28. września. Dwernik Kamień. Trasa najbardziej błotnista
Wyruszyliśmy z Sękowca we trzech - tym razem, nie nawalając, dołączył do nas Piskal. Zaplanowałem średniej długości wycieczkę - jutro rano wyjazd, trzeba się zatem wieczorem choć trochę zacząć pakować. Bieszczadzkie błoto też uwzględniałem w swoich rachubach, ale tym razem ... nie doceniłem „przeciwnika”.
Zaraz za mostem na Sanie w Sękowcu skręciliśmy w lewo, wstępując na stokówkę prowadzącą w kierunku Nasicznego. Po około godzinie drogi odbiliśmy w prawo, wchodząc na oznakowaną ścieżkę wiodącą przez Magurę na Dwernik Kamień. Na ścieżce tej niedawno przeprowadzano bardzo intensywną zrywkę i zwózkę ściętych drzew, co obecnie poskutkowało niesamowitym wprost błotem. Brnęliśmy więc pod górę brodząc po gęstej brei, tylko czasami znajdując możliwe do przejścia odcinki wśród rosnących obok drzew. Przypomniało mi się błoto, po którym (nieopodal, wychodząc z Nasicznego) wędrowaliśmy z Gosią, Adamem i Anią dokładnie dwa tygodnie temu (relacja powyżej, pod datą 14. września). Ale tamto było jednak chyba nieco mniejsze (a raczej płytsze).
Na Dwerniku Kamieniu (inaczej: Holicy) urządziliśmy sobie mały postój, łącząc odpoczynek z podziwianiem panoramy Połoniny Wetlińskiej. A jest co stamtąd oglądać !
Następnie zeszliśmy naszą ścieżką historyczno - przyrodniczą do Nasicznego, skręciliśmy w prawo na stokówkę, a wkrótce potem jeszcze raz w prawo - na pamiętną (właśnie z dn. 14. września) leśną ścieżkę prowadzącą tuż obok przełęczy rozdzielającej wzgórza Dwernika Kamienia i Jawornika (nazewnictwo wg mapy krakowskiego Compassu). Oczywiście ścieżkę pamiętną tylko dla mnie, jako że Rysiek jeszcze tędy w tym roku nie szedł, a Piskal - nigdy nią nie szedł.
Pokonaliśmy ów odcinek znacznie szybciej niż dwa tygodnie temu, a to z trzech powodów:
- mniejszego błota, trasa zdążyła już nieco podeschnąć w tym czasie,
- absencji marudzących i piszczących pań, które trzeba by było podtrzymywać fizycznie i na duchu,
- zbliżającego się nieuchronnie deszczu (coraz więcej chmur nad nami, aż zrobiło się groźnie i szaro).
Wyleźliśmy więc dość szybko na bitą drogę prowadzącą nad Hylatym i jeszcze prędzej poszliśmy nią w kierunku Zatwarnicy, tylko na chwilę zatrzymując się przy wodospadzie.
Szybkie tempo marszu opłaciło się. Gdy byliśmy dosłownie 20 - 30 m od sklepu w Zatwarnicy, lunął rzęsisty deszcz. Schowaliśmy się na werandzie po lewej stronie sklepu, siadając przy jednym z postawionych tam stołów. Zdążyliśmy jeszcze dokupić coś do picia (sklep zamykany jest o godz. 17-tej) i dopiero teraz wzięliśmy się za jedzenie. Z wcześniejszego posiłku (na trasie) zrezygnowaliśmy - obserwując, co się święci na niebie.
Lało cały czas. Musieliśmy nawet zmienić stół na położony bliżej ściany budynku, ponieważ przy stole bardziej od niej oddalonym zaczęło nas wyraźnie moczyć.
Zjedliśmy sobie spokojnie zabrane ze sobą wiktuały, radując się przez cały czas, iż udało się nam nie zmoknąć. A potem odwiózł nas do Sękowca pracownik sklepu, który go właśnie zamknął, coś tam jeszcze załatwił i powracał już z pracy.
Wieczorem wpadliśmy na krótko do baru w ośrodku na pożegnalną herbatkę. W moim i Pawła przypadku była to rzeczywiście tylko herbatka. Ale i pozostali koledzy, chociaż nie prowadzący jutro samochodów, też się ograniczyli do symbolicznego piwka.
29. września. Sękowiec - Warszawa
Nie ma specjalnie o czym pisać, nic szczególnego po drodze się nie wydarzyło. Warunki na polskich szosach, jak wiecie, są tragiczne, ale w ową sobotę 29. września były dosyć znośne.
Wyjechaliśmy z Sękowca o godz. 8:50, a pod domem na Ochocie byłem ok. godz. 18:30. Po drodze mieliśmy kilka krótszych przystanków oraz jeden dłuższy postój, prawie godzinny.
Jechaliśmy oddzielnie. Samochód Pawła widziałem przy wyjeździe z Sanoka, a później ominęliśmy go, gdy stał na leśnym parkingu za Rzeszowem.
W Radomiu pożegnałem się z kolegą, odwożąc go pod dom. Zadzwoniłem też do szanownej małżonki, informując ją, iż dzieli nas już tylko 100 km.
Od Radomia nie pojechałem remontowaną i zatłoczoną „siódemką”, lecz skierowałem się na Brzózę, Warkę, Górę Kalwarię i Piaseczno. Aż do ronda w Potyczu obserwowałem mały ruch samochodowy (z wyjątkiem, oczywiście, przejazdu przez Warkę). Jechało mi się więc tamtędy bardzo przyjemnie, panowała piękna, słoneczna pogoda - prawdziwe babie lato.
DOKOŃCZENIE NASTĄPI - za ok. tydzień, a w nim:
- coś w rodzaju podsumowania całego pobytu,
- bardzo smutne refleksje nt. kociego losu,
- odpowiedzi na Wasze zgłoszone zapytania, uwagi i opinie, w tym dotyczące bieszczadzko - matrymonialnych planów Kathleen,
- oraz ewentualnie jeszcze wszystko to, co mi przyjdzie do tego czasu do głowy.



Odpowiedz z cytatem

Zakładki