-
2 załącznik(ów)
Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Wspomnienie pierwsze
Do czego w autobusie kibel?
Za oknem zimny wiatr wymiata gnijące liście, deszcz siąpi drobnymi kroplami, niebo płacze. W kaflaku buzuje wesoło ogień, w głośnikach Beatlesi miękko trzeszcząc śpiewają winylowo
Half of what I say is meaningless
But I say it just to reach you, Julia
A w lodówce chłodzi się piwo. Czego więcej potrzeba, żeby w końcu przeżyć jeszcze raz wrześniowo październikowy pobyt w Bieszczadach?
Piwa.
Bo to piwo chłodzi się tylko w mojej głowie. Nie mam dziś w lodówce piwa, ale jeszcze kilka odcinków przed nami, pewnie za którymś razem się trafi.
Wyjeżdżam. Autobus stoi na stanowisku, a ja jedną nogą mając w autobusie a drugą w Toruniu nucę sobie za Mr Zoob’em Od szczytów gór dzieli nas tylko jeden krok. W końcu zrobiłem ten ostatni krok i pożegnawszy się z Julia jadę do Krakowa.
Trzy piwa wypite „na dobrą podróż” dały o sobie znać przed Ciechocinkiem, ale od czego w autobusie kibel? Korzystam zgodnie z przeznaczeniem, tylko gdzie tu zapala się to cholerne światło? Z pomocą komórki jakoś daje sobie radę, ale na postoju pytam kierowcę, gdzie uruchamia się światło w kibelku?
- A jak pan tam wszedł?
Przecież nie przez okno! Ani po drabinie.
- To jest otwarty? Andrzej idź zamknąć- mówi do swojego kolegi.
- Dlaczego, nie można korzystać? -Pytam się.
-Od tego są takie właśnie postoje, gdzie ja po drodze zrzucę zawartość?
No tak, logiki odmówić panu kierowcy nie sposób, trochę pokrętnej, ale logiki.
No to sobie polepszyłem podróż. Co prawda nie piłem alkoholu, to nie samochód Stałego Bywalca, nie miałem dużego parcia na kibel, ale lubię mieć pewien psychiczny luz. Prawda była taka, że nie widziałem, żeby ktoś poza mną z kibelka korzystał, a postój pomiędzy Toruniem a Krakowem był tylko jeden, za Łodzią.
Kraków, godzina przesiadki na autobus do Leska, zdążę zrobić kilka zdjęć na Rynku Głównym, przywitać się z Piotrusiem Skrzyneckim, który niezmiennie siedzi w Vis a Vis. Specjalnie wgrałem sobie do telefonu Piwnicę pod Baranami , do której przed laty jeździłem bardzo często. Ale jak stąd wyjść! Po latach nieobecność rzeczywistość mnie zaskakuje. Dworzec autobusowy mocno się rozrósł, połączył z kolejowym podziemnym labiryntem , a po środku wypączkowało coś dziwnego. Jakby galeria handlowa. Zamknięta zresztą o tej porze. Zabłądziłem. Ja, który w Krakowie byłem średnio raz w miesiącu nie umiałem wyjść z dworca. Ja, którym błądził tylko na Dworcu Centralnym w Warszawie. Straciłem na wyjście 20 minut, bo ambitnie nie chciałem się pytać o drogę. No i nie poszedłem na Rynek. Ale kilka zdjęć i tak zrobiłem.
Wracałem, zdawało by się tą samą drogą, przez dworzec kolejowy, ale wtedy ktoś złośliwie schował mi dworzec autobusowy. Odłożyłem honor do plecaka i zapytałem się o dworzec.
-No tu przecie , nie widzi pan?
A tu, to wejście na dworzec a nie do czasoprzestrzennego portalu? I pomyśleć, że Kraków był zawsze tak przyjaznym mi miastem.
Ech, dojechać wreszcie do Leska, gdzie dworzec wygląda na dworzec a kryje tylko jedną tajemnicę: gdzie jest dworcowa toaleta (wiem, ale nie powiem), gdzie zaraz koło dworca jest bistro U Magdy, w którym za jedyne 4 zł. można pocałować pokal pełen złocistego napoju nie martwiąc się, że ktoś zamknie kibel, bo „gdzie ja później zrzucę zawartość”, a do Alfa dwa kroki, ot byle wejść pod górkę.
Tymczasem autobus (bez kibla!) podjeżdża, wsiadam, jadę. W samo południe powitają mnie Bieszczady.
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Ale...
te 3 smirnoffy to chyba nie zostały wypite na dobrą podróż?choć w sumie niby mniej moczopędne niż piwo to i zrzucać nie ma potrzeby;)
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Nie, stały przed dworcem, podobnie jak napoje z drugiego zdjęcia. Kraków może i trochę się zmienił, ale w pewnych kwestiach jest Krakowem. Jak za starych dobrych czasów.:lol:
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Zawsze po takim świetnym początku nie mogę się doczekać ulubionego c.dalszego.
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Cytat:
Zamieszczone przez
Piskal
Ech, dojechać wreszcie do Leska, gdzie dworzec wygląda na dworzec a kryje tylko jedną tajemnicę: gdzie jest dworcowa toaleta (wiem, ale nie powiem)
Jak to gdzie? Wchodzi się przednim wejściem, wychodzi tylnym wyjściem, a gdzieś pomiędzy jest normalny kibel bez żadnych tajemnic:roll:.
Piskal, to ja się nie dziwię, że Ty się stale gubisz:mrgreen:.
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Cytat:
Zamieszczone przez
don Enrico
Zawsze po takim świetnym początku nie mogę się doczekać ulubionego c.dalszego.
Ja też;)
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Piskalu, bo się wkurzę i przyjadę do Torunia aby prośbą, groźbą i godnościom osobistom wycisnąć z Ciebie tak oczekiwany ciąg dalszy
Pozdrawiam
Długi
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Zapraszam! Oczywiście z Joasią! A potem wszyscy pojedziemy do Poznania pogonić Bertranda.
Nie będę robić długich przerw, obiecuję!
