Odp: Stosunki polsko - ukraińskie w rozwoju historycznym (z Bieszczadami w tle)
Skoro już umieszczamy linki to należy się wspomnieć o b. dobrym tekście Ziemkiewicza z Rzepy.
W tym roku obchodzimy 65. rocznicę rzezi Polaków, Żydów, Czechów oraz Ukraińców dokonanej na Wołyniu przez ukraińskich nacjonalistów. Mówiąc ściśle, jest to rocznica największego nasilenia mordów, które przypadło na letnie miesiące roku 1943. Systematyczna eksterminacja ludności Wołynia zaczęła się bowiem już w roku 1942 i kontynuowana była aż do zajęcia tych terenów przez Armię Czerwoną w roku 1944.
Z wołyńskich Polaków ofiarami tej ogromnej i wyjątkowo zbrodniczej „czystki etnicznej” padło co najmniej 60 tys., najprawdopodobniej jednak znacznie więcej ludzi – głównie kobiet, dzieci i starców. Sprawcy nie tylko zabijali całe rodziny, ale niszczyli materialne ślady obecności Polaków: burzyli domy, kościoły, a nawet wycinali sady. Do dziś w miejscu wielu przedwojennych polskich osad straszą pustki. Gdzieniegdzie znaleźć można skromny krzyż, za możliwość postawienia którego potomkowie ocalałych zapłacić musieli ocenzurowaniem upamiętniających pomordowanych napisów. Mówią one o „ofiarach tragedii”, „zajść” lub „wypadków”; nazwanie mordu po imieniu wciąż jest na tych terenach nie do pomyślenia.
Różnie bywało
Z licznych zbrodni, jakich w wieku XX, wieku ludobójstwa, dokonano na Polakach, los tej jest szczególny o tyle, że jest bodaj jedyną, którą Polacy dobrowolnie wymazują z pamięci. Oburzamy się, gdy Rosjanie odmawiają uznania mordu katyńskiego za ludobójstwo i kiedy pamięć o nim starają się zatrzeć sfabrykowanym oskarżeniem Polski o wymordowanie kilkudziesięciu tysięcy jeńców z wojny 1920 r. Oburzamy się, gdy swe winy wobec Polaków relatywizują Niemcy, za pomocą całego szeregu przedsięwzięć usiłując się przedstawić jako co najmniej w równym stopniu ofiary II wojny.
I słusznie. Ale jednocześnie władze polskie oraz znaczna część elit intelektualnych gorliwie współpracują w zakłamywaniu pamięci o Wołyniu, zacieraniu winy ideologii, która za nią stała, i zbrodniarzy, którzy jej dokonywali, oraz w relatywizowaniu rozmiarów tragedii. Uchwała, którą pięć lat temu Sejm RP odważył się uczcić pamięć ofiar, to szczyt politycznie poprawnego bełkotu, z którego można wywnioskować tylko tyle, że jakieś bliżej niesprecyzowane ofiary zginęły wskutek tajemniczej klęski żywiołowej. W podobnym tonie utrzymane są nieliczne wystąpienia polskich przywódców, nie wykluczając prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jednocześnie z wielką gorliwością podchwytują nasze środowiska opiniotwórcze propagandową tezę ukraińskich nacjonalistów, iż zbrodnie miały charakter wzajemny, symetryczny i nie ma co wymierzać rozmiarów winy każdej ze stron.
Jest to teza sprzeczna z faktami i tak horrendalna, jak gdyby jakiś polityk niemiecki zwracał się dziś do Żydów słowami: różnie to było między naszymi narodami, wy zadaliście naszej armii cios w plecy w czasie wojny i okradaliście nas w czasie wielkiego kryzysu, my się potem za to mściliśmy, no, może ponad miarę, ale czas już zapomnieć stare spory, podać sobie ręce i więcej do tego nie wracać. I gdyby jeszcze w tym samym czasie w Berlinie nazwano jedną z ulic imieniem Bohaterów SS, argumentując, że mimo kontrowersji związanych z tą formacją, jej żołnierze bili się za Niemcy bardzo dzielnie.
Podobnie argumentowali członkowie zdominowanej przez nacjonalistów rady miejskiej Lwowa, która właśnie teraz, w 65. rocznicę rzezi wołyńskich przemianowała dotychczasową ulicę Turgieniewa na Bohaterów UPA. Godząc się na fałszowanie historii i spychając zbrodnie w niepamięć, czynią Polacy rzecz podwójnie godną najwyższego potępienia. Haniebną – bo zbrodnia domaga się prawdy, a pojednanie nie jest żadną wartością, gdy opiera się na kłamstwie. Ale także głupią, bo odrodzenie tradycji ukraińskiego nacjonalizmu spod znaku OUN i wzrost jego znaczenia na ukraińskiej scenie politycznej to scenariusz bardzo i dla nas, i dla całego regionu niekorzystny. Przykładając więc rękę do jego rehabilitacji, działamy wbrew żywotnym interesom naszego państwa.
