Dzień 18
Do dzisiaj bardzo mile wspominany dzień, ale po kolei…
Wyjechaliśmy z Zawozu jedynie słuszną drogą. Dojechałem do Małej Szosy, skręciłem na nią i pojechałem przed siebie. Jechałem dość długo i dojechałem do Wielkiej Szosy. Nie miałem innego wyjścia i skręciłem na Wielką Szosę. Po około 200-300 metrach opuściłem tę arterię i pojechałem przed siebie wąską asfaltowa drogą przez wieś. Po prawej minąłem mały niepozorny budynek, żeby nie powiedzieć barak. Warto do niego zajrzeć, kiedy się tu jest. Dalej po lewej minąłem cerkiew i cmentarz. Potem krzyż, kapliczkę, mały kościólek i miejsce po cerkwi z zaniedbanym cmentarzem. Na skrzyżowaniu zostawiłem konie mechaniczne i dalej poszliśmy z Renatka pieszo. Poszliśmy w prawo. Droga gruntowa wiodła przez potok na łąki. Piękne łąki. Wiedziałem ogólnie rzecz biorąc, dokąd chcę dojść, ale z początku nie bardzo mi to wychodziło. Droga okazała się nie tą drogą. W Bieszczadzie nie ma to jednak dla mnie żadnego znaczenia. Nie byliśmy umówieni z nikim, no chyba, ze z przyrodą i przygodą, a one są cierpliwe. Łąki wyprowadziły na s na grzbiet jakiegoś wzniesienia. Za tym grzbietem zobaczyłem dużą wiatę z sianem i już wiedziałem, gdzie jestem. Przecież byłem tutaj kiedyś. Za mocnym stalowym płotem pasło się wtedy bydło z końskim grzywami i rogami większymi jak u jaków rosną. Bez chwili zastanowienia przekroczyliśmy pastucha i poszliśmy łąką w dół do drogi, która tam sobie biegnie. Nagle zobaczyliśmy bydło… Nie było za ogrodzeniem. Na mój gust z oczu bydła nie płynęła przyjaźń. Wręcz coś odwrotnego. Teraz to mi się chce śmiać ale wtedy naprawdę nam do śmiechu nie było. Jesteśmy już po ślubie ho, ho, ho, a może i dłużej, ale nigdy nie widziałem tak żwawo biegnącej Renatki i to pod górę. Nawet na randki ze mną tak chyba nie biegała…Szybko dotarliśmy na grzbiet wzniesienia i przeszliśmy na drugą stronę pastucha. Możecie się śmiać, ze Bertrand krowy się boi, ale tam też potężne byki były. Wiem jak się te stworzenia odróżnia. Obeszliśmy po dość dużym łuku pasące się bydło i doszliśmy do drogi. Poszliśmy nie w stronę wsi tylko w tą drugą stronę. Doszliśmy do potoku, spod którego w ostatnim roku zawróciliśmy. Teraz śmiało przekroczyliśmy potok. A z potokiem całkiem inna bajka i inny świat. Droga prowadzi nas przez wieś, której już nie ma. Dla takich klimatów przyjeżdżamy w Bieszczad. Łąki, łaki, i cisza. Tak naprawdę chciałem dojść do cmentarza. Cmentarz znalazłem po lewej stronie od drogi. Na cerkwisku stoi krzyż upamiętniający 950 rocznicę chrztu Rusi. Stary drewniany krzyż. Obok jest zarośnięty cmentarz. Nagrobki jeżą na ziemi. Może kiedyś Szymon tam zajrzy ze swoimi kamieniarzami. Obok metalowe krzyże nagrobne, których prawie nie widać w wysokiej trawie. Żeby nie było to miejsce kiedyś tam poświęcone, to powiedziałbym, ze jest to naprawdę „czadowe” miejsce. Chwile tam spędziliśmy. Jako, że pogoda ładna, czasu dosyć, a Renatka nie chce wracać koło bydła, biorę mapę do ręki i wytyczam trasę powrotną zataczającą duuuuże koło. Z drogi skręciliśmy w lewo i przez łaki poszliśmy do góry. Nadal bez pośpiechu, powoli szliśmy przed siebie, a przed nami a raczej za nami roztaczać się zaczęły wspaniałe widoki. Cisza i w promieniu kilku kilometrów nikogo. W końcu doszliśmy do miejsca, którego mi tu brakowało. Nie żebym tęsknił, ale znając życie powinno coś takiego tu być. Na skraju lasu znajdowała się nie do końca wybudowana ambona. Pod amboną zrobiliśmy sobie biwak. Po dłuższym zaleganiu na trawie trzeba było się podnieść. Droga spod ambony wyprowadziła nas do lasu, a za nim na łąki. Niestety usłyszeliśmy pracujący silnik. Duży spychacz tratował przyrodę. Podeszliśmy bliżej i zagadałem do ludzi. Okazuje się, że budują tutaj drogę dla myśliwych coby mogli samochodami podjechać ze swojego domu. Poprosiłem o zrobienie nam zdjęcia i poszliśmy do tego domu myśliwych. Przy domu stoi pomnik a nieopodal jest stara studnia. Byłem tutak kilka lat temu i wiedziałem, ze droga, która teraz idziemy nie prowadzi do samochodu tylko do prześlicznej doliny, w której byłem w maju. Postanowiłem odbić w lewo. Niestety, żadna droga, w którą weszliśmy nie prowadziła do celu. Po naradzie z bardzo zmęczoną żoną postanowiliśmy wracać do drogi, którą tutaj przyszliśmy. Przy ambonie znowu odpoczynek. Nad nami słyszymy duże stado ptaków. Lecą w kluczu, więc przyjmuję, ze są to żurawie i tej wersji będę się trzymał. Schodzimy w dół do drogi teraz już jest niedaleko. Jest tylko jeszcze jedno niebezpieczne miejsce. To to bydło, którego Renatka się boi. Obchodzi je naprawdę z bardzo daleka. A ja się zastanawiam na ile byłby skuteczny elektryczny pastuch w przypadku kilkusetkilowego rozpędzonego buhaja. Myślę, że nie byłby skuteczny ale Renatce tłumaczę, ze nie musi się bać bo pastuch jest. W końcu zmęczeni, ale szczęśliwi dochodzimy do samochodu. Jedziemy do cywilizacji. W miejscowości, która jest siedzibą gminy jemy obiad w restauracji obok delikatesów. Nic specjalnego. Później zakupy i powrót na kwaterę. Postanowiłem wrócić kiedyś na te łąki….
Zakładki