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Czyli jednak to Piskala te 3 smirnoffy na dobrą podróż i stąd ta przerwa;-))))
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
No i? Liczyłam, że już będzie ciąg dalszy...
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Wspomnienie drugie
Jak zostałem dwukrotnie zabity
W myśl zasady imć marka Twaina, że istnieją kłamstwa, cholerne kłamstwa i statystyki, przytoczę kilka cyfr.
W drodze z Torunia do Sękowca przejechałem autobusami (z kibelkiem i bez) 770 km, z czego:
Z Torunia do Krakowa 429 km. w czasie 8h10’, Z Krakowa do Leska 274 km. w czasie 5h30’, i z Leska do Sękowca 67 km. W czasie 8h35’.
Jeśli dostrzegacie tutaj pewne dysproporcje, to dobrze bo właśnie po to o tym piszę. Rozwiązanie tej zagadki geograficzno- matematycznej jest jednak bardzo proste. Mianowicie Pomiędzy Leskiem a Sękowcem zdarzyły mi się trzy przesiadki. Pierwsza w bistro „U Magdy” koło PKS-u w Lesku, druga w Alfie, trzecia w Bar’rocku w Ustrzykach.
Alf, taka sympatyczna spelunka w Lesku okazał się nie być constans, jak przypuszczałem. Od kilu lat, wystrój był taki sam, łącznie z ozdobami i napisem Wesołych Świąt. Gdy byłem tam w maju bardzo ów napis rozśmieszył Julię i Darkangel.
-Zobacz, od Świąt nie zdążyli tego zdjąć.
- Kochane, ten napis wisi tu od czasu kiedy tu przyjeżdżam, czyli od kilku lat. Mam podejrzenie, że wisiał tu, zanim wybudowano tę kamienicę.
Tymczasem w Alfie zmiany, zmiany, zmiany. Nie tylko brak świątecznego napisu, ale i tablic z naklejkami od piwa, a ściany świeżo odmalowane. Gdzie te naklejki, pytam się barmana, chcesz? Są na zapleczu, i ciągnie mnie na zaplecze. Co zdołasz odkleić to możesz zabrać. I idzie do mnie z dużym, rzeźnickim nożem. Ale to nie wtedy mnie zabito.
- Tym spróbuj odklejać- i wręcza mi nóż.
Cóż było robić? Stałem się szczęśliwym posiadaczem kilku naklejek. Większość była przyklejona ma mur, a szkoda, bo wśród nich było kilka unikatowych, pamiętających zapewne jeszcze Papieża Jana XXXIII.
Żegnam się, jadę do Ustrzyk, tam z kolei zawsze odwiedzam Bar’rock. Jak zwykle proszę o KSU. Przy stoliku obok cztery osoby, jedna z nich zwraca się do mnie:
- Co to za kapela?
-KSU.- Przyglądam mu się uważniej.- Ale pan chyba miał coś z nimi wspólnego?- Na wpół rozbawiony kiwa głową. – Zdaje się, że na perkusji?- Zgadza się
***
We wrześniu , kiedy jechałem w kierunku dokładnie odwrotnym, bo w Sękowca do Leska, zapytałem kierowcę, który często jeźdź na tej trasie o imię. Teraz, wchodząc do autobusu w Ustrzykach Dolnych jechał ten sam kierowca.
-Dobry wieczór panie Januszu!- zagadnąłem go wesoło.
- O, cześć! Skąd wracasz?
Dla ścisłości, to zwracałem z Torunia, ale w końcu wracałem. Bo jak tu nie wracać. Co z tego, że „tam” spędzam 11 miesięcy w roku, a „tu” miesiąc.
Ale jak on mi na „ty”, to ja też kotu spod ogona nie wypadłem. Zwłaszcza, że na oko Janusz wygląda na nieco młodszego ode mnie. Później, gdy mijaliśmy się w drodze pomiędzy Sękowcem a kultową wiatą, on Autosanem, ja Prepedesem machaliśmy do siebie. Trochę najeździłem się już autobusami po Bieszczadach, a najbardziej dramatyczne zdarzenie miało miejsce przed rokiem, kiedy … Zresztą nasza autobusowa odyseja została zarejestrowana, Zaczęła się od trzęsienia ziemi, a potem dramaturgia zaczęła wzrastać.
***
Jeszcze u Janusza w autobusie telefon dał mi polecenie, żebym natychmiast po dojechaniu na miejsce przeszedł do leśniczówki, gdzie czekali na mnie Stały Bywalec , Wojtkek 1121 i ukraińska flaszka. Ledwie przyszedłem zabili mnie propozycją, że oni będą kupowali wiktuały, a ja będę robił za Marysię. Od następnego wieczoru gościłem ich codziennie na kolacjach w domku nr 4. Poza tym, jak deklarowali, będą codziennie zapraszali mnie na obiad. Po ty wyznaniu umarłem, a kiedy zmartwychwstałem przeliczyłem szybko w myśli moje zasoby finansowe i zgodziłem się z radością. Dziękuję Wam bardzo za wszystko!
Zaraz potem Stały Bywalec zabił mnie propozycją, żebym został Prezydentem KIMBu, bo on rezygnuje. Jak się zgodzę dostanę w prezencie mapę Bieszczadów 1:50 000. Ponieważ jestem bezkompromisowy, twardy, niezłomny, facetem z charakterem i zasadami, a do tego słynę z przysłowiowej wręcz skromności, nie dałem się skorumpować przed wypiciem butelki. Gdybym wiedział, że wyjdzie z tego taka chryja…
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Piskal ! Nie ociągaj się ! dawaj dalej !
-
1 załącznik(ów)
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Wspomnienie trzecie
Ukraińskie
Ale nie z PIkuja, lub Lwowa. Raczej wspomnienie tego, jak to Ukraina przyjeżdża do Ustrzyk Dolnych w postaci ukraińskich bab i pełnych gorzały toreb. Bab, które na podobę upiorów oblegają cię całą chmarą i nie znając litości szarpią twe ciało na sztuki, a gdy ciała nie staje, szarpią twe nędzne kości, aż ulegniesz, aż zakupisz, nie zakupisz, będziesz trupem! Przebóg, cóż to za szkarada, ciągle wciska, ciągle gada. Ciągle wciska ci butelki, gdy przeżyjesz, będziesz wielki.