Nie ma symetrii
Nie ma żadnej symetrii, jak usiłuje się to w niektórych kręgach twierdzić, pomiędzy działaniami ukraińskimi i polskiej Samoobrony oraz oddziałów Armii Krajowej. Na Wołyniu nie było żadnej wojny domowej, nie było też starć etnicznych pomiędzy mieszkańcami, w rodzaju tego, co stało się na terenach byłej Jugosławii. Na Wołyniu mieliśmy do czynienia z planowym ludobójstwem, realizowanym przez organizację wyznającą zbrodniczą ideologię, którą w przybliżeniu określić można mianem ukraińskiej odmiany faszyzmu i nazizmu (udział w mordach ludności miejscowej, acz częsty, miał charakter pomocniczy i inspirowany przez regularne jednostki).
Prawodawca ideolog ukraińskiego nacjonalizmu Dmytro Doncow był zresztą zagorzałym wielbicielem Mussoliniego i Hitlera, których dzieła tłumaczył na ukraiński i z inspiracji których korzystał przy tworzeniu zrębów programu założonej w 1929 r. Organizacji Nacjonalistów Ukraińskich, OUN, której zbrojnym ramieniem była późniejsza „powstańcza armia” UPA. Jego opus magnum „Nacjonalizm” wraz z kolportowanym przez OUN „Dekalogiem ukraińskiego nacjonalisty” oraz inspirowaną Doncowem książką Mykoły Sciborskiego „Władza narodowa” stanowiły biblię ideologii, która do „oczyszczenia” Ukrainy z cudzoziemców – ale także z „elementu antynarodowego” wśród etnicznych Ukraińców – wzywała najzupełniej otwarcie, sankcjonując jako konieczność masową eksterminację oraz zalecając „spadkobiercom chwały Włodzimierzowego Tryzuba” podstęp, nienawiść i niecofanie się przed żadną zbrodnią, której wymagać będzie „dobro sprawy”. Podkreślmy tu zaś, że „dobro sprawy”, czyli utworzenie Wielkiej Ukrainy „na granicy dwóch światów” – a więc niebędącej ani Zachodem, ani Wschodem – wymagało według Doncowa i Sciborskiego nie tylko całkowitego usunięcia z niej obcych, ale także, podobnie jak głosiły to inne tego typu ideologie, likwidację „złych” Ukraińców. Tych, którzy, używając języka wymienionych wyżej dzieł, „schłopieli”, weszli w związki rodzinne z Polakami bądź Żydami, ulegli miazmatom demokracji, liberalizmu i innych rozkładowych ideologii. Chronologicznie rzecz ujmując, pierwszymi ofiarami OUN-UPA byli właśnie tacy źli Ukraińcy, stojący nacjonalistom na drodze do rządu dusz i budowy „narodowego” państwa; mordy rozpoczęto od tych, których oskarżano o współpracę z Sowietami przed czerwcem 1941 r., przy czym kategorię kolaboracji traktowano tu bardzo szeroko, rozciągając ją między innymi na żołnierzy Armii Czerwonej (którzy wszak nie wstępowali do niej dobrowolnie).
Wielu Ukraińców, dostawszy się do niewoli, było w pierwszym okresie wojny z Sowietami zwalnianych do domu, gdzie, jeśli odmawiali wstąpienia w szeregi UPA, byli często mordowani. Z rozmowy z jednym z ostatnich żyjących członków polskiej Samoobrony na Wołyniu wiem, iż niektórzy ze zwalnianych przez Niemców jeńców ukrywali się przed upowcami w szeregach polskich formacji partyzanckich.
Trudno dziś oceniać, jakim rzeczywistym poparciem cieszyła się sformułowana przez Doncowa ideologia, zwłaszcza w jej najbardziej wyrazistym wydaniu (nie przypadkiem „Dekalog…” zalecał, by „o sprawie nie mówić z kim można, ale z kim trzeba”). Najskuteczniej uwodziła ona młodych. W relacjach ocalonych z rzezi powtarza się ten wątek: tymi, którzy starali się ich ochronić, ratować, którzy ukrywali przed rezunami polskie dzieci, byli zwykle Ukraińcy starsi wiekiem. Wielu z nich przypłaciło to życiem.
