zobaczyliśmy, ze z lasu wychodzi dwoje ludzi. Powiedzieli nam, ze jeżeli idziemy szukać wodospadu Diabelski Młynek, to możemy sobie odpuścić. Oni łążą tutaj od wczesnego rana i niczego takiego nie znaleźli, więc tego nie ma. Trudno sobie wyobrazić miny tych ludzi, kiedy im powiedziałem, że ten Młynek jest tutaj niedaleko. Może by i mi nie uwierzyli, ale Renatka bardzo ładnie im go opisała. Oni zeszli na dół w stronę z której my przyszliśmy, a my weszliśmy w las. Las tam jest cudowny. Taki las ostatnio widziałem w maju niedaleko Zatwarnicę. Las jakby zapomniany przez leśników i pilarzy. Naprawdę fajnie nam się tamtędy szło, ale do czasu. W pewnym momencie Renatka stwierdziła, ze robi się straszno i ponuro i nie chce kusić losu. Miała obawy przed spotkaniem z misiem jakimś. Nie miałem zamiaru się z nią sprzeczać więc zawróciliśmy. Kiedy wyszliśmy na łąki nie zauważyliśmy wielkiego ptaka. I jestem pewien, ze nie odleciał…. Nie było też samochodu, więc ptak prawdopodobnie wybrał inną, nie mówię, ze lepszą formę przemieszczania się. My też pomału dotarliśmy do swojego. Nie męcząc podwozia szybką jazdą przemieszczaliśmy się w stronę miasta z odnawianym w ostatnich latach dzięki inicjatywie naszego formowego kolegi malo, kirkutem. Ostatnio na naszym forum sporo się pisze o renowacji starych cmentarzy, ale chyba większość piszących zapomniała, ze to właśnie malo zapoczątkował akcję na kirkucie w Baligrodzie. Po drodze zatrzymujemy się najpierw przy wodospadzie, którego większość samochodowych turystów nawet nie zauważa przy drodze. Następnie wchodzę jeszcze na cmentarz i cerkwisko. Miejsce to nie wywarło na mnie wrażenia. Ot kolejny cmentarz w Bieszczadzie. Oczywiście pojechaliśmy zobaczyć kirkut. Jakże inaczej i okazalej wygląda niż 4 lata temu. Wtedy był strasznie zarośnięty i trudno było zobaczyć nawet jaki on jest duży. Teraz dzięki akcji malo i pracy wolontariuszy pod fachowym okiem Szymona /Szymon też pracował; nie tylko fachowo patrzył ;)/ wygląda bardzo ładnie. Później pojechaliśmy zobaczyć, czy jacyś znajomi nie korzystają z darmowego noclegów chatce, która już nie cieknie. Nikogo tam nie było. Poczytaliśmy wpisownik i pojechaliśmy dalej. Wracaliśmy do Zawozu przez Hoczew, w której obowiązkowo musieliśmy zobaczyć się z miejscowym artystą malującym na deskach. Później obiad Pod Malwami i kawa przy jak zwykle super muzyce w Stanicy. Dalej to już tylko powrót na kwaterę i obieranie dzikiej róży.
10 załącznik(ów)
Odp: Bertranda spotkanie z Manitou. Nowa letnia gawęda przy ognisku.
Dzień 20
Powoli trzeba się żegnać.
Najpierw pojechaliśmy zapalić świeczkę w kapliczce, obyśmy szczęśliwie wrócili. Tylko nigdy nie wiem, czy chodzi o szczęśliwy powrót do domu, czy w Bieszczad. Przyjmuję, że chodzi o tą drugą ewentualność. Następnie zostawiamy autko na pobliskim parkingu, który już nie jest płatny, bo poza sezonem i idziemy drogą leśną do samotnej cerkwi. Po drodze widzimy, że las powoli zaczyna zmieniać swoje oblicze. Już nie jest całkiem zielony, już zaczyna nabierać innych barw… Także i tutaj bobry urządziły sobie żeremia. Zupełnie przy drodze. A ludziska obeznani z przyrodą wmawiali mi, że to są płochliwe zwierzęta. Jakby były takie płochliwe, to tutaj by sobie gruntów nie wykupiły/zalały. Nadszedł czas pożegnania się z Panią na Łopience. Jak zawsze, w cerkwi się zasiedzieliśmy. Renatka i ja musieliśmy przemyśleć kilka spraw. Tego dnia byliśmy tam sami, więc nikt nam nie przeszkadzał. Dopiero po dłuższej chwili wyszliśmy na zewnątrz. Teraz nadszedł czas aby usłyszeć taki piękny dźwięk: Psssssyt. A potem drugie psssyt. Siedzieliśmy na ławce i się raczyliśmy złocistym nektarem. Puste puszki jak zwykle zabraliśmy ze sobą i wróciliśmy statecznie na parking. Ponieważ była jeszcze wczesna pora, to postanowiłem pojechać na cmentarz. Kręta droga wyprowadziła nas do Wielkiej Szosy. Tam skręciliśmy w lewo. Po wjechaniu na przełęcz, na której powstaje nowy kombinat wypoczynkowy pojechałem dalej przed siebie. Skręciłem w pierwszą drogę w lewo i podjechałem pod sklep. Tam kupiliśmy kiełbasę, pieczywo, nektar i poszliśmy pod wiatę. Ta wiata jest prawie taka kultowa jak tamta… Piskal wie o co chodzi. Tylko, ze ta nie jest przy samym sklepie. Pod wiatą siedzi baaardzo zmęczone towarzystwo męskie. Widać, ze ciężarów się od rana napodnosili sporo. Oczywiście zapraszają nas do siebie. My sobie jemy i popijamy jedzenie, a oni tylko