Mnie udało się wyjechać z Ustrzyk z dwiema tylko butelkami- Chołodnym Jarem Pszenicznym, o smaku lakieru nitro na bejcy, i całkiem smacznym likierze. Ale Wojtkowi 1121 wcisnęły tych butelek kilkanaście. Ach, widzicie jaki jestem asertywny!- chciało by się zakrzyczeć. I zakrzyknęło mi się- Ach, widzicie jaki jestem niezamożny! I może dobrze, bo wbrew temu, co twierdzi wielbiciel ukraińskiej gorzały, Stały Bywalec, ja nie mam zaufania do tych wódek. Co z tego, że jest na nich akcyza? Popełniłem kiedyś nawet taki utwór literacki:
Raz w Ustrzykach Górnych
Szedł niedźwiedź po łące
A za misiem po cichu
Szły cztery zające.
Niezbyt trzeźwe,więc dalej
Układać plan w skrócie
Jak tu napaść niedźwiedzia
Pobić go i uciec.
Miś tymczasem jął pilnie
Słuchać ich rozmowy
Wreszcie kichnął znudzony
I już miał ich z głowy.
A zające gdy doszły
Po trzech dniach do siebie
Wytrzeźwiawszy cupnęły
Pod krzakiem na glebie.
I wraz się oskarżać
Który z nich to kretyn,
Pragnął z misia przyrządzić
Niedźwiedzie kotlety.
No i się pobiły
nieszczęsne zające
I o kulach wracały
Do domów po łące.
Morał tej historii
Będzie bardzo krótki:
Nie pijcie zające
Ukraińskiej wódki.
Inna sprawa, że nic mi po nich nigdy nie było.Po wódkach, nie zającach.Oprócz może zwyczajnych objawów towarzyszących i innym wódkom.
Tymczasem, odwiedzając mnie na którejś kolejnej kolacji chłopaki przynieśli goriłoczkę o nazwie „Goriłoczka”. Pyszna! Aż dziw bierze. Żadna z dotychczasowych, które przelewały się w domku nr 1, i teraz w domku nr 4, nie była tak dobra. Ani Chołodnyj Jar, ani Priwatnaja Kolekcja, ani Artemińska (dwie krople wody na wiadro Artemińskiej), dopiero Goriłoczka. A wierzcie mi lub nie, Ale nie jestem smakoszem wódek i poza Bieszczadami pije wódę bardzo rzadko. W ogóle poza Bieszczadami piję rzadko, zwłaszcza teraz, kiedy w domu mam żandarma w ciąży. I o ile nie zostanę fanem ukraińskiej gorzały, to Goriłoczka zdobyła moje podniebienie.
Dygresja
Żandarm w ciąży, ale z moim dzieckiem, któremu, chociaż jest jeszcze w brzusiu czytam na głos poważną literaturę.Najpierw Brzechwa i Tuwim, potem „Kubuś” i „Chatka”, a ostatnio wzięliśmy się za fantastykę :„Bromba i inni” a z chwilę „Tajemnica szyfru Marabuta” Macieja Wojtyszki.
I właśnie czytając „Kubusia Puchatka” i „Chatkę Puchatka” zauważyłem, że leciwe moje egzemplarze tych genialnych zbiorów opowiadań zostały wydrukowane w mieście, którego nie ma. A właściwie jest, ale nazywa się już na szczęście inaczej. Wydrukowano je w Stalinogrodzie w 1955 roku. Ot, znak czasów…
PS. Dociekliwym wyjaśniam, że nie kupiono mi tych książek, kiedy byłem małym chłopcem, hej! Dostałem je znacznie później.
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Polecam jeszcze wiersze Danuty Wawiłow, szczególnie moje ulubione Rupaki.
Jak znajdę to podrzucę, a tymczasem
Kałużyści
Już od rana na podwórzu
wśród patyków i wśród liści
przycupnęli nad kałużą
pracowici kałużyści.
Wygrzebują brud z kałuży,
niech kałuża będzie czysta!
Pełne ręce ma roboty
każdy dobry kałużysta!
Świeżo upieczony
Długi - Dziadek
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Wiwat google!
Danuta Wawiłow - O Rupakach
Usiądź przy mnie, mamusiu.
Coś ci powiem do uszka...
Wiesz, kto do mnie przychodzi,
jak się kładę do łóżka?
Takie śliczne, puchate,
kolorowe jak ptaki...
Za nic w świecie nie zgadniesz!
To przychodzą RUPAKI !
Te RUPAKI, mamusiu,
to są takie zwierzaki -
trochę jakby kociaki,
trochę jakby dzieciaki,
trochę jakby motyle,
krokodyle czy raki...
Nie rozumiesz, mamusiu?
No, po prostu - RUPAKI!
Są RUPAKI dorosłe
i RUPAKI - dzieciaki,
są RUPAKI - dziewczyny
i RUPAKI - chłopaki,
są RUPAKI - mądrale
i RUPAKI - głuptaki,
są brzydale i wcale,
wcale ładne RUPAKl...
Te RUPAKI mieszkają
w różnych dziurach i kątach,
i na przykład za szafą,
gdzie się kurzu nie sprząta,
i w szufladzie tatusia,
i na półce z książkami,
i w wózeczku dla lalki
też nocują czasami.
Strasznie boją się myszy
i nie lubią jeść sera,
zawsze tańczą kozaka,
gdy na burzę się zbiera,
śpią w kaloszach, a kąpiel
zawsze biorą we frakach...
Nie chcesz wierzyć? Naprawdę!
Ja się znam na RUPAKACH !
Jeśli spotkasz któregoś
w kuchni albo w łazience,
to go możesz pogłaskać
albo wziąć go na ręce,
tylko nie mów przypadkiem:
Jejku, co za pokraka!,
bo ty nie wiesz, jak łatwo
jest obrazić RUPAKA!