Z raportów polskiego podziemia można szacować, że ukraińskich ofiar OUN-UPA, które padły wraz z Polakami na Wołyniu, było co najmniej kilkanaście tysięcy, być może znacznie więcej. Nie wszyscy dawali się porwać zainspirowanej przez UPA orgii morderstw, nie wszyscy poddawali się stosowanym przez podwładnych Bandery procedurom „wychowawczym”, polegającym na udowodnianiu pod okiem rezunów swej lojalności wobec „samostijnej” własnoręcznym mordowaniem polskich sąsiadów. Szczególnie pilnowano, aby lojalności takiej dowiedli członkowie rodzin mieszanych. W zdawkowych, „pojednawczych” wzmiankach o losie Wołynia powtarza się dziś: „zginęło około 100 tysięcy Polaków, a po stronie ukraińskiej było około 30 tysięcy ofiar”, stwarzając w ten sposób u niezorientowanych (a zrobiono wiele, aby ta historia mało komu była znana) wrażenie, że owe 30 tysięcy zabitych Ukraińców to ofiary jakichś polskich „akcji odwetowych.
Tymczasem większość z nich to również ofiary ukraińskiego nacjonalizmu. Tym, co wyróżnia rzezie na Wołyniu spośród wszystkich znanych historii zbrodni etnicznych, jest niewiarygodne bestialstwo zbrodniarzy. Ani stalinowskie NKWD, ani hitlerowskie Einsatzgtruppen nie popisywały się osobistym okrucieństwem. Rezuni OUN-UPA oraz innych nacjonalistycznych formacji wydawali się natomiast znajdować w nim szczególne upodobanie.
Oficjalni kurierzy rządu londyńskiego i dowództwa AK, delegowani w 1942r. do rozmów z dowództwem UPA o wspólnej walce z Niemcami, nie zostali przez rezunów po prostu rozstrzelani, ale rozerwani żywcem końmi. Podobnie pastwiono się nad zwykłymi ofiarami mordów. Nawet człowiekowi o silnych nerwach trudno wytrzymać lekturę wspomnień, w których nieustannie powtarza się wyrywanie języków, wydłubywanie oczu, wbijanie w głowy gwoździ, wypruwanie ciężarnym kobietom płodów, obcinanie kończyn, pracochłonne i makabryczne profanowanie zwłok i zadawanie wszelkich wyrafinowanie sadystycznych mąk. Trudno orzec, na ile były to przejawy zdziczenia morderców, a na ile efekt zimnej kalkulacji – chodziło wszak o to, żeby na tych, których wymordować się nie da, rzucić taki postrach, by opuścili ziemie Wielkiej Ukrainy jak najszybciej.
Jest zrozumiałe (co bynajmniej nie znaczy, usprawiedliwione), że ludzie, którym w tak okrutny sposób wymordowano całe rodziny, szukali czasem szaleńczo zemsty. Znacząca była liczba Polaków, którzy dla jej dokonania wstępowali w szeregi formacji niemieckich, by brać udział w eksterminacji ludności ukraińskiej. Dochodziło także do mordów na Ukraińcach dokonywanych przez formacje Polski podziemnej. Skala takich wydarzeń była jednak nieporównywalnie mniejsza, niż zaplanowane z zimną krwią i prowadzone systematycznie ludobójstwo OUN-UPA (w lipcu 1943 r., miesiącu największego nasilenia terroru, jej oddziały eksterminacyjne pojawiły się w ponad 500 miejscowościach). Używanie ich dziś jako post factum usprawiedliwienia dla masakr jest fałszowaniem historii.
Jaka tradycja dla Ukrainy
A fakt podstawowy, który nie ulega kwestii, jest taki: przy wszystkich błędach i niegodziwościach sanacyjnej polityki wobec mniejszości narodowych, Polacy nigdy nie planowali eksterminacji ludności ukraińskiej, nigdy nie stworzyli ideologii usprawiedliwiającej masowe zbrodnie, nigdy do nich nie nawoływali i nie wychowywali w takim duchu swojej młodzieży. Od samego początku rzezi wołyńskich na różnych szczeblach AK wydane zostały rozkazy surowo zakazujące zemsty, zabijania cywilnych Ukraińców, kobiet i dzieci. Za ich łamanie stawiano przed sądem polowym. W tym samym czasie z dowództwa UPA do jej oddziałów płynęły rozkazy treści dokładnie przeciwnej, nakazujące wykorzystać sprzyjający moment do zlikwidowania ludności polskiej „z korzeniami”.
