W tym czasie gdy Wojtek błąkał się po ciemku po łąkach na Rzepedce , ja błąkałem się ulicami Rzeszowa aby dotrzeć na wyznaczone miejsce.
Ciemność przecinały światła samochodów i odbijały się na mokrej nawierzchni. Padał deszcz i było chłodno i ponuro.
Gdy dotarłem na przystanek z którego miał zabrać mnie samochód nie mogłem schować się pod daszkiem bo w tych ciemnościach nikt mnie nie znajdzie.
Stoję więc przy krawężniku, moknę na deszczu , moknie założony plecak i myślę sobie wtedy że to nie ma sensu, a wszystko przez Bazyla .....
Jakiś czas temu padło hasło aby wybrać się na wspólną wędrówkę po górkach.
sir Bazyl opowiedział że zaprowadzi nas na Spaloną Górę która leżąc na uboczu jest rzadko odwiedzana, ale ciekawa. Gdy zbliżał się już termin wyjazdu Bazyl stwierdził że, woli jechać w cieplejsze kraje.
Stoję na tym przystanku i moknę zastanawiając się, po co się dałem w to wciągnąć ?
Jaki człowiek stary, taki głupi
Przyjechał jednak samochodzik i powiózł mnie ku przeznaczeniu., a właściwie nie powiózł tylko powlókł przez kolejki samochodów na zapchanych ulicach miasta.
Dopiero gdy zgasł wyłączony silnik i w ciemnościach idziemy z Karlikowa do Przybyszowa , można odetchnąć wolnością.
Uśmiech powrócił dopiero wtedy, gdy przez małe okienko zobaczyliśmy Wojtka pilnującego grzejącej kozy w przybudówce chaty.
Zakładki