Popatrz, popatrz, już przyszły.
Jeden siedzi na oknie!
Oj, przepraszam, mamusiu,
że tak ziewam okropnie!
Jak mi bajkę opowie,
to powtórzę ci rano...
Teraz już mnie pocałuj...
Zaraz zasnę... Dobranoc!
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Cytat:
Zamieszczone przez
długi
Świeżo upieczony
Długi - Dziadek
Wierszyki świetne!
A poza tym Serdeczne Gratulacje!
I bardzo jest mi miło, że to ogłaszasz w wątku, którego jestem gospodarzem!
I ode mnie dla Ciebie i Joasi (tak mi właśnie wpadło do tego, co noszę na szyi)
Kochajmy babcię i dziadka,
Bo to przecież nie przypadek,
Że nikt inny nas tak nie zepsuje
Jak właśnie babcia i dziadek!
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Zapomniałem jeszcze o „Bitelsiakach” Agaty Widzowskiej Pasiak, książce, która jest „dla Dużych, którzy szaleją za Bitelsami, i dla Małych, którzy tylko szaleją…”
Czyż nie uroczy jest klimat, kiedy włączam płytę Beatlesów (koniecznie czarnogrającą!) i czytam taką np. perełkę:
Pewien chłopiec z Liverpoolu
Miał kieszenie jak balony
A w kieszeniach tych-jak w ulu-
Skarbów rój był umieszczony:
Dwa kamyki,
Długi sznurek,
Harmonijka,
Papier z piórem,
Jedna proca,
Okulary,
Dwa cukierki,
Gryf gitary,
Garść guzików,
Czekolada,
Duże szkiełko,
Mała żaba,
Żółta łódka,
Stara płyta,
Kij do łuku,
Sto pomysłów i marzenie-
„Ja za chwilę świat odmienię!”
Szybko sięgnął do kieszeni,
Żuki wnet w muzyków zmienił,
Zaczarował starą płytę
I podpisał ją The Bitels.
Kto mi teraz wytłumaczy
To angielskie trudne słowo?
Ono właśnie ŻUKI znaczy,
Które grały wystrzałowo!
Wyobrażamy sobie wtedy, że mały, tam, we wszechświecie brzucha, płynie żółtą łodzią podwodną poprzez truskawkowe pola na popołudniową herbatkę do sierżanta Pieprza.
Tyle dygresja, ale czy ostatnia w tej opowieści?
Kto wie?
Tymczasem…
Wspomnienie czwarte
Na deptaku w Ciechocinku
Sobota , 25 września. Do wyboru dostałem: Iść do Chatki Puchatka ze Stałym Bywalcem via Suche Rzeki, Wetlińska lub z Wojtkiem 1121 z Górnej Wetlinki. Na moje zastrzeżenie, że jeszcze jest trzecie wyjście, że mogę gdzieś ruszyć sam, usłyszałem, ze tertium non datur. Cóż było robić, zapakowałem się w Wojtka i pojechaliśmy do Górnej Wetlinki. Bardzo lubię to miejsce i ten szlak, Wojtek poszedł wcześniej, ponieważ chodzi w swoim tempie, ja ruszyłem piwo później, ale pod koniec lasu dogoniłem go. Tymczasem wszystko było fajne, fajny szlak, fajne konie przy szlaku, fajna pogoda, ja miałem fajny humor, po prostu fajnie się szło, aż do momentu, kiedy czarny szlak dochodzi do żółtego idącego z Przełęczy Wyżnej. Spodziewałem się paru osób, ale nie tłumu jak na deptaku w Ciechocinku! Dosłownie. Już wiedziałem co to będzie w Chatce, do której dojdą jeszcze ludzie z Wetlińskiej i Berechów. Uciec stamtąd nie było można, bo czekać musieliśmy na Stałego Bywalca, radość z podziwiania widoków znikła, a na dodatek ktoś podpieprzył mój kostur do trekingowy znaleziony na szlaku pozostawiając na jego miejscu wątły patyk. Cóż, popełniliśmy błąd logistyczny, bo w weekend przy takiej pogodzie nie należało pchać się na połoniny które są nudna same w sobie. Jednak po pewnym czasie nieco się przerzedziło, Wojtek zajął strategiczne miejsce na trawce, ja poszedłem do Chatki posączyć piwko. W Chatce maleństwo półroczne, zaraz więc snuć marzenia, jak to będę mojego smarkacza ciągał po różnych górach. Potem przyszło starsze dziecko koniecznie chcące się dowiedzieć, gdzie jest Puchatek?
- Puchatek się schował, nie lubi gdy jest tyle ludzi (to dowód na to, że ten miś wcale nie ma małego rozumku!)
- Tam się schował?
- Tam, widzisz, wciągnął drabinę.
-A wyjdzie?
Biedne dziecko…
Tak doczekaliśmy się Kubusia Puchatka, przepraszam- Stałego Bywalca.
Wojtek już poszedł na dół a ja z Kaziem jeszcze rozmawialiśmy o rzeczach niezmiernie ważnych lub zgoła nieistotnych. Ale i my musieliśmy w końcu stamtąd pójść. I w drodze powrotnej spotkaliśmy miłe panie, które na Wetlińskiej napotkał SB, panie, które znały przesympatyczną piosenkę o kotku. Piosenkę, której, oczywiście, nie zapamiętałem. Chodziło o to, że wlazł kotek na płotek, a na tym płotku zakręciło mu się w głowie i spadł na pysk. Oczywiście treść była bardziej dramatyczna, zwłaszcza że miłe panie śpiewając podpierały się choreografią. Jeżeli ktoś za tę piosenkę, to bardzo proszę. A może któraś z pań akurat mnie czyta?