Można zrozumieć, dlaczego współcześnie Ukraińcy nie kwapią się do odkrywania dla siebie tej historii. Naród, który doznał w swej najnowszej historii cierpień nie mniejszych niż Polacy, a o niepodległość miał szansę upomnieć się dopiero w latach ostatnich, rozpaczliwie potrzebuje mitu, na którym mógłby oprzeć swą tożsamość. Tworzy się więc mit UPA jako bohaterskiej partyzantki walczącej z okupantem niemieckim i sowieckim. Mit uprawdopodobniony faktem, iż ukraińscy nacjonaliści w istocie zostali potem wytępieni przez Sowietów (choć w różnych okresach, zgodnie z zalecaną przez Doncowa przebiegłością, korzystali z logistycznego wsparcia zarówno NKWD, jak i hitlerowców).
W warunkach wojny żadna partyzantka nie może mieć jednorodnego charakteru, bez wątpienia nie cała UPA wyrastała z nacjonalistycznej ideologii i nie wszystkich jej żołnierzy można uważać za winnych zbrodni. Ale ocena zarówno tej ideologii, jak i ludobójstwa, do którego doprowadziła, musi być jednoznaczna. Jakkolwiek byłoby to dla Ukraińców bolesne, nikt nie potrzebuje tego rozliczenia bardziej niż oni sami. Nie jest bez znaczenia, czy za swych bohaterów uznają rezunów, czy tych Ukraińców, których za „schłopienie” i brak narodowego ducha mordowali oni tak samo jak Polaków.
Na ukraińskie problemy z tożsamością nie mamy wpływu, trudno jednak usprawiedliwiać haniebną ustępliwość, z jaką Polska rezygnuje z przypominania prawdy, a część opiniotwórczych elit reaguje histerią na każdą wzmiankę o OUN czy na użycie oczywistego w tej sytuacji słowa „ludobójstwo”. Pamięć o rzeziach wołyńskich kultywuje dziś jedynie grupka wymierających z wolna kresowiaków, zapędzonych przez media do getta narodowo-radykalnych „oszołomów”. Zamiast upominania się o prawdę, mamy od kilkunastu lat gorszący spektakl uciszania tych, którzy za dobrze pamiętają, w imię opacznie rozumianej geopolityki i „pojednania”.
Nikczemność i głupota
To nie tylko ze strony Polski nikczemne – żyję już wystarczająco długo, by wiedzieć, że sprawiedliwość, przelana krew i tym podobne sprawy nie znaczą w polityce więcej niż przysłowiowy zeszłoroczny śnieg. Ale właśnie ze względów politycznych to, co robimy, jest skrajną naiwnością i głupotą. Wspierając historyczne kłamstwo o „wzajemnych krzywdach” i UPA, bynajmniej nie pomagamy zaprzyjaźnionym ukraińskim demokratom w formowaniu nowoczesnej świadomości narodowej Ukrainy. Jest to naiwność. Przeciwnie, co pokazują ostatnie lata, rola nacjonalistów, w mniej lub bardziej zawoalowany sposób podejmujących sztandary OUN, jest w obozie pomarańczowych coraz większa. Każdy postawiony UPA pomnik, każda publikacja fałszująca historię, na którą Polska nie reaguje, wzmacnia ich pozycję i uwiarygodnia ich. Nie od rzeczy też będzie dodać, iż zadaje kłam naszej polityce historycznej trudno wierzyć Polakom, gdy twierdzą, że w sprawie Katynia czy wypędzeń chodzi im tylko o prawdę, nie o politykę, skoro w stosunkach z Ukrainą jednoznacznie rezygnują z prawdy właśnie w imię polityki.
Zasadniczy błąd naszego postępowania polega jednak na tym, że nacjonaliści upowszechniający mit bohaterskiej UPA nie zbudują dobrych stosunków z Polską ani z całą Europą. Historyczne krzywdy Polaków mało świat obchodzą, ale już z pamięcią Holokaustu, który ma swoją straszną ukraińską kartę, jest inaczej. Obecność w życiu politycznym Ukrainy pogrobowców Bandery to wymarzony argument dla Rosji i wystarczający powód zatrzaśnięcia przed Ukrainą drzwi do Unii Europejskiej i NATO, czemu podobno chcemy przeciwdziałać. Tchórzliwe chowanie się za frazesami o wzajemnych winach i „tragicznych wydarzeniach” nie prowadzi do niczego. Jedynym ich skutkiem jest to, że gdy w wolnej już Polsce zapalimy dziś ofiarom Wołynia rocznicowe znicze, towarzyszyć temu powinna nie tylko żałoba, ale także palący wstyd za sprzeniewierzenie się pamięci ich męczeństwa.