popijają. Dyskutowali zawzięcie o otwarciu prywatnego przedsiębiorstwa. Kiedy najedzeni postanowiliśmy wyjść spod wiaty okazało się to bardzo trudne. Nasi współbiesiadnicy zapytali się tonem nie znoszącym sprzeciwu, czy się z nimi napiję. Dlaczego nie, odpowiedziałem. Wypiłem i wtedy spokojnie mogliśmy odejść. Tylko Renatka się na mnie zgniewała. Przestała się odzywać. Zła jak osa siadła za kierownicę i poprowadziła Strzałę wzdłuż rzeczki, aż do mostu. Tutaj stoi taki okrągły, więc nie jedziemy dalej Renatka idzie w milczeniu z osami w nosie. A ja wesoły, bo pogoda jest piękna i na dopingu jestem małym. Dochodzimy do schroniska, ale do środka nie wchodzimy. Mijamy je i idziemy na cmentarz. Pierwszy raz na nim byłem i podobał mi się… Potem poszliśmy jeszcze kawałek dalej. Tam rozłożyliśmy się nad rzeką na tym co tam było, a były i kamienie i trawa. Łapaliśmy ostatnie promienie słońca w Bieszczadzie. Słońce to jest jednak fajna rzecz. Tak mocno grzało, że nie zniosły tego ciepła osy w Renatki nosie. Gdzieś się wyniosły, a do Renatki powrócił humor. Ponieważ zaczęło się robić późno postanowiliśmy wracać. Po drodze nazrywaliśmy jeszcze sporo dzikiej róży… Ponieważ ja jeszcze nie czułem się na siłach brać lejce w swoje ręce, powoziła Renatka. Mijając sklep, rzuciłem okiem na wiatę, było pod nią pusto. Po chwili próbowaliśmy minąć jednego z założycieli przedsiębiorstwa. Renatka miała trudne zadanie, bo rzucało nim po całej szerokości drogi. Udało nam się go ominąć, bo przystanął, popatrzył na nas, chyba nas poznał, bo się ukłonił. Teraz minęliśmy go i pojechaliśmy do metropolii. Minęliśmy ją i jadąc w stronę serpentyn powoli zwalnialiśmy. Skręciliśmy w lewo, w drogę i zostawiłem autko. Poszliśmy pieszo na cmentarz w środku lasu. Już myślałem, że go nie odnajdę ale udało się. Za niedługi czas będzie to miejsce prawie nie do odnalezienia. Nikt nie dba o tą nekropolię, ale też niewiele osób o niej wie. Po drodze na cerkwisko Renatka raczyła się jeżynami, które tam rosną wielkie jak arbuzy. No może trochę przesadziłem. Ja natomiast cieszyłem oczy widokami Po powrocie do auta pojechaliśmy do najbliższej siedziby gminy. Tam pożegnaliśmy się z Rysiem, a potem z Bodziem ale to już bardziej duchowo. Potem pojechaliśmy do Mrówki. Tutaj trzeba było spocząć pod jabłonką. Nie wiadomo skąd na stole znalazło się winko i już wiedziałem, że teraz ja będę powoził. Już o zmroku wróciliśmy do Zawozu….
4 załącznik(ów)
Odp: Bertranda spotkanie z Manitou. Nowa letnia gawęda przy ognisku.
Odp: Bertranda spotkanie z Manitou. Nowa letnia gawęda przy ognisku.
Faktycznie. I sklep i wiata wyglądają dość kultowo.
A ten słonecznik może być dla Julii? Ona kocha słoneczniki.
Odp: Bertranda spotkanie z Manitou. Nowa letnia gawęda przy ognisku.
Odp: Bertranda spotkanie z Manitou. Nowa letnia gawęda przy ognisku.
Odp: Bertranda spotkanie z Manitou. Nowa letnia gawęda przy ognisku.
Cytat:
Zamieszczone przez
bertrand236
Ta wiata jest prawie taka kultowa jak tamta…
Bertrandowa relacja z trasy kultowych wiat, starych cmentarzy i wyczuwalnej obecności niewidzialnego stwora...miło powrócić.
Był pogodny listopad 2008 gdy nawiedziliśmy z kumplem ów sklep z wiatą gdzie w sposób typowy lub nawet kultowy uzupełniono paliwo i groźne ubytki w układzie chłodzenia ;)
Wiata nie gościła biznesmenów lecz pusta też nie była - stanowiła prawdziwą galerię wypalonych zniczy. Galeria rzeczy praktycznych. Skorzystaliśmy.
Dwa 'czerepki' oświetlały nam później długie wieczory skutecznie odpędzając groźne bestie grasujące w 'lesie pełnym zwierza'.
BTW.
Wczoraj dotarłem we wspomnianej księdze do miejsca gdzie napisano, że w tymże samym listopadzie (szkoda, że brak dokładnych dat) naszą trasę przemierzał włochaty zwierz. Ponoć z trójką młodych szedł...
Ciekawym kto komu po piętach deptał bo cały nasz wypad zawarł się wyłącznie w opisanym tam rejonie.
Biwakując na grzbiecie Rosochy i Hyrlatej długo wsłuchiwaliśmy się w pomruki, fuczenie, warczenie i trzaskanie deptanych gałęzi - dźwięki te niespiesznie lecz bardzo wyraźnie okrążały nasz oznaczony rewir. Niestety, gdy latarnia zgasła zalegliśmy we śnie co zakończyło obserwacje na etapie słuchowiska.
Przepraszam, że tak ni z gruszki ni pietruszki się wybudziłem i do ogniska dołożyłem...musi wiosnę poczułem 8-)
Odp: Bertranda spotkanie z Manitou. Nowa letnia gawęda przy ognisku.
Nie przepraszajcie za udział w ognisku. Proszę.....