PS. Jeszcze musze się wytłumaczyć. Dlaczego, pomimo tego, że nauczyłem się trudnej sztuki wklejania zdjęć, będzie ich w tej relacji mało. Otóż mało ich zrobiłem, usuwałem je na bieżąco robiąc miejsce na inne. Po prostu miałem kartę której objętość (128 Mb) sugerowała, że, porównując ją do obecnych pojemność ,chyba została kupiona w sklepie Wokulskiego. Normalną kartę miał mi dowieść Wojtek Myśliwiec, którego spodziewaliśmy się lada dzień, a który…
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Piskalu, czy mieszkałeś wtedy w Sękowcu? Jeżeli tak, to miło mi donieść, że w weekend listopadowy razem z grupą nocowaliśmy w domku numer 4 z kominkiem. I pani Basia ucieszyła się, jak wspomniałam właśnie o tobie :))) DOmek bardzo przyjemny, musze przyznać :)
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Owszem, mieszkałem w domku nr 4 z kominkiem, który bardziej świeci niż grzeje, ale domek rzeczywiście bardzo fajny. Tak jak Basia!
-
3 załącznik(ów)
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Zdjęć nie dużo, ale te co są, to już powklejam.
-
3 załącznik(ów)
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Wspomnienie piąte
Brum brum
No proszę. Przyjechałem dwa dni temu, a tu już piąte wspomnienie. W związku tym , że Wojtek 1121 przyjechał przede mną i Stały Bywalec od razu zaczął go eksploatować, w niedzielę wypadł dzień odpoczynku. Kaziu dzięki lekturze przeniósł się do XVII-wiecznej Rosji, gdzie wraz z Jackiem Dydyńskim poszedł na Moskwę, a ja z Wojtkiem dzięki Nissanowi przenieśliśmy się do XXI- wiecznego Szwejkowa, bardzo zresztą Radosnego. Ale zanim to się stało pojechaliśmy w kierunku Rajskiego , Wołkowyi, Górzanki. Samochód drogę znał, mogliśmy więc skupić się na rozmowie. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy dokąd pojedziemy, ot, żeby jechać, byle do przodu. I tak, ani się obejrzeliśmy jak samochód zawiózł nas do Baligrodu, gdzie zrobiliśmy zaopatrzenie kolacyjne a potem do chatki w Huczwicach. A tam tłum ludzi, nie znanych nam bliżej, nocowali nawet na strychu. Nawet kolega, który zwichnął nogę tam wlazł. Teraz czytam, że poginęły stamtąd ikony i książki. Czyżby chatka miała podzielić los chatki pod Obnogą?
Później pojechaliśmy tam, gdzie ostoja kumaka pijaka, a po drodze do Zajazdu Chryszczata. Wojtek chciał mnie zakuć w dyby, ale te się rozpadły, za to zaprowadził mnie do celi. I tam, nie w celi, tylko w zajeździe zjedliśmy pyszny obiadek. Dla mnie był smażeny syr, różniący się tym od tego, który jadłem w Pradze, że w środku był plasterek szynki, do tego zasmażane ziemniaczki i piwo, a dupa rośnie. Będąc z tej okolicy należało sprawdzić postępy prac przy odbudowie schroniska w Smolniku, zwłaszcza że Wojtek obiecał mi całe wory grzybów. Pojechaliśmy więc tam, a po drodze wysłuchałem gawędy o Panu samolociku ze Smolnika nad Osławą. Pan Samolocik idzie do sklepu, jeszcze wtedy nie lata, odlot ma później, po wprowadzeniu do organizmu paliwa lotniczego w postaci różnych poprawiających nastrój płynów. Następnie z pasa startowego spod sklepu rusza. Obniża podwozie, rozpościera skrzydła i tak leci wzdłuż szosy aby bezpiecznie wylądować pod domem. Kiedy jechaliśmy przez Smolnik, port lotniczy był jeszcze zamknięty, ale pan samolocik już szedł ku swemu przeznaczeniu.
***
Schronisko w Smolniku odbudowało się do okien i stanęło. Na miejscu nikogusieńko, trochę śmieci. Byłem tu pierwszy raz, nie było mi dane nigdy tam nocować, ale miejsce jest przepiękne. Mam nadzieję, że szybko się odbudujecie.
Pokręciliśmy się trochę na miejscu w poszukiwaniu grzybów, bez spodziewanych efektów. Ot, kilka zdechłych maślaków i wysuszonych kani. Ale tego dnia szczęście nam dopisało, dzięki metodzie Kubusia Puchatka. Skoro Prosiaczka tu nie ma, to znaczy, że jest w zupełnie innym miejscu, należy więc znaleźć najpierw zupełnie inne miejsce. My tak samo- skoro nie było grzybów tam, to były z pewnością w zupełnie innym miejscu, należało więc pojechać w zupełnie inne miejsce.
No i pojechaliśmy prosto do Łupkowa. I w Łupkowie… grzybów tyż nie było.
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Czy któś wie, dlaczego zdjęcia po dodaniu robią się czarno -białe?
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Piskal !! a gdzie jest nasz ulubiony ciąg dalszy ?
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Pojechaliśmy do Łupkowa przywitać się z Krysią Rados oraz aby zobaczyć słynny tunel kolejowy. Po krótkiej rozmowie z Krysią, m.in. o nieuchronnie zbliżającym się RIMBie, imprezie żenującej, niezorganizowanej (nie powołano Rady RIMBu!) i tworzonej przez osoby nieodpowiedzialne, o czym osoby o mocnych nerwach mogą przeczytać w stosownym wątku ;), i poszliśmy w kierunku tunelu. Tunel robi wrażenie, ale z pewnością większe by zrobił, gdyby akurat przejeżdżał tamtędy pociąg, najlepiej wtedy, kiedy byłem w środku, a trzeba wyjaśnić osobom, które jeszcze tam nie były, że ten prawie 400 metrowy tunel po kilkudziesięciu metrach zwęża się na szerokość pozwalającą, rzecz jasna, przejechać pociągowi, ale poza tym dużo miejsca nie zostawia, i przejeżdżający pociąg z pewnością wzbudził by dreszcze emocji. To bardzo ciekawe miejsce z równie, albo bardziej ciekawą historią. Chociaż zapuściłem się dość daleko, nie było niestety czasu aby przejść na słowacką stronę. W planach mieliśmy jeszcze Balnicę, potem kolację, nad punktualnością której czuwał sam Prezydent KIMBu. W dodatku była niedziela, a Kaziu obowiązkowo musiał obejrzeć u mnie w domku „Czas honoru”.