Odp: Stosunki polsko - ukraińskie w rozwoju historycznym (z Bieszczadami w tle)
Cytat:
Zamieszczone przez
Stały Bywalec
Żeby więc do niego wrócić: sprawa konfliktu polsko - ukraińskiego, w tym bratobójczych mordów podczas II w. św. i po niej, nie była nagłaśniana w czasach PRL z przyczyn politycznych ("przyjaźn" z Wielkim Bratem, w skład którego wchodziła przecież USRR), ale wiedza o niej była. Traktowały o tym publikacje stricte naukowo - historyczne (np. Polskiej Akademii Nauk).
Co pewnien czas "Polityka", "Kultura" czy "Przegląd Tygodniowy" też się na coś odważyły.
A i nauczyciele nic na owych "kółkach historycznych" nie ryzykowali, gdy opowiadali (w tzw. rozszerzonym programie) o rzeziach wołyńskich. Natomiast studenci historii się wręcz o tym uczyli na uniwersytetach - a przynajmniej na UW, gdzie studiowała moja jeszcze licealna koleżanka, z którą często dyskutowaliśmy nt. "białych plam" w historii Polski (i nie tylko).
Wynika z tego, iz Twoja "historyca" ze szkoły średniej po prostu nie miała odpowiedniego wykształcenia. Była w ogóle mgrem historii ?
Skonczyła UW. Natomiast mylisz sie co do tego, że nauczyciele nic nie ryzykowali, bo był zakaz pokazywania historii w kontekście kresów i końca Polski na kresach. II Rzeczpospolita to był kraj polskich panów i złej burżuazji. A nauczyciele się bali, to nie truizm, w tym systemie utratę pracy można było przypłacić wieloletnim bezrobociem. Co do zasady, moi nauczyciele za wyjątkiem partyjnych kladli po sobie uszy wjeżdzając na tematy polityczne. Partyjni mieli dużą swobodę, ale zazwyczaj walili takie teksty, że skręcało w drugą stronę. Bardzo źle niektórych pamiętam. Ja uczylem się w Warszawie, czujna władza siedziala niedaleko...
Odp: Stosunki polsko - ukraińskie w rozwoju historycznym (z Bieszczadami w tle)
Cytat:
Zamieszczone przez
wp.krzysztof
....."z prawego łoża" c.d.
"
Wizja uproszczona i przeinaczona"
W poniższym linku artykuł G. Motyki opublikowany w Rzepie 5 maja 2009r.
http://www.rp.pl/artykul/300662.html
A swoją drogą ciekawe te stosuneczki w IPN
odpowiedział Motyce Jan Żaryn dyrektor tego biura IPN w następnym artykule w Rzepie, ja to czytałem w oryginale, urywek tej polemiki na naszej-klasie. Żaryn pyta się prawie wprost, dlaczego ZUwP żąda by Motyka wyglaszał referaty jako głowny prelegent IPN w tej sprawie.
Motyka jest niestety ukrainofilem, to wynika bezdyskusyjnie z jego materiałów, ale przynajmniej dosyć rzetelnie opisuje, choć z nastawieniem.
Odp: Stosunki polsko - ukraińskie w rozwoju historycznym (z Bieszczadami w tle)
Cytat:
Zamieszczone przez
wp.krzysztof
Poniżej cytat z monografii A. Gawryszewskiego „Ludność Polski w XX wieku”
Rozdział VIII. Język, Narodowość, Wyznanie. s. 271
(fragment dot. narodowości Ukraińskiej)
A przecież już wtedy wiadomo było, że liczbę 6 milionów wzięto z sufitu. Przez lata stała się ona jednak symbolem polskiego cierpienia podczas wojny. A ludzie nie lubią, gdy obala się takie symbole – uważa prof. Szarota”.
