W Krainie ślepców jednooki królem.
Jestem abstynentem. Absolutnym, absolwenckim i z aspiracją do belwederskiego. Gatunkiem ginącym, wpisanym do czerwonej księgi (kronika 36 GDHy). Nie mam nic przeciwko ludziom pijącym, o ile Ci nie mają nic przeciwko mnie. Niemożność upicia się alkoholem nadrabiam umiejętnością upicia się herbatą ( 3 łyżki Earl Grey + cytryna, w ilościach około 3l ), niestety bolesna trzeźwość pozostaje.
Corocznie trafia mnie problem Sylwestra. Różnic ludzie różnie przyjmują brak stanu "zauroczenia" alkoholowego. Zawsze jest zagadka, jak nieznane środowisko przyjmie kogoś z zewnątrz.
Jestem generalnie aspołeczny, ale jeśli mogę wybierać wolę być aspołeczny w izolacji niż w cywilizacji. Dlatego przed większością rozmów przegryzam rozmócy gardło. Jeśli nie wyrazi oburzenia można gadać dalej.
Ludzie wrócicili z Chryszczatej. Spokojnie dojadłem kuskus oglądając jakiś program kabaretowy. Dziś w nocy Sylwek, jutro wyjazd. Dziwnie. Najwyżej wpadnę w katatonię na 24 h.
Jak zwykle w większych skupiskach ludzkich dopadła mnie "smuga". Ktoś staroświecki rzekłby "spleen",inny "melancholia" .Dość, że miałem doła.
Dookoła ludzie sobie żyli a ja siedziałem. Potok opływał mnie, chlupocząc o burty stołu. Siedziałem spokojnie, ze świadomością zbliżania się najgorszego. Piłęm herbatę. Piłem herabtę. Piłem herbatę. Sprint do kibla . IO znowu herbata.
Wieczór zaczął się zbliżać, jakiś DJ rozłożył sprzęty (że kto cholera?), pora się doprowadzić do porządku. Wreszcie trza użyć to mydło, tak pracowicie targane.(no w sumie to się ogoliłem).
Pierwszym problemem był brak stroju. Minimalizacja wagi skończyła się na wzięciu koszulek oddychających (2 szt) i koszulki do pcoiągu ( 1 szt), jakoś impreza wypadła z planów.
Odrobina uroku osobistego (potomni stwierdzą, że litości - nie wierzcie im) i pożyczyłem koszulkę. Piękna bordowa, z top-clubbowym napisem : English School. Made in Taiwan 100% cotton.
Po odrobinie pracy treki zaminiły się w baletki. Impregnat dawno im się należał. Były grzeczne,więc dostały.
Impreza się zaczeła.
Zrazu na parkiecie leciał Akurat (SKPT wchodzi, AGH ucieka). Potem hip-hop (SKPT ucieka, AGH wchodzi). Potem techno (wszsycy uciekają).
W przerwie ubraliśmy się i skoczyliśmy na Waltera. (Woronikówka). Wziąłem NRC, mapę i zapałki (od siostry, podobno sztormowe).
Na górze ognisko, potrzebne zapałki. Daję. Wielka ściema, siarka chyba z azbestu. Potem chóralne śpiewy i znowu zbieganie z góry.
Wąż czołówek snujący się ze zbocza, kołyszący się w rytm podmuchow wiatru. W drodze powrotnej chowanie się w krzakcach i zabawy w Indian.
Potem, gdy wszscy pali już snem tanecnzym na parkiecie znalazł się Myszkowski, Kaczmarski, Wysocki. A może cały czas czekali na chwilę właściwą swym pieśniom
(albo i na kielicha wylanego na podłogę).
Potem zaczęła się najjlepsza część imprezy. Na parkiet poszło ska, wyłączyliśmy DJowi korki ( Co za wieśniaki ... w tym Trójmieście). Już był całkiem dobrze. Gdy zasypiałem zbarłożony pomiędzy łóżkami do głowy płynęły Bieszczadzkie Anioły.