Nie marudziliśmy więc, tylko pojechaliśmy do Balnicy. A w zasadzie dojechaliśmy do miejsca, gdzie da się dojechać samochodem, a dalej kierując się torem kolejki poszliśmy pieszo.
I to tam, wzdłuż torów okazało się, że to jest to „inne miejsce” wg metody Kubusia Puchatka, i tam nazbieraliśmy nieco rydzów; w dodatku w samej Balnicy przyszli turyści słowaccy z prawdziwkami udającymi parasolki. Ale i mnie w drodze powrotnej poszczęściło się i też znalazłem prawdziwki podobnej wielkości. Od razu postanowiłem, że ususzę je przy kominku, a pod koniec mojego pobytu zrobię z nich sos grzybowy. Zwłaszcza, że spodziewałem się za czas jakiś kolejnych gości.
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Tego się nie spodziewałem , ... że duchy Rimbu będą straszyć w najdłuższym bieszczadzkim tunelu
-
6 załącznik(ów)
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Wspomnienie szóste
A na wiersycku duje ze hej!
W poniedziałek , 27 września Stały Bywalec stęskniony za Przełęczą Orłowicza (nie był na niej 2 dni!) wymyślił, że przejdziemy się z Wetliny do Sękowca. Nie przepadam za połoninami, cóż z tego że piękne widoki, kiedy tłumy ludzi. Już wolę tak jak dajmy na to taki Bertrand zwiedzać cmentarze, wysiedlone wioski i ogólnie chaszczować. Ale kiedy Kaziu zaproponował wetlińską nie widziałem przeciwwskazań. Bo nie jest ważne gdzie, ważne z kim (byle nie były to przypadkowe tłumy). Bo ja, w przeciwieństwie do takiego Bertranda nie lubię chodzić samotnie. W Wetlinie i tak mieliśmy się spotkać z Aleksandrą (i jej kompanią). Wojtek zaś, zapakowawszy Aleksandrę (z jej kompanią )do swojego brum-bruma miał udać się gdzieś. A gdzie, mieli ustalić na miejscu. Tak więc pojechaliśmy do Wetliny spotkać się z Aleksandrą (i jej kompanią). Kiedy Aleksandra (i jej kompania) przyszła plany uległy skrystalizowaniu- Aleksandra (i jej etc.) zapakowała się w Wojtka i pojechali… no właśnie nie pamiętam, chyba do Koliby i jaskiń nasiczańskich, ja zaś ze SB ruszyliśmy na szlak.
Pogoda od rana nie rozpieszczała. Niebo zasnute chmurami, zimno i ponuro, za to dusza śpiewa! Najczęściej ten żółty szlak, jeden z najpopularniejszych szlaków, wygląda jak żółta febra- tłumy ludzi, często przypadkowych, „bo trzeba zaliczyć wetlińską”, grupy dzieciaków, które marzą tylko o tym, żeby zrobić w tył zwrot , hałas, ścisk itd., tego dnia wyglądał jak żółta łódź podwodna- pusto, spokojnie, tylko iść wciąż przed siebie rozmawiając o tym i owym (a tego dnia rozmawialiśmy właśnie o owym). I tak było dopóki nie wyszliśmy nad linię lasu. Ach, jak tam piździło! Wiadomo, że w głowie mam pusto, ale mocną za to szyję, nie oderwało mi więc głowy, ale nie robiliśmy żadnego postoju. Od razu na dół, do świeżo wybudowanej wiaty. Tam dopiero zrobiliśmy dłuższy postój. Kaziu wyciągnął coś „na rozgrzewkę”, ja wyciągnąłem coś „ na wszelki wypadek”, tak więc dalsza droga przebiegła nam śpiewająco! I tak śpiewając w różnych słowiańskich językach doszliśmy do zabudowań BdPN w Suchych Rzekach.
Tam miły pan, który pełni w nich honory pana domu zaprosił nas na herbatę. Kaflak w kuchni dawał przyjemne ciepło, czajnik z wodą na herbatę gwizdał wesoło, snując bieszczadzkie marzenia, a my powoli rozgrzewaliśmy się. Piec ten przypominał mi dzieciństwo, kiedy, zupełnie podobny, grzał mnie w tyłeczek. A ponieważ od mojego dzieciństwa minęło już kilka lat, a moja Piskalówka nadaje się tylko do wielu rzeczy, ale najbardziej remontu, zwłaszcza w kontekście mającego niebawem pojawić się małego Piskalka , wymarzyła mi się ponownie kaflowa kuchnia.
Zapytaliśmy też o tabliczkę, na którą zwrócił mi uwagę SB, a której wcześniej nie zauważyłem, chociaż przechodziłem obok niej co najmniej kilka razy. Mało widoczną tabliczkę ku pamięci zmarłego 2 października 1998 r. Karola Gruszczyka. Wtedy, pijąc herbatę i grzejąc się przy kaflowej kuchni, zanim odnalazł nas Wojtek 1121, który odwiózł był już Aleksandrę (i jej) usłyszeliśmy taką historią…
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Wspomnienie siódme
Tragedia pod przełęczą
W dniu, w którym znany Bieszczadnik, Wojtek 1121, obchodził swoje 48 urodziny, Karol Gruszczyk również obchodził swoje urodziny. Wraz z grupą przyjaciół raczył się alkoholem w Chatce Puchatka. Po udanej libacji imprezowicze postanowili wrócić do Wetliny. Co ich skłoniło, żeby w takim stanie wracać przez całą połoninę, miast od razu zejść na dół do Przełęczy Wyżnej i na szosie szukać szczęścia niewiadomo. Dość, że w drodze nastąpiło gwałtowne załamanie pogody. Wiatr hulał wśród poskręcanej buczyny, a deszcz ze śniegiem tańczył makabryczny taniec. Pechowi imprezowicze gwałtownie się wyziębiali, widoczność spadła do kilku metrów a pechowcy miast zejść do Wetliny, pobłądzili i zaczęli schodzić w kierunku Suchych Rzek. Tak doszli do linii lasu. Dwóch opadło z sił i odmówiło dalszego marszu, przycupnęli pod drzewami czekali na cud. Inni zaczęli zbiegać w dół. Tak dobiegli do Ostoi. Zaalarmowany GOPR ruszył na pomoc. Zziębniętych znaleziono w tym samym miejscu, w którym się zatrzymali. Nie byli już przytomni, ale żyli. Jeden z nich, Karol Gruszczyk, będąc już na noszach dostał drgawek i po chwili zmarł. Drugiego z pechowców udało się bezpiecznie sprowadzić na dół.