„- Profesor Materski: – Liczba Polaków zabitych podczas wojny znacznie spadnie. To będzie dla społeczeństwa szokiem i na pewno wiele osób nie przyjmie tego do wiadomości. Tak samo było, gdy zweryfikowano liczbę osób deportowanych przez Związek Sowiecki w latach 1939 – 1941 z 2 milionów do 320 – 340 tysięcy. Pierwsza reakcja była bardzo ostra. Niestety do dziś obowiązuje stara zasada, że poziom patriotyzmu mierzy się podawaną liczbą zamordowanych – podkreślił. Dowodem na tę tezę może być następująca anegdota. Jeden z wybitnych, nieżyjących już polskich historyków zapytany kiedyś w prywatnej rozmowie, co sądzi o 6-milionowych stratach, machnął ręką. – To zwykła bzdura, wymysł propagowany przez maniaków polskiej martyrologii. W rzeczywistości straty były kilkakrotnie niższe – powiedział. Kilka lat później na rynku pojawiła się jego książka, w której liczbę zabitych obywateli polskich oszacował na... 7,5 miliona”.
„Tak było również w Polsce z poszczególnymi kategoriami ofiar. Wielokrotnie spadła nie tylko podawana wcześniej liczba represjonowanych przez Związek Sowiecki, ale także na przykład liczba ofiar Auschwitz. Przez wiele lat mówiono o 4 – 5 milionach ofiar tego obozu zagłady, z czego co najmniej milion mieli stanowić Polacy. Ogłoszone w latach 90. wyniki badań wykazały, że ofiar było cztery razy mniej. A liczba samych zamordowanych i zmarłych w Auschwitz Polaków nie przekroczyła 150 tysięcy”.
„Tak samo było z cywilnymi mieszkańcami stolicy, którzy zginęli podczas powstania warszawskiego. Choć zaraz po jego zakończeniu podawano rozmaite cyfry sięgające nawet 700 tysięcy ofiar, z czasem liczbę tę ustalono na ćwierć miliona. Po raz pierwszy o 250 tysiącach zabitych mówił już 28 sierpnia 1944 roku, a więc jeszcze podczas powstania, gen. Michał Rola-Żymierski. Dziś wiadomo, że podczas powstania zginęło około 150 tysięcy cywilów. Będzie to jednak zawsze liczba przybliżona. Nie można na przykład ustalić, ilu mieszkańców warszawskiej Woli zabili Niemcy w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku. Podawane są liczby od 30 do ponad 50 tysięcy”.
„– Skala represji nie była aż tak wielka, jak mogłoby się wydawać. Wiem, że to się może okazać szokujące, jednak mówimy nie o milionach, ale o setkach tysięcy polskich ofiar. O ile w przypadku Żydów rzeczywiście liczba 3 milionów nie ulegnie większej zmianie, o tyle liczba ofiar spośród etnicznych Polaków spadnie kilkakrotnie. Myślę, że po dodaniu do siebie strat spod okupacji niemieckiej i sowieckiej, a także ofiar zbrodni na Wołyniu, otrzymamy liczbę poniżej jednego miliona osób – powiedział prof. Krzysztof Jasiewicz”.
Ponieważ mam ten artykuł mogę wypunktować - na temat strat polskich w II wojnie WP.Krzysztof zacytował tylko mniejszą część tego artykułu dotyczącą matactw wokół liczby 6 mln . W tym samym artykule np. mowi się o nieustalonej do dziś liczby ofiar z kresów, ktore nie były doliczone. Mowi się też o chaosie metodologicznym.O postępujących badaniach demograficznych, ktore ujmują straty polskie z zupełnie innej perspektywy niż straty liczone z zachowanych dokumentów. Cyfry wahają sie od 4,5 mln - 7,5 nawet do 11 mln.
Odp: Stosunki polsko - ukraińskie w rozwoju historycznym (z Bieszczadami w tle)
Cytat:
Zamieszczone przez
Emi
Skoro już umieszczamy linki to należy się wspomnieć o b. dobrym tekście Ziemkiewicza z Rzepy.
W tym roku obchodzimy 65. rocznicę rzezi Polaków, Żydów, Czechów oraz Ukraińców dokonanej na Wołyniu przez ukraińskich nacjonalistów. Mówiąc ściśle, jest to rocznica największego nasilenia mordów, które przypadło na letnie miesiące roku 1943. Systematyczna eksterminacja ludności Wołynia zaczęła się bowiem już w roku 1942 i kontynuowana była aż do zajęcia tych terenów przez Armię Czerwoną w roku 1944. ...
Obecność w życiu politycznym Ukrainy pogrobowców Bandery to wymarzony argument dla Rosji i wystarczający powód zatrzaśnięcia przed Ukrainą drzwi do Unii Europejskiej i NATO, czemu podobno chcemy przeciwdziałać. Tchórzliwe chowanie się za frazesami o wzajemnych winach i „tragicznych wydarzeniach” nie prowadzi do niczego. Jedynym ich skutkiem jest to, że gdy w wolnej już Polsce zapalimy dziś ofiarom Wołynia rocznicowe znicze, towarzyszyć temu powinna nie tylko żałoba, ale także palący wstyd za sprzeniewierzenie się pamięci ich męczeństwa.