Nie mogę zweryfikować prawdziwości tej opowieści, nie ma jednak powodu, aby zarzucać temu człowiekowi łeż . Jeśli ktoś zna więcej szczegółów tej tragedii, to bardzo proszę.
Cóż, Bieszczady to takie „kapuściane górki”, niskie i spokojne. Tymczasem brak ciepłych ubrań, które zawsze powinny znaleźć się w plecaku, a przede wszystkim brak rozsądku doprowadził do tragedii.
***
Kiedy tego dnia siedzieliśmy w domku nr 4 racząc się ukraińską, hm… kuchnią, usłyszeliśmy pukanie do drzwi. W drzwiach stał młody chłopak pytając się „o pana Piskala”. Okazało się, że odnalazł nas Capricornus, który wraz z grupą przyjaciół zajmował „mój’ domek nr 1. Zaprosiliśmy go częstując czym domek bogaty, wpraszając się równocześnie na przyszłą kolację do niego. Kolejny użytkownik naszego forum poznany osobiście. Niestety tym razem nie udało nam się wspólnie połazęgować, ale, jak to mówią, co się odwlecze to nie wystygnie.
-
6 załącznik(ów)
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Wspomnienie ósme
Dobrze dobrze, panie bobrze
W dniu, w którym ja pakowałem plecak, bo wieczorem miałem ruszać, Wojtek 1121 i Stały Bywalec wybrali się na Tworylne. Wracając doszli do bobrowego rozlewiska niedaleko ruin dworu w Krywem. Tam skręciwszy w prawo wyrzuciło ich na łąki powyżej cerkwi , a potem na stokówkę. Dlatego we wtorek postanowiliśmy poszukać skrótu przez owe rozlewisko, tym razem od strony Krywego.
Tak więc dojechaliśmy aż do gospodarstwa państwa Majsterków pod pretekstem kupna słynnych kozich serów. Stamtąd poszliśmy pomedytować do ruin mostu, a potem ruszyliśmy wzdłuż Sanu wraz z jego leniwym biegiem. Szło się bardzo przyjemnie, pogoda ukazała swoje bardziej ludzkie oblicze. Wzdłuż Sanu szliśmy tak długo jak się jego brzegiem dało, potem wyrzuciło nas na górę w sympatyczny leszczynowy lasek, zaczęło się tak lubiane przeze mnie chaszczowanie. Tak doszliśmy do strumienia, który płynął 10 metrów pod naszymi nogami. Cóż było robić, należało jakoś pokonać tę przeszkodę, Wojtek, kiedy znalazł się po drugiej stronie wyciągnął kamerę, licząc na to, że Prezydent zwali się do strumienia z tej prawie pionowej ściany, ale ten za nic mając prawa sztuki filmowej nie zrobił Wojtkowi tej satysfakcji. Za to kiedy za strumieniem pokazały się pierwsze, bardzo zachwaszczone łąki, Prezydent stwierdził, że potok ten to Krywka, powyżej jest rozlewisko, a my jesteśmy już po drugiej stronie i, gdy pójdziemy teraz przez łąkę, dojdziemy do ścieżki, którą parę dni wcześniej szli. Tymczasem okazało się, że przez Krywe płyną dwa potoki i kiedy przeszliśmy przez łąkę doszliśmy dokładnie do ruin dworu poniżej którego było wspomniane rozlewisko. Dalej więc , z powrotem wzdłuż potoku, tym razem już Krywki, i tam dopiero było przejście, którego szukaliśmy.
Tak też znaleźliśmy się dokładnie w miejscu, w którym Wojtek z Kaziem poszli przez łąki. My też, ale teraz nie ścieżką, a zasadzie wyjeżdżoną w trawie przez samochód drogą, tylko niżej wzdłuż bobrowego rozlewiska. Nad nami górowała cerkiew, a my, miejscami po pas w trawach szukaliśmy jakiegoś przejścia przez potok. I tutaj z pomocą przyszła nam bobrowa inżynieria. Po moście zbudowanym przez bobry suchą nogą udało nam się przejść na drugą stronę. I znowu Prezydent zlekceważył święte prawa sztuki filmowej.
Byliśmy pod ruinami cerkwi w Krywem, zdawało by się, że wystarczy wejść na górę. Ale tutaj na drodze nam wyrosły krzaki tarniny, które trzeba było omijać szerokim łukiem.
Doszliśmy jednak do cerkwi, a tam.. porządek. Miejsce tak kiedyś zapuszczone, teraz ładnie wysprzątane, odchaszczowane, a w dodatku,( Reconie1, tutaj zwracam się do Ciebie!), powyciągano różne kamienie z różnych szpar, a po tym, co dla Ciebie przygotowałem nie został nawet ślad. Cóż, ktoś się ucieszył, niech mu będzie na zdrowie. Ale w maju zostawię Ci znowu, pewnie już w innym miejscu, umowa jest umową!
Za to w drodze do samochodu trafiliśmy na ślad miśki. Na pewno miśki, bo potem pan Majsterek opowiadał, że tej nocy ją widział.
Kupiliśmy te sery, jeden wędzony, drugi zwyczajny, w ilości nie do przejedzenia. Wieczorem zrobię sałatkę grecką. My tymczasem pogawędziwszy z panem Stanisławem, uwolniwszy się od jamnikopodobnych potworów pojechaliśmy do Zatwanicy na małe conieco.