Nie lubię Ziemkiewicza, ale ten jego tekst jest wyjatkowo celny. Dzieki Emi za wklejenie go.
"Wojsko i policja do sierpnia 1938 r. zniszczyła na tym obszarze 138 obiektów kultu religijnego, a na Wołyniu 183 obiekty. Nacjonaliści ukraińscy odpowiedzieli serią zamachów terrorystycznych. Uważa się, że niszczenie cerkwi było główną przyczyną wybuchu nienawiści do Polaków po 1938 r. i mordowania ich w 1939 r., gdy uciekali na wschód przed Niemcami, a także w 1943 "
Trzeba wziąc pod uwagę, że spora liczba tych cerkwi zostala wybudowana przez carat by doprowadzić siła do likwidacji cerkwi unickiej i katolicyzmu w ogóle. Vide: prześladowania unitów po zniesieniu ukazem unii brzeskiej na Wołyniu. Owszem wyburzono w pewnych przypadkach nawet zabytki, o niektóre byla awantura aż po Warszawę, ale w ogolności było to oderagowanie siłowej rusycyzacji za caratu.. O tym już Ukraińcy nie piszą, a szkoda.
Tu drobna uwaga. Ziemkiewicz myli się, że przejście Armii Czerwonej zahamowało masakry. Tylko w czasie przetaczania się frontu było spokojnie. Potem nastąpił jeszcze bardziej straszliwy terror, dużo groźniejszy niż wczesniejszy. Armia Czerwona i NKWD porozbrajały polskie samoobrony, częśc czlonkow samoobron wywieziono na stepy, część wcielono do Armi Czerwonej lub do Berlinga. Pozostała sama bezbronna ludność i własnie wtedy masakry przybrały najbardziej upiorne oblicze. Wtedy pękła odpornośc wielu Polaków i zaczął się dobrowolny eksodus na Ziemie Zachodnie, pozostawianie gospodarstw, wielowiekowej ojcowizny i ucieczka. Wtedy zaczął panować pogląd, że na zrujnowanych ziemiach zachodnich można będzie umrzeć z głodu ale jest jakaś szansa przetrwania, a na kresach można już tylko umrzeć straszną śmiercią z rąk bojówek UPA...
To jest w publikacji IPN z drugiej konferencji w meldunku AK z tego terenu. Przeczytałem mimo że to naukowe teksty, to mam ochotę wysadzić w powietrze jakiś pomnik UPA. W czynie społecznym oczywiście. Nawet kredyt zaciągnę. To sarkazm oczywiście.
Odp: Stosunki polsko - ukraińskie w rozwoju historycznym (z Bieszczadami w tle)
Cytat:
Zamieszczone przez
klopsik
nie moge wyjsc z podziwu jak prosto mozna myslec trudno widac niepotrzebnie sie odzywalem, moze po prostu spakujcie plecak i jedzicie zza granice poznajcie "ICH"
Zastanawiam się nad kupnem samochodu tylko na ukraińskie wertepy. Zamierzam przeczesać dawną Małopolskę Wschodnią od dechy do dechy i chce rozpisać to na kilka lat. Niczym normalnym tam jeździć nie można, pod groźbą utraty zawieszenia, każdy wyjazd plaskaczem konczy się u mechanika. Nowsza terenówka to z kolei zaproszenie do reketu i okupu w najlepszym wypadku. Czeszę rynek za czymś niepozornym.
Masz ode mnie zaproszenie do włóczęgi. Wspólnie z Pawelkiem, Rekonem, i kto tam chce :)
W ogóle jak ktoś chce się w ten sposób bawić niech da znać. Bo tak szczerze ile razy można byc na polskich Połoninach ?
Tak po 60tym razie się nudzi :)
A mnie się marzy jeszcze raz być na przełęczy Legionów... Szczęka mi opadła pod krzyżem, nikt tego napisu nie tknął przez tyle lat!
Odp: Stosunki polsko - ukraińskie w rozwoju historycznym (z Bieszczadami w tle)
Stały Bywalec;Co do lokalizacji mojej szkoły średniej - pudło. Radom to ani wschód, ani ziemie tzw. odzyskane.
Radom to była siedziba betonu partyjnego, miasto pod butem komunistów, przynajmniej myśmy tak Radom postrzegali. Bez urazy mam nadzieję.
Żeby więc do niego wrócić: sprawa konfliktu polsko - ukraińskiego, w tym bratobójczych mordów podczas II w. św. i po niej, nie była nagłaśniana w czasach PRL z przyczyn politycznych ("przyjaźn" z Wielkim Bratem, w skład którego wchodziła przecież USRR),
zgoda, tu jest po części przyczyna
ale wiedza o niej była. Traktowały o tym publikacje stricte naukowo - historyczne (np. Polskiej Akademii Nauk).
kto czyta naukowe publikacje poza naukowcami? Tu chodzi o wiedzę mas.
Co pewnien czas "Polityka", "Kultura" czy "Przegląd Tygodniowy" też się na coś odważyły.
Nic na ten temat nie wiem. Może były takie artykuły ale ja żadnego nie pamiętam, widać wyjątkowo rzadkie były. Czasem ktoś napisał o akcji Wisła, to i owszem, pamiętam. W kontekście uroczystości odsłonięcia pomnika w Cisnej, cmentarza w Baligrodzie i wizyty Jaruzela i pomniejszych wydarzeń tego typu związanych z celebrą władzy i historii PRL.
Odp: Stosunki polsko - ukraińskie w rozwoju historycznym (z Bieszczadami w tle)
Cytat:
Zamieszczone przez
Łapi
Masz ode mnie zaproszenie do włóczęgi. Wspólnie z Pawelkiem, Rekonem, i kto tam chce :)
Zawsze miło człowiekowi jak go ktoś zaprasza na wspólną wędrówkę. To oznaka zaufania, wiary i sympatii.
Łapi, zrobiłeś mi dziś przyjemność takim zaproszeniem. Lubię Ciebie czytać a i poglądy na poruszane sprawy masz identyczne do moich więc wędrowanie byłoby okraszone niezłą gawędą.
Przeczytanie "Młodzieży polska, patrz na ten krzyż! Legjony polskie dźwignęły go w wzwyż, Przechodząc góry, lasy i wały Do Ciebie Polsko i dla twojej chwały" zapewne by na długo zapadło w umyśle.
Jednak nie chcę tam jechać, boję się że jak raz pojadę to znowu mnie będzie ciągnęło, boję się spojrzenia na te ziemie przez pewien pryzmat, boję się nawet jechać do Lwowa na 1 dniową wycieczkę.
A tutaj jest jeszcze tyle ścieżek których nie przeszedłem, zakoli rzek których nie minąłem, kapliczek przed którymi nie uklękłem... Łapi, wędrój tam od dechy do dechy i tutaj opisuj a ja będę czytał i zapewne nie tylko ja. Chociaż popatrzenie i uruchomienie wyobraźni na Przełęcz Legionów i całą 5 kilometrową drogę z ogromem wysiłku włożonej w jej budowę i zapewne Twoje opowieści przy tej okazji są warte przełamania się i opadnięcia szczęki. :)
Odp: Stosunki polsko - ukraińskie w rozwoju historycznym (z Bieszczadami w tle)
Mam nadzieję, że Cię jeszcze przekonam :)
Masz w jednym absolutną rację, dopiero na Ukrainie człowiek widzi co się stało jaki to rozmiar miało i trzeba się naprawdę powstrzymywać przed antyukraińskością w pierwszym odruchu. Tu w Polsce nadal działa stare porzekadło "czego oczy nie widzą... tego sercu nie żal".
Tylko że to ma przykry posmak akceptacji IV zaboru Polski. Poprzednie zabory nie dokonały tego co się stało pod IV zaborem, fizycznej likwidacji polskiej cywilizacji...
Chwała hierojam UPA, chwała sobornoj Ukraini... Żebyście nigdy piekła nie opuścili...
Odp: Stosunki polsko - ukraińskie w rozwoju historycznym (z Bieszczadami w tle)
Łapi napisał
Cytat:
Zastanawiam się nad kupnem samochodu tylko na ukraińskie wertepy. (....) Niczym normalnym tam jeździć nie można, pod groźbą utraty zawieszenia, każdy wyjazd plaskaczem konczy się u mechanika
Nie wiem na czym opierasz te przekonania, ale są one wielokrotnym powielaniem stereotypów.
Drogi na Ukrainie są bardzo zróżnicowane , bo jest to kraj kontrastów. Jedne dobre inne fatalne, ale jeździć się da (zwykłym samochodem) co miałem okazję czynić wielokrotnie.
Możesz w to wierzyć a możesz nie wierzyć nam na tym nie zależy więc wypijmy jeszcze.