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Wspomnienie dziewiąte
Nie warte uwagi
W środę i czwartek nie pamiętam co się działo, a nie dysponuję
dokumentacją fotograficzną. Chyba więc nic ciekawego się nie wydarzyło. To znaczy trochę pamiętam. W środę byliśmy w Ustrzykach Dolnych po zaopatrzenie, głównie ukraińskie, zwiedziliśmy też muzeum bieszczadzkie, a Stały Bywalec zamówił u Szelców niespodziewankę na sobotę. W sobotę bowiem druh nasz, Wojtek 1121 obchodził urodziny, okrąglutkie jak brzuszek szóstki i towarzyszące jej zero. I to może wtedy byliśmy w domku nr 1 u Capricornusa na małym poczęstunku? Maciek, przypomnij mi, bo naprawdę mylą mi się te dni. Tak to zresztą jest, gdy jedziesz w Bieszczady, ze świadomością, że będziesz pisał relację i nie robisz żadnych notatek. Zbyt zaufałem swojej pamięci, ale kto się spodziewał, że tak długo będę marudził z pisaniem tej relacji.
Zupełnie jak Bertrand…
W czwartek natomiast nie byliśmy nigdzie. Wojtek pojechał witać swojego brata, który był w tym czasie dojechał w Bieszczady. Na kolację przyszedł w doskonałym humorze twierdząc, że Andrzej wreszcie wygląda od niego starzej. Andrzej postanowił nie farbować już włosów i przyjechał biały na głowie jak białe tango.
Ja w tym czasie postanowiłem zabrać się za sprzątanie domku a o drugiej poszliśmy z Kaziem do hotelu w Zatwarnicy na obiad. Po drodze Kaziu opowiadał mi o lekturze , którą wziął był w Bieszczady, „Samozwaniec” Jacka Komudy.
Po obiedzie, kiedy płukaliśmy gardła pod kultową wiatą przyjechał Prezes, znana bieszczadzka persona i nasz sąsiad, bo mieszkaniec Chmiela, wraz z wycieczką konną, też w celu przepłukania gardła. Konie natomiast postanowiły kontynuować wycieczkę, tak że trzeba było je przygonić z powrotem pod wiatę.
Pamiętam też , że pogoda specjalnie nie sprzyjała dłuższemu siedzeniu pod wiatą, poszliśmy więc do domu.
W domku zabrałem się do wykonania prezentu dla Wojtka. Już wcześniej zamówił sobie wierszyk. Tak się zresztą złożyło, że wierszyk napisałem jeszcze przed wyjazdem, i życzenie Wojtka było mi bardzo na rękę, brakowało mi tylko zakończenia. Po krótkiej pracy głową przepisałem wiersz na arkusz z bloku technicznego, prawy brzeg opaliłem, wzdłuż lewego przewlekłem grubą ozdobną nić , końcówki zalałem roztopionym woskiem i przypieczętowałem kieliszkiem. Tak więc całość przypominała staropolski dokument. Teraz nie pozostało już mi nic innego jak czekać na chłopaków, którzy o 19. 15 mięli pojawić się na kolacji.
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Piskalu, warto robić notatki, bo jak sam zauważyłeś pamięć bywa zawodna. Opierając się na faktach, które "zakodowałem" :smile: trochę uporządkuję Twoje wspomnienia. "Młody chłopak";), który wpadł do Was z zapytaniem o "Pana Piskala" uczynił to w sobotę 25.09. Na małym poczęstunku w domku numer 1 byliście natomiast w poniedziałek 27 września. Dzień później (wtorek 28.09.) - wieczorową porą - byłem u Was i miałem okazję skosztować między innymi... serów, które tego dnia nabyliście u p. Majsterków - tak to było... 30 września nasza "kulkowa" ekipa z żalem opuszczała Sękowiec. Wy mieliście natomaist przed sobą jeszcze kilka dni, o których zapewne w swojej relacji napiszesz, zatem do dzieła;)... pozdrawiam...
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
Cytat:
Zamieszczone przez
Capricornus
Piskalu, warto robić notatki, bo jak sam zauważyłeś pamięć bywa zawodna. Opierając się na faktach, które "zakodowałem" :smile: trochę uporządkuję Twoje wspomnienia. "Młody chłopak";), który wpadł do Was z zapytaniem o "Pana Piskala" uczynił to w sobotę 25.09. Na małym poczęstunku w domku numer 1 byliście natomiast w poniedziałek 27 września. Dzień później (wtorek 28.09.) - wieczorową porą - byłem u Was i miałem okazję skosztować między innymi... serów, które tego dnia nabyliście u p. Majsterków - tak to było... 30 września nasza "kulkowa" ekipa z żalem opuszczała Sękowiec. Wy mieliście natomaist przed sobą jeszcze kilka dni, o których zapewne w swojej relacji napiszesz, zatem do dzieła;)... pozdrawiam...
Pewnie tak było, dzięki. Cóż, te wieczory były takie podobne- po przyjściu rozpalałem w kominku, przygotowywałem kolację, o 19.15 przychodzili SB z Wojtkiem1121 i ukraińską przyjaciółką pod pachą, gaworzyliśmy i umawialiśmy się na następny dzień, a następnego dnia po przyjściu rozpalałem w kominku, przygotowywałem kolację...
-
Odp: Tam, gdzie Anioły goriłoczkę piją, czyli wrześniowe wspomnienia z Bieszczadów
No i tym razem nie poszło mi pisanie relacji. A przecież przed nami, a w zasadzie przed wami, moje z Wojtkiem poszukiwanie cache'a na Bukowinie, przyjazd Jurka i chłopaków z Warszawy, PIMB!!! Moczymorda, odpust w Łopieńce , żmije w Beniowej, zagubienie cennego dla mnie noża i jak z SB wystraszyliśmy dwie Bogu ducha winne niewiasty. I kilka innych jeszcze rzeczy.
Dokończę tę relację choćby to miało trwać następne pół roku! Obiecuję. No, chyba że mnie tramwaj przejedzie.
A piszę to wszystko żeby samego siebie zmobilizować! Niech moc będzie ze mną..